Recenzje

Uczucia

Aleksandra Julia Kotela: Ręce ojca. Janka, Pruszków 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Niektórzy piszą wyłącznie po to, żeby podzielić się z resztą świata emocjami, jakie się w nim kłębią i Aleksandra Julia Kotela zdaje się właśnie ten schemat realizować. Jej powieść „Ręce ojca” jest poszukiwaniem samoświadomości, analizowaniem własnych odczuć i pragnień. I jako taka nie będzie dla odbiorców atrakcyjna, bo autorka mniej skupia się na historii, którą ma do przekazania, a bardziej na rozpatrywaniu swoich doświadczeń i rozpamiętywaniu przeszłości. Kto ma ochotę na psychologiczne rozważania, może coś tu dla siebie znajdzie, ale też będzie się musiał wysilić, ponieważ Aleksandra Julia Kotela przerywa refleksje nieznaczącymi spotkaniami, odrywa się od rzeczywistość, żeby wpaść w nurt rozmyślań i pozwala, żeby to wydarzenia sterowały jej analizami. W ten sposób jedyne, co może osiągnąć, to pewien chaos w narracji, a to nigdy nie jest dobry pomysł przy dzieleniu się z odbiorcami własną psychiką.

Na początku problemem okazuje się coś jeszcze: bohaterka bardzo lubi książki. Do tego stopnia, że niemal każdą lekturę, jaką na swojej drodze spotka, musi przedstawić, przetrawić i zaproponować czytelnikom, nie ma znaczenia, czy rozprawia o wymyślonych dziełach – angażuje się w to bez reszty i wypada przez to, jakby była recenzentką z koniecznością napomknienia o wybranych utworach w swoim tomie. Jeśli ma to być zabieg urealniający przestrzeń powieściową, to wyjątkowo nietrafiony, bo wybija z rytmu czytania. Ale i tak jest to najmniejszy problem, z czasem zaczyna się ich robić coraz więcej. Przede wszystkim niedookreślenie autorki, niechęć do budowania precyzyjnych i puentowanych scenek wpływa na odbiór historii. Kotela relacjonuje proces odnajdywania siebie, zagubienie płynące z nieznajomości ojca, ale też zamieszanie, jakie w życie bohaterki wprowadza śmierć rodzica. Próbuje uciekać do sfery uczuć zrozumiałych powszechnie, a czasami też zajmować się drobiazgiem, żeby pokazać, co przez brak ojca straciła w życiu. Jednak sprawia przy tym wrażenie, jakby sama nie była do końca pewna, co naprawdę chce i może uzyskać przez opowieść.

Bardzo charakterystyczne dla tej autorki, przynajmniej w tomie „Ręce ojca”, jest nastawienie na mnożenie słów. Opisy rozbudowują się tu i mają pobrzmiewać lekko lirycznie, jakby same przez siebie kreowały. Naiwnym zabiegiem wydaje się sięganie po listy, znalezione dokumenty cytowane w całości i istotne dla bohaterki – niekoniecznie znajdą uznanie u odbiorców, bo też i trudno byłoby się angażować w relację, która dotyczy wyłącznie jednostki i przez nią na bieżąco jest przeżywana. Aleksandra Julia Kotela zmaga się tu z wyzwaniem dość potężnym: niby potrzeba zrozumienia własnych korzeni jest zrozumiała, każdy chce znać własnych rodziców, a jeśli możliwe jest to tylko przez odsłanianie zgromadzonych papierów – można i tak. Jednak w wypadku tomu „Ręce ojca” poszukiwanie prawdy dominuje nad fabułą i decyduje o kształcie uczuć bohaterki, a to już sprawa na tyle indywidualna, że trzeba dużo wyczucia, żeby zachęcić czytelników do śledzenia historii. Problem w tym, że narracja dominuje tu nad akcją i jest raczej nieprzejrzysta, autorka chce powiedzieć wszystko, co przeżywa – a wystarczyłoby pozmieniać rozkłady akcentów, żeby bardziej intrygować.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,