O spektaklu “Nieosobni” Teatru Malabar Hotel w reżyserii Marcina Bartnikowskiego w Muzeum Woli w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
W kameralnej, niewielkiej przestrzeni Muzeum Woli, dwaj Marcinowie z Teatru Malabar Hotel zaprezentowali swój najnowszy, autorski, czteroczęściowy, gęsty od treści, ale dość krótki spektakl “Nieosobni”. Świat, który opisał w swoim scenariuszu Marcin Bartnikowski i który obserwujemy na scenie, początkowo wydaje się być w miarę uporządkowany, choć specyficzny. Mijają kolejne minuty i już nierealność szybko przenika do rzeczywistości, zaczyna dominować. Podkreślają to również elementy scenografii i lalki, tak zmyślnie zaprojektowane i wykonane przez Marcina Bikowskiego. U Mirona Białoszewskiego, w jego Teatrze na Tarczyńskiej oraz w Teatrze Osobnym, takie „czary” nie mogły dziwić. I właśnie ten teatr oraz zeszłoroczna wystawa „Białoszewski nieosobny”, prezentowana w Muzeum Woli, stały się inspiracją dla duetu aktorów, którzy stworzyli niecodzienne, „podszyte mykologią, psychotroniką i ezoteryką” przedstawienie, częściowo improwizowane, wypełnione literackimi aluzjami i kontekstami, karykaturalno-groteskowe i zagmatwane, a mimo to czytelne.
Miron Białoszewski zaczął wystawiać swoje sztuki w 1955 roku, ale teatrem i dramaturgią zajmował się już wcześniej, w czasie okupacji, w ramach tajnych wieczorków artystycznych nazywanych teatrem Swena lub teatrem lotnym (przedsięwzięcie powstało z inicjatywy Stanisława Swena Czachorowskiego). Już po wojnie, wraz z Lechem Emfazym Stefańskim oraz Bogusławem Choińskim, w prywatnym mieszkaniu Białoszewski założył eksperymentalny Teatr na Tarczyńskiej, gdzie inscenizowano teksty całej trójki. Takie były początki polskiej powojennej awangardy teatralnej, a grupę postrzegano jako polskich surrealistów. Czasy były trudne, ubogie, dlatego działalność poza oficjalnym obiegiem i bez pieniędzy, w dodatku wymykająca się skutecznie cenzurze wymagała daleko idącej pomysłowości. Z konieczności (i na przekór) tworzono z najprostszych i zwykłych materiałów oraz przedmiotów codziennego użytku, czyli z tego, co znalazło się pod ręką: kartonów, pudełek, szmat, skrzynek, desek, tac i innych przedmiotów znalezionych na śmietniku. Podobnie było z lalkami i ręcznie barwionymi materiałami. Artyści sami przygotowywali programy teatralne. Ta niszowa działalność, na obrzeżach wszechpanującego socrealizmu, cieszyła się sporą popularnością. Widowni podobała się prowizoryczność, umowność i iluzyjność, zręcznie spleciona z krótkimi, poetyckimi, niebanalnymi dramatami Mirona.
Cały spektakl „Nieosobni” utrzymany jest w podobnym tonie – ostatecznie chodzi o historię Teatru Osobnego. Formuła też jest zgodna z pomysłami Białoszewskiego – twórcy zadbali o kameralność, niszowość oraz teatr trochę poza oficjalnym obiegiem, dla wtajemniczonych i kochających igraszki z formą. Całość grana jest „pół żartem, pół serio”, frywolnie chowając się w oparach absurdu, który wyziera zdecydowanie ze scenariusza Marcina Bartnikowskiego. Chyba to jeden z lepszych sposobów, by oddać specyfikę Teatru na Tarczyńskiej i Teatru Osobnego, gdzie grano przedstawienia o skondensowanej, napędzanej słowem akcji, oparte na leksykalno-gramatycznej zabawie. Ale nie byłoby „Nieosobnych” bez scenografii, kostiumów i lalek tworzonych przez Marcina Bikowskiego. To pełnoprawni uczestnicy wydarzeń, niezbędni i konieczni, oryginalni i niepowtarzalni – „osobni”, jak twórczość Białoszewskiego. Dwaj aktorzy w groteskowy sposób animują wszystkimi przedmiotami, lalkami i ożywiają je, wykorzystując zróżnicowaną barwę, modulację głosu oraz ton wypowiedzi. Sceniczny ruch i dramaturgia spektaklu, za który odpowiedzialny jest Marcin Bartnikowski opiera się właśnie na wprawnym operowaniu tymi elementami i humorystycznym ich wykorzystaniu. Specyficzne otoczenie i proste rekwizyty (ale skomplikowane już od momentu, gdy aktorzy wprowadzają je do scenicznej akcji) sprzyja budowaniu kameralnej, pełnej symboli i metafizyczności atmosfery. Daje też okazję do swobodniejszej rozmowy z oglądającymi. Podczas gdy usadowieni na krzesłach i poduszkach widzowie zajadają ciastka-grzybki, Marcin Bartnikowski nakłania ich do poddania się wizjom – skoro grzybki, to halucynacje też są możliwe (taka to przewrotność twórców).
Bardzo lubię pełne szalonych pomysłów kreacje sceniczne Marcina Bartnikowskiego i Marcina Bikowskiego, precyzyjną stylistykę przedstawień i intrygujące łączenie formy z treścią oparte na niecodziennym podejściu do sztuki lalkarskiej i dramatycznej. W „Nieosobnych” jest podobnie, ale za każdym razem inaczej, ponieważ autorskie adaptacje wymagają świeżości, wyjątkowości i niepowtarzalności Nie wątpię, że nawet dla osób nie znających dramaturgii Białoszewskiego i jego działalności teatralnej, sceniczna opowieść jest czytelna, wciągająca i pobudza wyobraźnię. Aktorzy prowadzą swoisty dialog z poetą, jego tekstami, parodiują i wykrzywiają część motywów. Kpina z literackości, liryczności, romantyczności, Białoszewskiemu i pozostałym twórcom awangardowym z jego otoczenia też była bliska. W spektaklu wszystko jest wyważone – absurdalność i nieoczywistość nie wymagają przecież dodatkowego „wykrzywienia”. Bartnikowski i Bikowski unikają przesady, doprawiając wszystko humorem i satyrą. Wizualizacje, lalki, maski, gramofon, skrawki papieru i żywy aktor są esencją tego przedstawienia (ilość wykorzystanych elementów może przyprawić o zawrót głowy). Używanie i pomysłowe zastosowanie zwykłych rekwizytów może być dość kłopotliwe – niełatwo być kołem, jak Bikowski. Trójkątem też nie – a Bartnikowski potrafi.
Filozoficzne dywagacje, subtelne aluzje, lekka nostalgia i poetyckość – wszystko wymaga odpowiedniego podania. Twórcy „Nieosobnych” to potrafią, przybliżając teatr Białoszewskiego widzom i dzieląc się upodobaniem do jego tekstów oraz niekonwencjonalnej działalności. Groteska i parodia, realizm zmieszany z absurdem spotęgowane są tutaj odpowiednią, współgrającą z całością scenografią oraz kostiumem. Warto to zobaczyć na własne oczy.
fot. Krzysztof Bieliński