„Kariera Nikodema Dyzmy” na podstawie Tadeusz Dołęga-Mostowicza w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu – pisze Aram Stern.
Tak grzmiał Tadeusz Dołęga-Mostowicz na stronach swej powieści „Kariera Nikodema Dyzmy”, która w krótkim czasie uczyniła go majętnym celebrytą II RP. Po porwaniu, brutalnym pobiciu „przez nieznanych sprawców” i pozostawieniu nieprzytomnego felietonisty „Rzeczpospolitej” w gliniance w Jankach, trauma Dołęgi-Mostowicza znalazła ujście w literackiej zemście; w zjadliwie finezyjnej satyrze na międzywojenną elitę polityczną i podobno samego Marszałka, którego to postać miał zakreślić w głównym bohaterze swej powieści.
Cóż, niestety dobrze wiemy, że każda epoka ma swojego Dyzmę, nieokrzesanego pozoranta, biegłego przy tym w uwodzeniu elit sprowadzonych do stada durniów, dających się wodzić za nos przez prymitywnego aroganta. I w takim też kolorycie ten dość efekciarski pomysł fabularny powieści Dołęgi-Mostowicza sprzed prawie 90 lat został zgrabnie przełożony na deski sceniczne Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu przez Piotra Rowickiego i wyreżyserowany żwawo przez Piotra Ratajczaka (znanego tutaj z „Tanga” Mrożka z 2017 roku). Reżyser wykreował na scenie oszałamiający kołowrót aż czterdziestu scen, w których żongluje najbardziej zróżnicowanymi pomysłami tworząc efekt wirtuozerskiej „zabawy w teatr”, niepozbawionej przy tym głębszych aspektów: karykaturalnych, szyderczych i brutalizujących przedstawioną rzeczywistość. Tragikomedia Ratajczaka, manifestując przy tym ducha czasu nietypowej wiosny 2020 roku, filuternie wyraża także nasze niepokoje i uzasadnia na dodatek ponadczasowy kunszt bestsellerowej powieści Dołęgi-Mostowicza. Ratajczak zabiera bowiem widzów w ekscentrycznie barwną podróż w czasie, podkreśloną kostiumami (Grupa MIXER) z epoki, dochodzącymi smętnie z kulis szlagierami z lat 30. ubiegłego wieku (aranżacje muzyczne: Piotr Łabonarski), prowadzi przez charakterystyczne „kopnięcia” charlestona’a i kroki fokstrota, po ambientowe wręcz sceny zbiorowe we współczesnych kostiumach (za porywającą choreografię odpowiada Arkadiusz Buszko).
Piotr Ratajczak chwilami wprowadza także swój spektakl w obszary werystyczne, przyciągając „zamaskowanego” z konieczności widza i nieco zaniepokojonego do scen zbiorowych na samą rampę sceny, by za chwilę dowcipem, morałem, ostrym akcentem osadzić go mocno w krześle i dać poczuć DYSTANS (jakże modne teraz słowo) dzielący życie od teatru. Wielowymiarowość przedstawienia zaakcentowana zostaje równie silnie poprzez scenografię Marcina Chlandy, chłodną acz elegancką przestrzeń marmurów banku, krat i słupów estradowych, zamkniętą w tyle sceny estradą, jakby wyciętą z kultowej w przedwojennej Warszawie kawiarni Ziemiańska. Tam bawi się elita na rautach i balach, roztańczona, bardzo pijana i rozpasana.
Tymczasem na czerwonych kanapach z przodu sceny toczy się życie: biznesowo-polityczne, erotyczne i celebryckie, dzieją się gry i gierki prowadzone przez karierowicza z przypadku i zachwycone nim otoczenie. W tej materii reżyser pierwszorzędnie przekłada na język teatru to, co chyba w komediowej konwencji spektaklu wydaje się najtrudniejsze, a mianowicie pole wewnętrznych napięć emocjonalnych Nikodema Dyzmy, a także tych zachodzących pomiędzy głównymi bohaterami w samej powieści. Arkadiusz Walesiak w roli Dyzmy, w swej jednej z najlepszych kreacji scenicznych, jest początkowo wewnętrznie zgaszony nieśmiałością, próbuje czarować publiczność wdziękiem „wymiętym” prosto z Liskowa, z każdą kolejną sceną stając się mentalnie rozświetlonym celebrytą, niczym Gary Cooper w białym garniturze, zdezorientowanym nieco zarządcą Koborowa i wreszcie prezesem Państwowego Banku Słonecznego. Tak, u Piotra Ratajczaka Dyzma nie odpowiada już, jak w powieści, za politykę zbożową, lecz promuje… panele fotowoltaiczne na dachach całego kraju. Co ciekawe, sam wątek biznesowy Leona Kunickiego (Michał Marek Ubysz), dość nużący dla niezorientowanego ekonomicznie czytelnika powieści, w spektaklu na szczęście został potraktowany bez szczególnej deskrypcji.
Również roznamiętniona Nina Kunicka (wyśmienita rola Joanny Rozkosz) u Ratajczaka zdecydowanie odbiega od wyobrażeń literackich i serialowych reminiscencji. Jest młodą, egzaltowanie ultranowoczesną kobietą, coraz bardziej zafascynowaną i zakochaną w panu Nikodemie. Nie „boi się” też zabawnie „zahaczyć” publiczności współczesnymi asocjacjami. Z kolei zakochana w niej zaborczo pasierbica, Kasia Kunicka (Julia Sobiesiak-Borucka), chłopięco zaczepna, za wszelką cenę próbuje zdyskredytować Dyzmę, niestety bezskutecznie. Znika, by jej miejsce w tym zadaniu zajął na dobre półobłąkany brat Niny, Żorż Ponimirski (kapitalny Paweł Kowalski).
Wśród wieloosobowej „świty” Dyzmy, składającej się z całego spectrum bohaterów, jak: wesołkowaty pułkownik Wacław Wareda (Tomasz Mycan), nieco przerysowany minister rolnictwa Jaszuński (Łukasz Ignasiński), szef gabinetu premiera Jan Terkowski / Olszewski, dyrektor Lasów Państwowych / dawny zwierzchnik Dyzmy Józef Boczek (Grzegorz Wiśniewski), hrabina Eugenia Przełęska, ciotka Niny (Karina Krzywicka) i komisarz Policji Rajch (grający gościnnie Mateusz Lisiecki-Waligórski) – na szczególną uwagę zasługuje dwoje aktorów, również dotąd nieznanych toruńskiej publiczności. Joanna Kowalska w roli prostytutki Mańki Barcik, (a także pięknie śpiewająca szansonistka w Ziemiańskiej), raz po raz namacalnie i zjawiskowo przypomina bankierowi Dyźmie o jego pochodzeniu człowieka z nizin, zaś niezwykle plastyczny Konrad Wosik w roli Zygmunta „Zyzia” Krzepickiego, sekretarza Dyzmy, dba o swego pryncypała z niebywale przyciągającym urokiem scenicznym. Modelowy, wyestetyzowany i starannie dopasowany do swego szefa, gra nader oszczędnie, acz feerycznie.
„Kariera Nikodema Dyzmy” w reżyserii Piotra Ratajczaka jest pierwszorzędnym widowiskiem scenicznym, o biegu niebywale wartkim, w którym tak błyskawicznie krzyżują się wszelakie rytmy i tony elitarnego oszołomienia lub wkrada nuta melancholii (jak w romansach Wertyńskiego), że szybko zapominamy o wszelkich zaostrzeniach sanitarnych, w jakich przyszło nam się znaleźć podczas premiery przedstawienia. Choć toruński „Dyzma” nie jest teatrem aluzji i nie odwołuje się do konkretnych postaci, to nie sposób w tak trudnym czasie nie pomyśleć również o faktach korupcji, nepotyzmu i dbania o interes własny na szczytach władzy, nawet kosztem tragedii rodaków. Być może fakt, że do premiery spektaklu doszło w czerwcu, a nie w marcu, sprawia, iż stał się on jeszcze bardziej gorzkim i szyderczym komentarzem naszej pandemicznej rzeczywistości.
„Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu (…) wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust (…) to sprytny łajdak, fałszerz i jednocześnie kompletny kretyn! Czy wy tego nie widzicie? (…)” /fragment powieści/.
fot. Wojtek Szabelski