Taneczna poezja czy orgia szaleństwa?
O spektaklach „Z kapelusza” w choreografii Jo Strømgrena i „Romeos & Julias unplagued. Traumstadt” w choreografii Yoshiko Waki z Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, zaprezentowanych podczas „Dni Sztuki Tańca” w TW-ON, pisze Katarzyna Harłacz.
W ramach „Dni Sztuki Tańca” w Teatrze WielkIm – Operze Narodowej w dniu 25 listopada zaprezentował się Polski Teatr Tańca w Poznaniu z dwoma poruszającymi spektaklami (choć z odmienną estetyką i przesłaniem): „Z Kapelusza” i „Romeos & Julias unplagued. Traumstadt”.
Spektakl „Z Kapelusza” to bardzo nastrojowe widowisko, opowiada o potrzebie ludzkiego przywiązania do wspomnień. Artyści, wyciągając jak iluzjonista z magicznego kapelusza różne symbole, swoją interpretacją układali je w barwną opowieść. Tym symbolem czy rekwizytem może w życiu być wszystko: resztki wspomnień z pięknych lub trudnych przeżyć, wyobrażenia na ważne tematy, opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie czy historie, których osobiście doświadczyliśmy.
Piękny neoklasyczny ruch wyrażał różne opowieści, wraz z muzyką i światłem przenosił widzów w świat magii. Powstawały poetyckie, pełne fantazji obrazy: historie bolesnych przeżyć – rozstań, wojny, zastrzelenia, zbiorowych grobów, ale też miłości, zabawy, radości życia, spełnienia czy dojrzewania do bliskości, czyli tego wszystkiego, co nam życie w całej swej okazałości oferuje. Nawet pojawiła się szopka bożonarodzeniowa, będąca rozbudowaną strukturą, stworzoną za pomocą układu ciał tancerzy. Poznańscy artyści jednak przekonują, że warto mieć dystans do wspomnień, nie budować tylko na nich całego życia i swojej tożsamości. Wspomnienia są tylko urywkami w historii życia, można się zachwycić ich ulotnością, ubogacić siebie, ale nie wiązać się z nimi zbyt mocno.
W spektaklu dużo było wielowymiarowości, dynamicznych zmian i nowatorskich technik wyrazu – artyści stwarzali na scenie różnorodne światy, czasami o zupełnie przeciwstawnych tematach i estetykach. Zabawy światłem miały wpływ na odbiór poszczególnych scen – światło statyczne, punktowe skupiało się na przekazywanym obrazie i sprzyjało aurze tajemniczości, światło z rozbujanej lampy migawkowo rozjaśniało ciemną przestrzeń teatru, oświetlając także widzów, co wywoływało wśród publiczności nieco konsternacji.
Mimo bogactwa ekspresji artystycznej spektakl charakteryzował się prostotą – ciekawe operowanie światłem, piękny neoklasyczny ruch i układy ciał artystów tworzące różnorodne obrazy wystarczyły, by dać pełen wyraz przesłaniu sztuki. Nie było zbyt wielu dekoracji ani rozbudowanej scenografii. Nie było przepychu, egzaltacji i żadnego nadmiaru. Wszystkie wspomniane środki wystarczyły, by sprawnie i spójnie przekazać treść. I by stworzyć piękne, emocjonujące widowisko. Każdy ruch, każdą scenę chłonęło się całym sobą, poruszane historie były tak różnorodne i wciągające, że trudno było się nudzić.
I mimo poważnej i niełatwej problematyki, styl wypowiedzi artystycznej był bardzo poetycki. Pokazać skomplikowany temat w tak subtelnej formie, to nie lada sztuka. Bo problem silnego utożsamiania się ze wspomnieniami jest istotny – czasami w człowieku istnieje tak silna potrzeba identyfikacji z przeszłością i nadawania jej specjalnej wartości, że może stać się mechanizmem obronnym utrudniającym zdrowe funkcjonowanie w teraźniejszości. Podejmując taki temat, trzeba mieć bardzo elastyczne i szerokie spojrzenie na życie. To zasługa twórców i tancerzy, że ujmując tak trudny temat, zdołali przekazać go w łagodnej formie. Jo Strømgren oprócz choreografii zajął się też scenografią, reżyserią świateł i dźwięku, on także był twórcą tekstów wypowiadanych przez tancerzy w różnych językach. Dzięki takiemu zaangażowaniu powstało spójne dzieło i wyrafinowane, niesamowite widowisko.
Drugi spektakl względem pierwszego był bardziej prowokacyjny, mógł wywoływać więcej kontrowersji. Ale zawarty przekaz był równie piękny i poruszający, a użyte środki artystyczne imponowały pomysłowością. Spektakl „Romeos & Julias unplagued. Traumstadt” został przygotowany w koprodukcji z niemieckim kolektywem tanecznym bodytalk, stąd tytułowy Traumstadt (z języka niemieckiego „miasto marzeń”), czyli rozważania na temat idealistycznej wizji miasta przyszłości – miasta, w którym człowiek może poczuć się dobrze. Ten spektakl zachwycał fantazją, rozmachem i dużą dawką błyskotliwego, choć i dosadnego humoru. Przywoływanie czasów historycznych i porównanie ich z czasami współczesnymi było niebanalne i prowokowało do zadawania wielu pytań.
Spektakl tematyką bezpośrednio nawiązuje do szekspirowskiego dramatu „Romeo i Julia”. Wychodząc z tego punktu, przywołany został mit renesansowego życia i podjęty temat pandemii, izolacji i śmierci – przypominając, jak kiedyś ludzie radzili sobie z epidemiami i wirusami. „Romeos & Julias unplagued. Traumstadt” jest opowieścią o chęci życia w radości i miłości. I o trudności w realizacji tych podstawowych wartości – bo gdzieś w czeluściach nieznanego czai się śmierć, albo skłócone, nienawidzące się od zawsze rody zaingerują w spełnienie czyjejś miłości, która według nich w ogóle nie powinna zaistnieć.
Zabawnie została zinterpretowana panika związana z pandemią COVID-19 – codzienny rytuał sprawdzania liczby osób zakażonych, zmarłych i zaszczepionych został pokazany w formie nabożnego zwyczaju, stając się mszą świętą. To jakby symbol średniowiecznego zacofania przełożony na czasy obecne – zautomatyzowany rytuał, codzienny nawyk stał się obrzędem i liturgią.
Prowokacyjne były niektóre sceny, ale też czasami głośna i ostra muzyka wybijała z równowagi. Swobodne odniesienia do Szekspira były bardzo zabawne: chodzący pomiędzy kolorową maskaradą ludzi osioł ze „Snu nocy letniej” bawił się znakomicie w całym tym zamieszaniu (a może to był symbol Święta Osła ze średniowiecznego karnawału?). Julia z dramatu „Romeo i Julia” w nowoczesnym wydaniu prowokowała awangardowym śpiewem i krzykiem, rzucając się w konwulsjach po balkonie, nie mogąc przebić się ze swoim wyznaniem.
Taniec neoklasyczny, czerpiąc z klasycznej techniki baletu (z precyzyjnymi pozycjami ciała, partnerowaniem i podnoszeniami, z elegancją i precyzją ruchu) rozszerzony został o elementy na wskroś współczesne: o silny wyraz emocjonalny i próby eksperymentowania z nowym, awangardowym wyrazem artystycznym, o czerpanie z innych, bardziej współczesnych tańców, ale też z ekstatycznego rytualnego tańca ludów pierwotnych. Muzyka grana na żywo wzmacniała ten efekt. Równie współczesne w wyrazie były dekoracje i scenografia (metalowa konstrukcja jako odpowiednik balkonu Julii Capuletti czy „przeszklone” kubiki symbolizujące przymus dystansu społecznego), oraz użycie dosadnego żartu do realizacji niektórych scen. Swobodne rozmowy w trakcie przedstawienia kierowały spektakl ku performatywnemu wyrazowi (osobiste wyznania artystów nawiązywały do treści spektaklu).
Średniowiecze i Renesans versus współczesność. Jak od tamtej pory zmieniło się podejście do epidemii, do codziennego życia i miłości? Wtedy też były zarazy i to częściej niż obecnie. Jak ludzie sobie radzili z lękiem przed śmiercią? Egzystencja człowieka w dawnych wiekach była cięższa niż nasza. Przeciętna długość życia w Średniowieczu była połową tego, jaką mamy dziś. Przepełnieni chrześcijańskimi wartościami ludzie żyli wymuszoną ideą pogardy względem doczesnego życia. A z drugiej strony człowiek zawsze miał w sobie naturalną potrzebę radości i kreacji, pragnienia swobodnego życia, więc w dawnych czasach ludzie dawali upust nagromadzonej energii podczas karnawału, to pomagało odreagować trud życia. Stąd nawiązanie w poznańskim spektaklu do tradycji balów maskowych, wywodzących się z dawnych zabaw karnawałowych o podłożu rytualnym (początkowo były one procesjami ku czci bogów płodności).
Spektakl w koncepcji i choreografii Yoshiko Waki i w dramaturgii Rolfa Baumgarta śmiało wyrażał niełatwe tematy: chęć niefrasobliwej zabawy, swawoli i ekstazy życia, ale też naiwną, ślepą wiarę i trzymanie się sztywnych dogmatów religijnych (dogmatów, w których ludzie ślepo pokładają nadzieję), ogromny lęk przed nieznanym i przed trudną do określenia przyszłością. Tańczące wraz z poznańskimi artystami rekwizyty, symbolizujące zrobione z materii lustrzanej tablice Dekalogu, (można było się w nich przejrzeć) prowokacyjnie pokazywały bolesny wpływ użycia przez Kościół Dziesięciu przykazań: straszenie Kościoła grzechem oraz wiecznym potępieniem, rodzące się w ludziach poczucie wstydu czy bycia brudnym i niegodnym.
Jak to wszystko ma się do współczesności? Do współczesnych lęków życiowych, ograniczeń, nadmiernej kontroli państwa i ingerencji w życie obywatela podczas pandemii? Pandemiczna izolacja ludzi od siebie, która w założeniu miała utrudnić rozprzestrzenianie się wirusa, na swoim drugim biegunie dała poważne zaburzenia w relacjach międzyludzkich w skali całego społeczeństwa. Podczas wymuszonej izolacji nasiliły się wśród ludzi stany depresyjne, lękowe i agresywne, było wiele sytuacji przemocowych w domach i w miejscach publicznych – w przestrzeniach użyteczności publicznej zdarzały się sytuacje wulgarności i wyzywania się np. za brak maseczek. I robiący to uważali, że mieli pełne prawo do takiej agresji. W Chinach, w których reżim pandemiczny dochodził do paranoidalnych rozmiarów, ludzie siłą zamykani w mieszkaniach popełniali samobójstwa.
Gdzie są granice ingerencji władz w życie społeczeństwa? I wywieranie jakiego wpływu można usprawiedliwiać w imię wspólnego dobra? Wiele tego typu pytań rodzi się po obejrzeniu tego przedstawienia. Spektakl zachwyca i prowokuje, wydobywa bolesne tematy związane z pandemią, ale też, ogólnie rzecz biorąc, z życiem społecznym. To widowisko wielobarwne, poruszające i bardzo bogate pod względem znaczeniowym i wizualnym. Do tego dochodzi wspaniałe wykonanie tancerzy Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu. Chciałoby się mieć więcej tak niebanalnych inscenizacji w Warszawie.