O spektaklu „Wujaszek Wania” Antoniego Czechowa w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego w Krakowie na 42. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych pisze Weronika Siemińska.
“Wujaszek Wania” Małgorzaty Bogajewskiej staje w opozycji do wszechobecnego postdramatyzmu i pokazuje, że teatr, rozumiany klasycznie, ma wciąż coś interesującego do zaproponowania. Bogajewska chwyciła Czechowa i wycisnęła z niego absolutne maksimum. Psychologia bohaterów, wątki społeczne, odbicia literackie przepływają pod spektaklem niczym niewidoczne linie wodne, jawią się jak miraże, otwierając równoległe do siebie ścieżki interpretacyjne.
Oczywiście wszystko to umożliwiły znakomite kreacje aktorskie. Szczególną uwagę należy zwrócić tu na Maję Pankiewicz (Sonia) oraz Piotra Pilitowskiego (Wujaszek Wania). Obie kreacje odznaczają się niezwykłą żywością i rozbudowaną psychologią czechowowskich postaci. Rola Soni utkana jest z misternie połączonych sprzeczności: dojrzałość – dziecinność czy delikatność – siła. Ponadto Pankiewicz udało się uzyskać efekt uroczej niezręczności. Zdaje się, że o każdym z aktorów można by napisać osobny akapit, ale wspólnym mianownikiem dla wszystkich pozostaje niezwykła żarliwość, autentyzm oraz dbałość o najdrobniejsze gesty w konstruowaniu swojej aktorskiej kreacji.
Jedyną osobą odbiegającą swoim poziomem od zespołu była – w moim mniemaniu – Roksana Lewak (Helena). Oglądając spektakl czułam pewną sztuczność i pewien rodzaj slapstickowości, jaki charakteryzował jej sceniczne zmagania. Lewak stworzyła postać mało zróżnicowaną, płaską psychologicznie i dlatego najmniej interesująca. Jej zdecydowanie najlepszą sceną był występ w sypialni męża – zaskakujący pomysł tworzący szersze, pozatekstowe pole domysłu na temat jej postaci. Chociaż i to zdaje się być raczej zasługą reżyserki.
Jedyną sceną, która wyraźnie mnie zawiodła, było zakończenie aktu trzeciego dramatu. Moment ten niósł w sobie ogromny potencjał napięcia i znaczeń. Nie został jednak w pełni wykorzystany. Oczywiście można traktować dźwięk pianina pochodzący z offu symbolicznie – jako pewną niezrealizowaną potencjalność. Tragizm tej sytuacji nie został jednak dostatecznie uwydatniony. Nie była to scena mocna emocjonalnie, ani uderzająca, pomimo że miała ku temu wyraźny potencjał.
Scenografia, oprócz funkcji estetycznej, zapewniła także szeroką możliwość wykorzystania jej w praktyce aktorskiej, za co należą się brawa Annie Marii Karczmarskiej. Miała także charakter symboliczny (Helena owinięta w plastikową folię zdartą ze ścian) czy zwyczajnie ubogacający akcję dramatu.
Bogajewska mistrzowsko pokazuje napięcie między systemem a jednostką, zwykłe ludzkie niespełnienie oraz sprzeczności pewnych dążeń. Zdaje się, że w szerokiej gamie interpretacji, a to umożliwiła nam reżyserka, każdy odnajdzie się chociażby w części.