O spektaklu „2:22 (Historia o duchach)” Danny’ego Robinsa w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Polonia w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
„Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom” – te słowa wkłada William Shakespeare w usta Hamleta, a jego rodak, pisarz, prezenter, dziennikarz i scenarzysta filmowy Danny Robins wielce udatnie potwierdza w swej brawurowej sztuce „2:22. (Historii o duchach)”, której światowa prapremiera na londyńskim West Endzie w 2021 roku od razu zachwyciła widzów i krytyków. Autor uwodzi i czaruje wdziękiem straszliwej opowieści o duchach i o tym, co pozornie nierealne, czego logiczny umysł nie ogarnia, a jednak wyraźnie czai się gdzieś obok, blisko nas. Treść do wesołych nie należy, chociaż tekst i dialogi czasem mają delikatny, humorystyczny rys. Dobrze przemyślany, intrygujący kolaż złożony z psychologicznych portretów zachwycił również doświadczonego reżysera Waldemara Śmigasiewicza, który w Teatrze Polonia zrealizował spektakl o „horrorach tkwiących w nas”. „W teatrze potwornie trudno wystawić dobry thriller. Ja jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłem na scenie. To wymaga potwornej precyzji, zgranego zespołu, techniki” – powiedział z ogromną szczerością. Całe szczęście dysponuje znakomicie skrojonym scenariuszem Danny’ego Robinsa, który kolejny już raz podejmuje temat zjawisk paranormalnych. Całość ma swoją logiczną, przyczynowo-skutkową chronologię, wciągającą akcję z dynamicznymi zwrotami i napięciem niemal wgniatającym w fotel. Udało się reżyserowi warszawskiej wersji uchwycić złożoność ludzkich zachowań i siłę wzajemnego oddziaływania bohaterów w sytuacjach ekstremalnych.
Jenny wierzy, że świeżo wyremontowany, niedawno kupiony dom, w którym mieszka z rodziną jest nawiedzony, jednak jej mąż Sam nie chce o tym słyszeć i kpi z jej obaw. Czyż zmarli mogą znowu żyć? Pewnego wieczoru młodzi małżonkowie i jednocześnie rodzice rocznego dziecka, zapraszają na małe przyjęcie starą przyjaciółkę Lauren z jej nowym partnerem Benem, jednak pełna adrenaliny noc, w której wychodzą na jaw sekrety, a duchy mogą się pojawić lub nie, będzie zakłócać przebieg towarzyskiego, niezobowiązującego spotkania. W pokoju na górze płacze malutka córeczka i niedoświadczeni rodzice z czułością próbują ją uspakajać. Ostatecznie dochodzi do kłótni oraz dobitnej wymiany zdań – w tym czasie napięcie rośnie, by sięgnąć zenitu! Sam posługuje się faktami i nauką, chcąc rozwiać obawy żony, ale dyskusja zmienia się w żądanie dowodów, dlatego goście będą siedzieć do 2:22 i dowiedzą się w końcu, co tak naprawdę krąży w starym, podlondyńskim domu, nabytym od starej wdowy Margaret. Podczas długiego, straszliwego czuwania, Lauren i Ben opowiadają własne historie o spotkaniach z czymś niezwykłym, które wywołują dodatkową gęsią skórkę. Wiara i sceptycyzm ścierają się, a „coś” nieuchwytnego wydaje się dziwnie bliskie i przerażające… .
Niepokojący pejzaż dźwiękowy zwiększa owo narastające napięcie i odczucie grozy, podczas gdy duży zegar cyfrowy na ścianie odlicza nam do 2:22. Dodatkowo straszą wrzeszczące w nocy lisy, nagle gasnące światła i samo wrażenie, że w każdej chwili ktoś może pojawić się w dużych, szklanych drzwiach tarasowych, w przerobionym letnim pokoju, gdzie rozgrywa się cała akcja.
Opisane przez Danny’ego Robinsa wydarzenia dzieją się we współczesnym świecie, jednak ich korzenie tkwią w klasycznych, gotyckich opowieściach o duchach. Mrożąca krew w żyłach, ekscytująca opowieść wymaga od aktorów odpowiedniego doboru tonu, a od reżysera – wnikliwości i czujności oraz nie lada wyczucia wspomnianego stylu klasyki horroru. Cały zespół aktorski jest tu idealny, począwszy od Agaty Turkot w roli coraz bardziej roztrzęsionej mamy Jenny, przez jak zawsze znakomitego Krzysztofa Szczepaniaka w roli racjonalnego, choć sarkastycznego Sama, po uczynnego, wyrozumiałego, trochę rubasznego Bena – Michał Sitarski, który ma większe doświadczenie z nadprzyrodzonymi zjawiskami niż można by się spodziewać, aż po Marię Sobocińską w roli nieszczęśliwie zakochanej psychoterapeutki Lauren, przywołującej własne, niepokojące doświadczenia. Wspaniały aktorski kwartet, który nadaje ton i smak przedstawieniu, potrafi z techniczną biegłością oddać to, co kryje wnętrze każdego z bohaterów. Dzięki doskonałej obsadzie spektakl zachowuje koloryt i odpowiednią dynamikę. W końcu na scenie oglądamy thriller psychologiczny, nieco filmowy w dodatku (to nie zarzut!!). Obie aktorki z niewymuszoną precyzją i znawstwem pokazują charakter i emocjonalność swoich bohaterek, tak różnych, nie zawsze budzących sympatię, a jednak w czymś podobnych. Agata Turkot jako nieco neurotyczna (choć, jak się okazuje, nie bez powodu…), ale jakże wrażliwa, przesiąknięta lękiem Jenny gra bardzo zmysłowo. Dopracowana i zauważalnie przemyślana kreacja Marii Sobocińskiej – sfrustrowanej, pozornie silnej, jednak wewnętrznie kruchej terapeutki jest równie dobra. Obok nich panowie – cynik Sam Szczepaniaka (jak zawsze pozory mylą…) bawi i razi. Nieznośny, czasem boleśnie egoistyczny kpiarz ma jednak złożoną naturę. Gdy Krzysztof Szczepaniak zaczyna ściągać całą uwagę – gestem, słowem, ruchem, kiedy momentami gra pierwsze skrzypce, oczy widowni błyszczą jeszcze bardziej. Ale Michał Sitarski równo dotrzymuje mu kroku, wprowadzając lekko rozluźniający, konieczny w tak siejącym grozę scenariuszu element. I jest ujmująco sympatyczny w skórze Bena. Na scenie widzę normalnych, zwykłych ludzi, o wielce intrygujących osobowościach. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn zadziwiająco prawdziwych w swych pancerzach z lęku i pozorów.
Profesjonalizm musi znaleźć dopełnienie w scenografii – tu dba o nią Maciej Preyer. Światło Waldemara Zatorskiego i efekty specjalne – majstersztyk znanego iluzjonisty Wojciecha Rotowskiego, zostały idealnie dobrane. Ważna jest też bardzo nastrojowa muzyka Jakuba Śmigasiewicza. Reżyser najwyraźniej wykorzystuje wszystkie te aspekty, łącznie z prowadzeniem aktorów przez kryzysowe sytuacje, by nieco igrać z widownią, zaskakiwać, budować odpowiednie napięcie – takie, jakie znamy ze starych, dobrych horrorów.
Stylowa perła nie zdarza się często w teatrze, który raczej unika thrillerów, trudnych do pokazania na scenie. A przecież doskonały wieczór pełen dreszczyku emocji jest świetną okazją do pokazania szerokich możliwości teatru, do prezentacji umiejętności i różnorodności technicznej gry aktorów. Spektakl pozostaje w pamięci i wręcz chce się go zobaczyć kolejny raz!!
fot. Robert Jaworski