Recenzje

Teatr w muzyce Różyckiego

O wersji koncertowej „Beatrix Cenci” Ludomira Różyckiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

Beatrice Cenci, zanim objawiła się jako tytułowa bohaterka opery Ludomira Różyckiego, została wcześniej uwieczniona na kartach dramatu Juliusza Słowackiego i tragedii Percy’ego Bysshe Shelleya. To przede wszystkim te dzieła stały się inspiracją dla żony kompozytora, Stefanii, która jest autorką operowego libretta, po raz pierwszy wystawionego na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie w styczniu roku 1927. Niemal sto lat po warszawskiej prapremierze, dzięki Marcie Kluczyńskiej, która postanowiła cyklicznie przywracać zapomniane dzieła operowe w wersji koncertowej, doszło do kolejnego wykonania tego niezwykle dramatycznego utworu, który oby wreszcie znalazł reżysera potrafiącego nadać tej trudnej i skomplikowanej materii, nie tylko muzycznej, ale i treściowej, współczesny kształt i oblicze godne niezaprzeczalnej wartości zawartej w fantastycznej partyturze niesłusznie dziś zapomnianego kompozytora. Kilka lat temu takiego zadania podjęła się  Barbara Wysocka, inscenizując inną operę Różyckiego „Eros i Psyche, która w jej ujęciu  toczyła się na planie filmowym, co uzasadniało zmiany wobec oryginału, ale też świetnie splatało się z filmowym sposobem kadrowania.

W operze „Beatrix Cenci”, która toczy się jak każe historia słynnego rodu w XVI wieku, dochodzą do głosu wszystkie najbardziej bolesne wydarzenia, które dotknęły tytułową bohaterkę po dokonaniu aktu ojcobójstwa i miały związek z jej nie mniej dramatycznymi wyborami uczuciowymi. Wiadomo jak okrutnym i jak rozpustnym człowiekiem był Francesco Cenci, który w swoich niegodziwościach nie szczędził nikogo. Wszyscy członkowie rodziny doznali z jego strony wielu upokorzeń, które jednak dzięki jego licznym, zwłaszcza  politycznym koneksjom nie mogły zostać sprawiedliwie osądzone. Córka, decydując się na popełnienie zbrodniczego czynu, sama musi ponieść karę. Grozę całej sytuacji,  z pedofilią, kazirodztwem i gwałtem w tle, pogłębia konflikt do jakiego dochodzi między dwoma  zakochanymi w Beatrix mężczyznami, z których ona kocha tylko jednego.

Od pierwszych taktów muzyki słychać w niej ogromne pokładu smutku i wibrujących namiętności, jednocześnie namacalna jest w niej groza tego, co się wydarza, zarówno z powodu dokonania zabójstwa ojca, jak i tego co dzieje się między dwoma śmiertelnie zazdrosnymi kochankami. Jeśli chodzi o dramatyczną konstrukcję konfliktu próbowano doszukiwać się w operze Różyckiego powinowactw choćby z „Toską” Giacomo Pucciniego czy też z Szekspirowskim „Makbetem”. Albowiem rzeczywiście uczuciowy dramat rozgrywa się w „Beatrix Cenci” między bohaterami, z których jeden jest barytonem, drugi tenorem, zaś partia tytułowa rozpisana jest na głos sopranowy. Natomiast pojawiające się trzy Furie pełnią podobną funkcję jak Czarownice u autora „Hamleta”. Zresztą, gdy się przyjrzeć bliżej, takich odwołań do twórczości wspomnianych artystów bez trudu da się odnaleźć znacznie więcej. Ale warto zauważyć, że te inspiracje nie mają znamion prostych zapożyczeń czy stylistycznej wtórności. Tak samo jak muzyka nie jest tylko ilustracją dla opowiadanych zdarzeń, a zdaje się głęboko wnikać  w psychikę bohaterów, którzy muszą podejmować niemal wszystkie decyzje na granicy życia i śmierci. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na wyeksponowanie w zaprezentowanej wersji koncertowej postaci Furii, które pojawiają się również w poetyckich, malowniczych projekcjach Kamili Siwińskiej. Posiadają one w swej zwyczajności dużą dozę wizyjnej teatralności, co znacznie ubarwia i wzbogaca  statyczność tego typu widowisk, jednocześnie są sugestywnym wyrazem z jednej strony współczucia i zrozumienia dla tytułowej bohaterki, z drugiej narastającego poczucia krzywdy i wzburzenia.

Poruszające jest już pierwsze pojawienie się solistek na scenie, bo to nie jest majestatyczne wejście operowych primadonn, ale ostre wtargnięcie zdeterminowanych do ostateczności kobiet ogarniętych przerażeniem, złością i nienawiścią do zła, któremu chcą się przeciwstawić. Magdalena Schabowska (Beatrix Cenci) i Karina Skrzeszewska (Lucrezia Cenci) swoimi silnymi głosami dramatycznych sopranów znakomicie pogłębiają tragizm sytuacji i walkę z namiętnościami, które w podjęciu ostatecznej  decyzji są jak burza zmysłów nie do pokonania. W muzyce Różyckiego można wysłyszeć całe bogactwo tonów, w których niewinność graniczy z bólem i dumą, znieważenie z poczuciem winy, a pragnienie miłości z nienawiścią i rozpaczą. Wspaniale te bardzo różne stany psychicznego zaangażowania pokazują śpiewacy, którzy równie poruszający i wyraziści są w momentach nadziei na ukaranie zła, jak i w chwilach uniesienia w walce o miłość ukochanej kobiety. Szymon Mechliński jako Pietro Negri, ogarniętym uczuciem zemsty  z powodu odrzucenia swojej miłości, doskonale wygrywa zazdrość i rozpacz człowieka, który nie może się z tym faktem pogodzić, zaś Łukasz Załęski jako Giano Giani w sposób dużo bardziej delikatny wyraża swoje uczucia i nadzieję na odwzajemnienie tego, co czuje do Beatrix. I tu znowu silną rolę odgrywają projekcje Siwińskiej, która z twarzy bohaterki tworzy pełne wyrazu oblicze kobiety złamanej, wstrząśniętej, pogrążonej w smutku, ale i zdecydowanej na bycie z tym jedynym, którego prawdziwie i szczerze kocha. Wszystkie ruchome obrazy i wpisane w nie elementy, które pojawiają się na ekranie, mają swoją głęboką symbolikę zwłaszcza w kontekście międzyludzkich relacji, raz niosących zazdrość, krzywdę, ból i cierpienie, innym razem dających wsparcie, czułość  i uwielbienie.

Marta Kluczyńska z ogromnym zaangażowaniem, z nieprawdopodobną wręcz wrażliwością i szlachetnością wobec każdego dźwięku i nastroju prowadzi całe sceniczne instrumentarium – orkiestrę, chór i solistów. A zadanie ma niełatwe, bo i poziom emocjonalności zawarty w muzyce jest nastrojony na  najwyższym diapazonie. Udało się jej też bardzo dobrze skontrastować poszczególne postaci zarówno wobec gwałtowności, którą niejednokrotnie wnoszą, jak delikatności wyznawanych uczuć. Dlatego należałoby wymienić wszystkich solistów, bo nie tylko już wymienieni zasługują na wyrazy pełnego uznania, ale również Furie w interpretacji Magdaleny Pluty, Roksana Maciejczuk i Magdaleny Stefaniak czy choćby Remigiusz Łukomski w roli Padre Anselmo. Nie mniejsze wrażenie robiły wszystkie sceny świetnie tego dnia dysponowanego chóru.

fot. Kamila Siwińska

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , ,