Z Lucyną Zwolińską, kierownikiem baletu Opery na Zamku w Szczecinie, rozmawia Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
„Zamykamy się w pudełkach i szufladkujemy innych” – mówi o nas, dorosłych – Lucyna Zwolińska*, autorka choreografii i inscenizacji do „Małego Księcia”. Kalkulujemy, liczymy, tkwimy w systemie. Dziecko ma wyobraźnię, fantazję i chętniej skręca w bok, by więcej zobaczyć i zrozumieć. O spotkaniu chłopca ze światem dojrzałych ludzi, zbieraniu często bolesnych doświadczeń, tworzeniu więzi, o tym, czy warto zobaczyć słonia w wężu boa i szczecińskiej inscenizacji, która już w niedzielę 5 czerwca na scenie Opery na Zamku w Szczecinie z artystką rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
Za co lubi Pani „Małego Księcia”?
Za to, że nie jest to typowa książka dla dzieci, a raczej odwołuje się do ukrytej cząstki dziecka w każdym dorosłym. I jest ponadczasowa. Kieruje dzieci w stronę wartości, o których dorosły człowiek zapomina. To mowa o ciągłym wewnętrznym, nigdy niekończącym się rozwoju człowieka. Do śmierci wciąż się uczymy, jesteśmy przez życie stawiani w takich sytuacjach, w których możemy zdecydować, w jakim kierunku iść. A często idziemy tam, dokąd nie powinniśmy, ponieważ mamy zakodowany destruktywny system w sobie, często czynimy zło…
Lucyna Zwolińska:
I to Pani wyczytała w „Małym Księciu”?
Raczej wyczułam. Krytykę haniebnych zachowań dorosłego człowieka i to, że dzieci są czystą kartą, którą zapisują potem przez całe życie. Teraz oczywiście czytam tę książkę inaczej niż wtedy, gdy byłam dzieckiem. I to też jest piękne. (śmiech)
Opowieść zaczyna się od dedykacji dorosłym. Jak Pani sądzi, dlaczego, skoro niby jest prosta w odbiorze, po prostu poetycka baśń? Ale z drugiej strony pełna metafor, poetyki, każdy fragment wręcz kipi filozofią.
Jest wiele powiastek dla dzieci z pięknymi morałami, ale tę pozycję porównuję wręcz do Biblii. Bo i religia, i filozofia poruszają te same tematy, które są w tej książce. Oczywiście prawdziwy przekaz i złożoność „niby” prostej w odbiorze baśni odczytają osoby o otwartym umyśle i czystym sercu. Może dzieci nie wszystko zrozumieją, ale przyjdzie czas, że wyczytają z niej dużo, dużo więcej.
Różnicę we wrażliwości dziecka i dorosłego już widać od razu: rysunek boa połykającego słonia dorośli odbierają jako kapelusz, dzieci – jako to, co tak naprawdę zostało narysowane. Narysowane, ale i zakryte. Tajemnicę. Podobnie jak baranka w pudełku. Jak Pani odbiera ten początkowy fragment „Małego Księcia”?
Dzieci mają wyobraźnię i fantazję. Wielu dorosłym fantazja mija. Idziemy w stronę kalkulacji, analizowania. My mamy już swoje reguły postępowania, system. To jest czarne, a to białe. Zamykamy się w pudełkach i szufladkujemy innych. Dziecko rodzi się kreatywne, jest bardziej otwarte na wszystko, co je otacza, bardziej ciekawe świata. Poszukuje, podąża za uczuciami, dużo lepiej wyczuwa drugiego człowieka. Dopiero układa w tych pudełkach. (śmiech)
To teraz krytykujemy dorosłych?
Nie do końca. Po prostu dorośli są inni. Mają doświadczenie, ale często takie, które ich ogranicza. Liczby, kalkulacja, o której mówiłam. Wiele rzeczy kręci się wokół pieniądza. Często więc jako dorośli jesteśmy wręcz żałośni. Takie mamy tendencje niestety. Na szczęście nie wszyscy. Ale spójrzmy choćby na szkołę. Tam ocenia się dziecko właściwie tylko za wiedzę, a nie za twórcze podejście do rozwiązywania problemów. Często się mówi, że dorosły wie więcej, lepiej. A kto tak mówi? Właśnie dorośli.
Oj, surowo! Ale może nam się należy. Idziemy dalej. Jednym ze słynniejszych motywów „Małego Księcia” jest motyw Róży. Róża ma kolce, jest zalotna, kokieteryjna, próżna. A chłopiec o nią wciąż i wciąż dba. Jak zamierza Pani pokazać to uczucie, które przewija się przez całą opowieść?
Dla mnie Róża to postać, która chce wywrzeć wielkie wrażenie na Małym Księciu i wydaje się być bardzo niezależna. Może myśli, że jest dorosła? Ani Róża ani chłopiec nie są gotowi na prawdziwą więź, kompromis, zrozumienie, a ich relacja nie jest zdrowa.
Podczas podróży Mały Książę spotyka Króla, Pyszałka, Pijaka, Człowieka Interesu, Latarnika i szereg innych postaci. Oczywiście to dorośli. Czego od nich się uczy? A może oni od niego?
Oni od niego raczej niczego. Są dorośli i po spotkaniu z chłopcem zostają tacy, jacy byli. On z kolei zbiera doświadczenia, obserwuje. I nie chce być taki jak oni, widzi ich ciemne strony.
To właściwie jeden dorosły?
Możliwe. Albo cząstka jego samego. Albo alter ego narratora. Lustro. Ale ja sama zadaję sobie te pytania, każdy musi sam próbować poszukać odpowiedzi. Tak czy siak ci dorośli zostawili na Małym Księciu jakieś ślady.
Ale te absurdalne spotkania nie dziwią Małego Księcia. Jednak chce poznać niezrozumiały świat dorosłych. I nigdy nie rezygnuje z odpowiedzi, prawda?
Nie rezygnuje, ale też nie dostaje odpowiedzi. Z kolejnym bolesnym doświadczeniem idzie dalej, nie rozumiejąc tego, dlaczego ci ludzie tacy są.
I trafia na Ziemię. „Dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze, jest niewidzialne dla oczu” – mówi Lis, którego spotyka chłopiec. Moment przełomowy. Czy od Lisa akurat Mały Książę czegoś się dowiaduje?
Tak. Że można kogoś oswoić, jak chce Lis, nawiązać kontakt, otworzyć się na drugą osobę, być za nią odpowiedzialnym. Lis umie się zmienić, poprzedni dorośli – nie. Także Mały Książę patrząc w głąb siebie zaczyna rozumieć zachowanie Róży oraz to, na czym polega tworzenie więzi czy gotowość do poświęceń.
I tak przebiega historia Małego Księcia, którą opowiada narratorowi. Dużo rozmawiają… Dowiadują się od siebie, czym się różni świat dorosłych i dzieci?
Narrator widzi siebie w Małym Księciu. To spojrzenie w przeszłość człowieka doświadczonego ciężarem własnych przeżyć. Może on postawić sobie wiele ważnych pytań o najbardziej bolesne problemy, z którymi się mierzymy w świecie dorosłych.
„Idąc prosto przed siebie, nie ujdzie się zbyt daleko…” – to kolejny cytat z „Małego Księcia”. Dlaczego należy skręcać, nie iść prosto?
Jeżeli idziemy tylko do przodu, to omijamy wiele rzeczy, nie widzimy tego, co jest z boku. Klapki na oczach i cel. Jak w życiu: gdy do czegoś zbyt usilnie dążymy, to nie jesteśmy otwarci na wartości z zewnątrz. Kasa i pozycja. Dużo tracimy, walimy głową w mur… A dziecko skręca, widzi więcej, wybiera różne drogi. Bo to droga jest piękna, a nie sam cel. Taka ciekawostka: często tancerz, który dozna kontuzji, wraca na scenę lepszy, bo jest bardziej świadomy swojego ciała.
Bo zdarzyło się coś „w bok”?
Tak. Coś nieoczekiwanego. Trochę jak z rytmem serca. Gdy linia jest prosta, to jesteś nieżywy.
W tańcu nie ma słów, a one są w „Małym Księciu” bardzo ważne. To spektakl trudny do pokazania, bo pełen symboli, a sama książka to filozoficzne dysputy. Jaki jest Pani patent na inscenizację?
Szczerze mówiąc, nie mam patentu. To po prostu moja ekspresja tego, jak czuję tę książkę. Moim językiem, myślą jest ciało. Na pewno wszystkiego nie da się pokazać. Ale i każdy z książki wynosi coś innego. To też jest moja podróż i podróż każdego, kto przyjdzie zobaczyć ten spektakl. Posługuję się tańcem współczesnym, a muzykę, która wykreuje klimat poszczególnych scen baśni, napisał specjalnie Gabriele Basilico. Jest i muzyka orkiestrowa, elektroniczna, filmowa, nagrane dźwięki, głosy… Bardzo ważna będzie też gra świateł i kolorowe wizualizacje, tworzące wiele nastrojów i budzące fantazję u dorosłych. I wiele innych niespodzianek. (śmiech)
A ile jest dziecka w Lucynie Zwolińskiej?
Czasem za mało. Ale próbuję często je budzić. (śmiech)
Zatem czego życzymy widzom? Żeby zauważyli słonia w wężu boa zamiast kapelusza?
Tak. (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.
*Lucyna Zwolińska
Urodziła się w Polsce, naukę rozpoczęła w Szkole Baletowej w Bytomiu. Od 2003 roku kontynuowała edukację taneczną na stypendium w Wyższej Szkole Muzycznej i Sztuk Performatywnych we Frankfurcie nad Menem (Niemcy), gdzie tańczyła w utworach Georga Balanchine’a, Williama Forsythe’a, Marguerite Donlon i innych. W 2006 roku miała zaszczyt tańczyć gościnnie z The Forsythe Company w „Human Rights”. W 2007 roku dołączyła do Ballet Augsburg na trzy sezony i miała okazję wykonywać utwory Itzika Galili, Mauro Bigonzettiego, Kevina O’Daya, Amandy Miller, Cayetano Soto, Emily Molnar, Leo Mujica, Philipa Egly i innych. Od 2010 roku była częścią Ballet des Saarländisches Staatstheater w Saarbrücken i tańczyła w utworach Marguerite Donlon, Stijna Celisa, Bernarda Baumgartena, Johana Ingera, Alexandra Ekmana. W tym czasie uczyła utworów repertuarowych Marguerite Donlon w Wyższej Szkole Muzycznej i Sztuk Performatywnych we Frankfurcie nad Menem. W 2015 roku została członkiem Company Susanne Linke/Theater Trier, gdzie współpracowała z Susanne Linke, Ursem Dietrichem, Davidem Hernandezem i innymi. Od sezonu 2018/2019 działała jako niezależna tancerka i choreograf. Za pracę „DROGA” została wybrana do udziału w 26. Międzynarodowym Konkursie Choreograficznym Hannover. W 2013 roku w 8. Międzynarodowym Konkursie Choreograficznym Ludwigshafen „No ballet” otrzymała II nagrodę Jury, Nagrodę Prezentacji Tanzmesse NRW oraz Nagrodę Publiczności. Kreacja „Trying to breathe” powstała w ramach „Think Big” program rezydencji artystycznych 2018, wspólnej inicjatywy baletu Opery Narodowej w Hanowerze i TANZtheater INTERNATIONAL. W czerwcu 2019 ta kreacja została odtworzona dla Stuttgarter Ballett. W 2019 roku stworzyła utwór „Reflexio”, wspierany głównie przez Choreographisches Centrum Heidelberg, TROIS C-L Luxemburg, Landeshauptstadt Saarbrücken, Ministerium für Bildung und Kultur Saarland. W 2020 roku otrzymała nagrodę kulturalną Zonta-Club Saarlouis i rozpoczęła pracę nad nowym wspólnym projektem B&Z Productions z muzykiem Gabriele Basilico, z którym nadal współpracując stworzyła w roku 2021 nowe choreografie dla Theater Trier (Niemcy), Dance Arts Faculty (Włochy) oraz Step Up-Dance Limerick (Irlandia).
Fot. Eiji Yamamoto