Recenzje

Tylko poezja pozwoli mi uciec

„Ginczanka. Chodźmy stąd” w reż. Krzysztofa Popiołka, XVII Festiwal Kultury Żydowskiej Warszawa Singera – pisze Anna Czajkowska.

Koncerty, spektakle teatralne, mnóstwo muzyki, literatury, wydarzenia z elementami sztuk wizualnych oraz spotkania autorskie – tak bogatą ofertę przedstawili organizatorzy tegorocznej edycji Festiwalu Warszawa Singera (również online, ze względu na restrykcje związane z koronawirusem). Z wiadomych powodów wszystkie wydarzenia na żywo mają bardzo kameralny charakter, ale większość z nich można obejrzeć bez wychodzenia z domu, w dodatku nie tylko w Polsce. Gołda Tencer, założycielka Fundacji Shalom, pomysłodawczyni i organizatorka Festiwalu Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera” (od 2003 roku), jeszcze w lipcu miała obawy, czy uda się w ogóle przygotować tegoroczny XVII Festiwal. Całe szczęście, dzięki wsparciu ze strony wielu ludzi, jedno z ważniejszych wydarzeń artystycznych promujących kulturę żydowską w Polsce i na świecie, ukazujące bogate dziedzictwo i znaczenie kultury jidysz dla naszego kraju, wystartowało.

Wśród propozycji teatralnych na Scenie Kameralnej im. Szymona Szurmieja przy ul. Senatorskiej 35. pojawił się spektakl warszawskiego Teatru Żydowskiego – „Ginczanka. Chodźmy stąd”. To poruszająca, chwytająca za serce, bolesna opowieść o życiu poetki międzywojnia, urozmaicona elementami muzycznymi. Legenda przedwojennej Warszawy zadziwiała swą oszałamiającą, egzotyczną urodą (która stała się raczej przeszkodą w drodze do życiowego szczęścia) i uznawana była za jedną z najzdolniejszych poetek dwudziestolecia międzywojennego. Zuzanna Polina Gincburg urodziła się w Kijowie, w marcu 1917 roku w rodzinie zasymilowanych rosyjskich Żydów. Jej rodzina wkrótce przeniosła się do Polski i zamieszkała w Równem na Wołyniu. Właśnie tam, w gimnazjalnej gazetce ukazały się pierwsze wiersze uczennicy, nad wyraz dojrzałe (Sana miała wówczas dziesięć lat). Czy to właśnie ją chciał pokazać reżyser, wprowadzając do spektaklu postać małej, poważnej, milczącej dziewczynki? Jako siedemnastolatka Ginczanka (tym spolszczonym nazwiskiem podpisywała swe utwory) otrzymała ważne wyróżnienie w Turnieju Młodych Poetów, organizowanym przez „Wiadomości Literackie”, czasopismo związane z kręgiem Skamandrytów. Po ukończeniu gimnazjum wyjechała do Warszawy. Tu zachłysnęła się literackim życiem stolicy, bywała w „Ziemiańskiej”, pisała dla „Wiadomości Literackich”, publikowała w „Skamandrze” i nawiązała przyjaźń z Julianem Tuwimem oraz Witoldem Gombrowiczem. Od 1936 roku w tygodniku „Szpilki” ukazywały się jej zjadliwe wiersze – satyry przeciw rosnącemu antysemityzmowi i faszyzmowi. Ślad tego okresu również wykorzystał Krzysztof Popiołek w muzyczno-poetyckim monodramie. Warto dodać, że Ginczanka była jedyną kobietą w zdominowanym przez mężczyzn środowisku, co umacniało ją jako poetkę świadomą rzeczywistości społecznej, w dodatku pewną i dumną ze swej kobiecości. Jest coś jeszcze – przeczucie wojny, strach przed nią oraz sprzeciw wobec szerzenia się haseł antysemickich. Dwudziestosiedmioletnia Zuzanna została aresztowana przez gestapo i rozstrzelana wiosną 1944 roku, najprawdopodobniej na terenie niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Płaszów.

Spektakl Teatru Żydowskiego jest niezwykle intensywny, porusza głębokie struny w duszy słuchacza, ale sylwetki samej Ginczanki nie przybliża (a szkoda). Warto coś wiedzieć o poetce, zanim wysłuchamy monodramu (bez żadnych objaśnień) – kolażu złożonego z jej wierszy, urwanych słów, refleksji i songów nasyconych podskórnym lękiem. Całość tchnie ulotną, bolesną nostalgią – piękną i tajemniczą. Wszystko to zasługa nie tylko samej poezji (jakże niezwykłej), ale i odtwórczyni głównej roli – Ewy Dąbrowskiej. Aktorka gra bardzo intensywnie, mocno wchodzi w rolę, wręcz zespala się z bohaterką. Dzięki temu bez trudu odczytujemy myśli, uczucia młodziutkiej poetki. W liryce Ginczanki, którą prezentuje artystka – momentami nawet wykrzykuje – plastyczna zmysłowość i erotyka łączą się z szeroko rozumianym doświadczeniem mitów i tradycji kultury: polskiej i europejskiej. Kobieta jawi się tu w swej pierwotności, z radosnym ciałem, które zamiast daremnego odzienia ma swoją dumną postać. Taka nagość jest symboliczna – to sfera szczerości, przesycona erotyką i sensualizmem. Ale Ginczanka nie chce być postrzegana jedynie przez stereotyp pięknej Żydówki. Ona wie, zdaje sobie sprawę z zagrożenia, z nadchodzącej, nieuniknionej śmierci. „Nic cię nie może zbawić, nic cię nie może ustrzec: zdychasz, stara Europo” – pisała poetka, ogarnięta przeczuciem nadciągającej katastrofy. W spektaklu ów lęk jest szczególnie mocno eksponowany. „Są znaki, że przyjdzie wojna: komety, orędzia mowy. Są znaki, że przyjdzie miłość: serce, zawroty głowy” – pisała. I już niebawem wojna wybuchła… . O samej Ginczance nie dowiemy się niczego. Jej lęki, myśli, obawy i pragnienia są bohaterami tego spektaklu. Być może twórcy zamierzali zachęcić widza do poznawania, odkrywania twórczości przedwcześnie i tragicznie zmarłej poetki? Ewa Dąbrowska jest Ginczanką, ale jest też sobą – tą, która ma świadomość, co czeka żydowską pisarkę. Zestawia obrazy, między którymi brakuje łatwo uchwytnego związku, a które kipią wielkim apetytem na życie i jego rozkosze. Niespełnionym. Bo czyż można uciec od śmierci, która jest już zapisana, przeznaczona? Dąbrowska świetnie pokazuje burzę uczuć miotających młodą poetką. Na scenie możemy obserwować studium psychologiczne osoby samotnej, rozdartej, niespełnionej. Elektroniczna muzyka wykorzystana w spektaklu to tylko pozorny zgrzyt. Reżyser w ten sposób zdecydował się podkreślić wszechogarniające poczucie zagrożenia, niemal paniki. Ale bez niej monodram mógłby się tak samo podobać. Ewa Dąbrowska i towarzyszący jej pianista Andrzej Perkman wystarczająco dobrze oddają stan duszy poetki. I jak przejmująco brzmi czysty, piękny wokal aktorki. W songach Ewa Dąbrowska przekazuje jeszcze więcej – wszystko, co nieuchwytne. Monodram przerywany jest projekcjami –  obrazami przedwojennej Warszawy, z melodią foxtrota „Nikodem” (,,Der dałes”) autorstwa Henryka Warsa w tle. Ów leitmotiv długo jeszcze wiruje w kameralnej przestrzeni teatru.

Mam wrażenie, że twórczość Ginczanki, długi czas niedoceniona, wciąż jeszcze czeka na odkrycie. Choć zyskuje coraz więcej wielbicieli, a badacze częściej pochylają się nad intrygującymi wierszami żydowskiej poetki, jej miejsce wśród najlepszych twórców międzywojnia nadal pozostaje puste. Niesłusznie. Spektakl „Ginczanka. Chodźmy stąd”, w miarę możliwości, próbuje to zmienić.


Fot. Bartek Warzecha

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , ,