Recenzje

Totalne zwycięstwo teatru – polskie Przeminęło z wiatrem!

O spektaklu „Jestem baba. Rzecz być może o Annie Świrszczyńskiej” w reżyserii Anny Gryszkówny z Nie Teatru w Białymstoku w Ursynowskim Centrum Kultury Alternatywy (Scena Młodych) w Warszawie pisze Reda Paweł Haddad.

Idąc na Jestem baba. Rzecz być może o Annie Świrszczyńskiej nie wiedziałem czego się spodziewać. Monodram to niełatwa forma. Może uruchomić ukryte pokłady imaginacji, z których widz zbuduje złoty rydwan dla swojej wyobraźni i da się zabrać w fascynującą podróż, może być też przewidywalny i tuzinkowy jak wiele innych. Wszystko zależy od dobrego scenariusza, charyzmy aktora i kreatywności reżysera. Efekt współpracy aktorki i autorki scenariusza Katarzyny Faszczewskiej oraz reżyserki Anny Gryszkówny zachwyca. To co zaczyna się trochę bajkowo, wydawałoby się, że zbyt słodko, stopniowo staje się głęboką, pobudzającą wszystkie zmysły narracją, która daje dużo do myślenia i pozwala osobiście przeżyć ten piękny spektakl. Przeżyć nie tylko indywidualne losy Anny Świrszczyńskiej, ale dostrzec w tym historię everymana (everywomena) i może nawet całej II Rzeczpospolitej.

Bardzo trudno jest używać poezji do opisu rzeczy, które naprawdę sie zdarzyly*

Świrszczyńska znana głównie ze swojej poezji, zaczęła tworzyć przed wojną, sama wydała pierwszą książkę, była członkinią Polskiego Związku Literatów i, gdy wszystko wydawało się jej sprzyjać, (chwalili ją Tuwim i Wierzyński) wybucha wojna. Świrszczyńska jest teraz kelnerką, posługaczką w szpitalu, roznosicielką mydła, uczestniczy w powstaniu warszawskim. W PRL mieszka i tworzy w Krakowie. Zawiera „swój pakt z diabłem” – wraz z innymi literatami podpisuje Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie wyrażającą poparcie dla stalinowskich władz. Władze PRL aresztowały pod sfabrykowanymi zarzutami duchownych katolickich i skazały ich na karę śmierci w sfingowanym procesie pokazowym zwanym procesem księży kurii krakowskiej. W 1968 roku, rozwodzi się po piętnastu latach z aktorem Janem Adamskim. Gdy była małą dziewczynką chciała być świętą. Teraz wreszcie może nią zostać. Świętą od „kobiet zdradzonych”. Uświadamia sobie, że „Kiedyś zgasło nade mną słońce, musiałam sama stać się słońcem. To było trudne, ale teraz jaka wygoda”. Przeszła przez wszystkie fazy kobiecości, wszystkie etapy „linii żeńskiej”. Była Dziewicą, Oblubienicą, Wiedźmą. Jednak w pokazanej przez autorki bohaterce monodramu Jestem baba jest coś więcej. Przebija się tutaj bergsonowskie élan vital – więcej niż życie oparte na podstawowych wartościach przetrwania i replikacji. To siła boskiej, stwarzającej światy kobiecości, a może nawet samej najwyższej manifestacji siły twórczej, pozostającej poza binarnymi płciowymi podziałami. Może to jest właśnie „ten śmiech, który pokonał chaos”** i zrozumiał „śmiertelną powagę człowieka jedzącego pieczeń.”** Poezja i życie Świrszczyńskiej splatają się w spektaklu. Ta architektura jest jak mądrze wzniesiona świątynia życia, miłości, i zrozumienia – porusza serca, umysły, pozostawia z głęboką refleksją.

Ecce homo = homo artifex

Monodram w reżyserii Anny Gryszkówny pomimo, że jak na monodram przystało posługuje się prostymi środkami inscenizacyjnymi (skrzynia, w której mieści się cały świat i wszystkie rekwizyty: buty, mały kapelusik, sweter, siatka z kilkoma ziemniakami, krótka czerwona szarfa gimnastyczna na patyku, która pars pro toto mówi więcej o współpracy twórców z komunizmem niż długie naukowe eseje na ten temat) jest niczym nieśmiertelny, legendarny film Przeminęło z wiatrem (niedawna projekcja w jednym z warszawskich kin dostała długie mocne brawa, a publiczność głęboko przeżywała każdą scenę). Różnica jest taka, że ekranizacja powieści Margaret Mitchell to produkcja z tysiącami statystów i zainwestowanymi milionami dolarów, a Jestem baba. Rzecz być może o Annie Świrszczyńskiej to teatr jednego aktora oraz doskonałej, konkretnej i konsekwentnej reżyserii.

Idę, ciągle idę, wiatr mnie pędzi po drogach. Na moich drogach zawsze wieje wiatr**

Katarzyna Faszczewska zachwyca na scenie. Zaczyna jako młoda, wręcz infantylna i naiwna dziewczynka, potem jest, wciąż nieco onieśmieloną, aspirująca lwicą salonową, w momencie wybuchu wojny, gdy „z nieba lały się sądy ostateczne”**, a cały świat wypełniał dźwięk syren alarmowych, transformuje się w kobietę, złamaną, przestraszoną, pokorną i coraz dojrzalszą. Wreszcie w świadomą, uczestniczkę polityczno-artystycznej gry w PRL, zdradzoną żonę i w pełni akceptującą swoją kobiecą naturę „nosicielkę kielicha życia i nieśmiertelności”, zawsze pełną żaru w łonie i sercu. Wyraz całości podkreślają bardzo dobrze wykonane i zinstrumentalizowane piosenki. Anna Świrszczyńska w wykonaniu Katarzyny Faszczewskiej pozwala widzowi zanurzyć się w świat artystki i, nawet jeśli wcześniej nie interesowaliśmy się jej twórczością, jesteśmy już na zawsze zaczarowani. Odurzeni siłą woli bohaterki, naturalnością i znakomitym warsztatem aktorskim oraz wspaniale wyreżyserowanym nastrojem całości. Monodram Jestem baba. Rzecz być może o Annie Świrszczyńskiej, tak jak Przeminęło z wiatrem, dotyka wszystkich strun duszy.

*Cytat: Czesław Miłosz

**Anna Świrszczyńska

fot. Magda Ławreszuk

Komentarze
Udostepnij