O spektaklu „Romeo i Julia” według dramatu Williama Szekspira w reżyserii Jana Klaty w Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu pisze Anna Czarny.
Opowieść dwóch zwaśnionych rodów, Capuletich i Montekich, żyjących w Weronie, znana jest większości ludzi na całym świecie. Wraz z narastającym konfliktem wrogich klanów Romeo i Julia stają się ofiarami „zakazanej” miłości. Ich uczucie zostaje wystawione na próbę przetrwania w środowisku przepełnionym nienawiścią, hipokryzją i przemocą. Jedna z najpiękniejszych historii miłosnych doczekała się licznych interpretacji na odmiennych płaszczyznach kultury. Czy może ona kryć w sobie coś wcześniej nieznanego widzom?
Jan Klata zaprasza nas do pewnego rodzaju alternatywnej rzeczywistości, w której mieszają się ze sobą skrajności, barwy, ekspresja z odrobiną kiczu. Kostiumy i charakteryzacja bohaterów (Mirek Kaczmarek) czasem wręcz bliźniaczo oddają ubrania ze współczesnych pokazów mody lub okładek poczytnych magazynów. Mogą nie wpadać one w gusta ogółu, jednak nie sposób odmówić im tego, że się wyróżniają. Bywają one przepełnioną artyzmem ucztą dla oczu, a jednocześnie podkreślają estetykę świata przedstawionego. Scenografię spektaklu można by określić jako skromną, szczególnie w porównaniu do innych tytułów wystawianych na dużej scenie Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, na przykład „A statek płynie”, „Frankenstein” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Jednakże jej potencjał tkwi w innym źródle, a mianowicie w wykorzystaniu nowoczesnych rozwiązań technologicznych. Oświetlenie, projekcje obrazów, animacji i nagrań w czasie rzeczywistym nadają charakteru sztuki na całej sali teatralnej. Tym samym stworzony zostaje pomost między XVI-wiecznym dramatem a dzisiejszą rzeczywistością.
Oprawa muzyczna (Endy Yden) odbiega od stereotypowych szlaków, które kojarzyć się mogą z Szekspirowskim dramatem. Utwory w dużej części składają się z dynamicznej muzyki elektronicznej. Zaryzykowałabym stwierdzeniem, że niektóre fragmenty brzmią, jakby były inspirowane gatunkiem techno, zyskującym aktualnie na popularności w mass mediach.
Postaci naprzemiennie, z zachowaniem pełnej naturalności wypowiedzi i dialogów, używają słownictwa bardziej współczesnego oraz języka Szekspirowskiej tragedii. Obsada z niekwestionowanym zaangażowaniem przeprowadza widza przez złożony ciąg emocji przeżywanych przez postaci. Twórcy odchodzą od utartych wcześniej szlaków, a widzom nie towarzyszy wyłącznie nastrój wzruszenia i smutku. Znajdziemy również miejsce na uśmiech, który w wybranych fragmentach rozładowuje napięcie związane z niekorzystnym splotem wydarzeń, prowadzącym do rozwiązania akcji. Jan Kowalewski (Romeo) i Klaudia Waszak (Julia) pozwalają nam odczuć prawdziwą magię młodzieńczej nadziei i naiwności, którą ślepo kieruje siła miłości od pierwszego wejrzenia. Uwagę przyciągają również Hugo Tarres (Merkucjo) oraz Mateusz Kieraś (Parys), których charakteryzuje sceniczna charyzma i porywająca ekspresja. Powyższe drugoplanowe postaci to skrajne, męskie oblicza, silnie zapadające w pamięć. Obaj aktorzy umiejętnie poradzili sobie z tym wyzwaniem. Ponadto wyróżnić należy Konrada Imielę (Ojciec Laurenty) za rolę głosu rozsądku i sojusznika młodych, cierpiących na dawnym konflikcie wrogich klanów. Natychmiast po pierwszym wejściu na scenę widownia czeka z niecierpliwością na kolejne wydarzenia z udziałem duchownego. Z tego względu staje się on przewodnikiem nie tylko dla bohaterów, lecz także dla widowni. Jego występ wzbudza wręcz pewien niedosyt, zmysły odbiorcy proszą o więcej.
Jan Klata wyciągnął z dramatu Szekspira oraz położył nacisk na więcej niżeli piękną, a zarazem tragiczną opowieść o wielkiej miłości. Reżyser zwraca szczególną uwagę na wciąż aktualne problemy współczesnego społeczeństwa, czyli błędne koło pokoleniowej traumy oraz narzucane odgórnie role i obowiązki zespolone z biologiczną płcią. Obie rodziny żyją w zakrzywionej rzeczywistości, z fundamentami położonymi na przyrodzonych „powinnościach” i nienawiści, której źródła nikt nie jest w stanie wskazać. Skutki natomiast dotykają niewinne wszystkiemu pokolenie, ze zgaszonym światełkiem nadziei na zmianę. Reżyser podjął ryzykowne decyzje i stworzył interpretację „Romea i Juli”, dzięki której widz spojrzy na tę samą historię w odmienny sposób, co skłoni go do niejednej refleksji.
fot. Łukasz Giza