O spektaklu grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA w reż. Piotra Mateusza Wacha w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie pisze Aram Stern.
Do dziś dnia miałem dość ambiwalentne nastawienie do spektakli o uzależnieniach. Dotąd były to albo szkolne opowieści o charakterze profilaktycznym przygotowujące młodzież do omijania nałogów szerokim łukiem, lub całkiem profesjonalne projekty teatralne. W pierwszym akcie spokojne, z każdym kieliszkiem nabierające szalonego tempa, niczym w Pijakach Franciszka Bohomolca w reżyserii Artura Więcka „Barona” w Teatrze Polskim w Szczecinie, czy kolejną dawką substancji psychoaktywnej „temperujące” organizm inscenizacji w spektaklu Luka Percevala Pewnego długiego dnia na podstawie dramatu Eugene’a O’Neilla z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Dramaturgicznie kręte i w pewnym sensie nieznośnie dokuczliwe dla widza w swej iluzji rzeczywistości. Percepcja tematu może się jednak zmienić, gdy za interpretowanie problematyki uzależnień biorą się bardzo młode osoby – studiujące na przykład w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie.
Na zakończenie drugiej edycji Festiwalu Młodego Teatru organizowanego przez Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Toruniu festiwalowa publiczność obejrzała reżyserski debiut studenta II roku Wydziału Reżyserii i Dramaturgii AST, Piotra Mateusza Wacha: grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA. I myślałby kto, że było jej nudno jak na grzybobraniu? Wręcz przeciwnie – po wejściu na widownię zostaliśmy od razu zaproszeni na porządnie rozkręcone już urodziny Aliny (Katarzyna Skowron), żadne „-naste”, lecz trzydzieste. Wcale jednak niedojrzałe, choć zorganizowane w gorące święto Bożego Ciała. „Srogo” już rozkręcone, na halucynogennych efektach i wizualnych zniekształceniach w głowach partnera Aliny – Żądzy (Adam Paczkowski), któremu strasznie zimno, mentalnie nieobecnej przyjaciółki Medy (Oliwia Durczak), jej przeogromnego chłopaka Wodzu (Maksymilian Piotrowski, 199 cm wzrostu!) oraz samotnego w tym gronie osób z grzybkowym uzależnieniem geja Ruina (Błażej Szymański). To, co dzieje się w ich głowach po zażyciu substancji, przybiera formę wizualnych zniekształceń, takich jak „oddychające” ściany, kolorowe lub geometryczne formacje lub kalejdoskopiczne iluzje widoczne w kapitalnych wizualizacjach (wykonywanych na żywo) nad uciętą głową czarnego manekina przyklejonego taśmą do ściany. Dwie czerwone sofy-usta oraz żeliwna wanna (przestrzeń, wizualizacje, światło: Kuba Kotynia) posłużą bohaterom tego urodzinowego tripu za schronienie przed złym słowem, spojrzeniem, gestem, przed zawrotami głowy, zaburzeniami widzenia i ruchowej koordynacji, przed gadatliwością, zamroczeniem, drżeniami mięśniowymi (spektakularny ruch sceniczny, szczególnie w wykonaniu Błażeja Szymańskiego – Piotr Mateusz Wach) i drętwienia…
„Nie mają ciał, oddychają słowami…”, słowotokiem, prostym rymem, nieokreśleniem płci: „coś, cosiowi, cosiowego… on, ona, ono…”. Chcą, lecz odurzeni psylocybiną nie potrafią wziąć odpowiedzialności za narrację („zakaz pier..lenia”). Wodzu (niezwykle charakterystyczny, ze sceniczno-filmowym potencjałem Maksymilian Piotrowski) animuje więc Ruinem lub odziany w bokserski szlafrok przejmuje opowieść i zaczyna prawić o wikingach, Meda (fenomenalna Oliwia Durczak) zamęcza monologiem Alinę, Ruin (bezkonkurencyjny Błażej Szymański) nie może z kolei wyjść z szafy, tzn. spod wanny. Wszyscy grają w butelkę, poszukują sensu bycia „tu i teraz” i miotają się w halucynogennych obszarach swego mózgu. Być razem, choć samotnie, gdy ich euforyczny „trip” nagle staje się koszmarem, gdy panika każe uciekać lub bronić się przed wyimaginowanym wrogiem (choreografia sceny walki Aliny i Medy: Mateusz Strawa). Coraz szybszy i zwalniający trans tego grzyboBRANIA, energia młodych adeptek i adeptów sztuki aktorskiej tudzież wspaniała muzyka elektroniczna Michała Smajdora sprawiają, iż dwugodzinny spektakl ogląda się bez znużenia i z coraz większym zaskoczeniem wywołanym zmianami w dramaturgii, w budowaniu dwóch-trzech planów w synchronicznym tańcu męskim w trakcie monologu Medy czy w jednej z piękniejszych scen homoerotycznych w teatrze Ruina i Żądzy, z „modelowym” krokiem w miejscu Aliny i Medy stojących w drugim planie profilem przed wielkim lustrem. Ta znakomita scena, która mogłaby się nigdy nie kończyć, zamyka właściwy spektakl.
Piotr Mateusz Wach – autor (konsultacje tekstu: Maria Spiss), debiutujący reżyser i doświadczony choreograf (absolwent Wydziału Teatru Tańca AST w Bytomiu oraz Letniej Międzynarodowej Akademii Sztuk Pięknych i Mediów w Wenecji) wykorzystał nie tylko swą pasję do tańca, ale i tę demaskatorską oraz publicystyczną, zwłaszcza w drugiej części spektaklu będącej odczytaniem jego dziennika przez Błażeja Szymańskiego. Widownia najpierw obejrzała film z przepięknym podkładem francuskiego muzyka BFRND (tworzącego od lat oprawy muzyczne dla pokazów modowych Balenciagi). To niemy obraz o bolesnym wychodzeniu z nałogu, a po nim najzwyczajniej wypunktowana datami historia tego procesu: z uświadamianiem sobie strat, krzywd, zniszczeń, utratą „przyjaciół”, odejściem bliskich i osamotnieniem. Zaskakująco chłodna teatralna „recepta” na nowe życie bez halucynogennych efektów. Nie poucza, ale podskórnie działa na psychikę.
fot. Magda Woch