O spektaklu „Big Bang” Andrzeja Kondratiuka w reż. Piotra Ratajczaka w Och-Teatrze w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
Piotr Ratajczak nie po raz pierwszy sięga do twórczości filmowej Kondratiuków. Wcześniej przygotował „Dziewczyny do wzięcia” na scenie Teatru Powszechnego w Warszawie według filmu jednego z braci, Janusza, teraz sięgnął w Och-Teatrze po „Big Bang” Andrzeja z roku 1986. Ratajczak często inspiruje się scenariuszami filmowymi (wcześniej był choćby „Bohater roku” i „Wodzirej”, dwa spektakle nawiązujące do filmów Feliksa Falka), widać, że przekładanie tej materii na język teatru działa ożywczo na jego wyobraźnię, co zdaje się zauważać nie bez satysfakcji również publiczność jego przedstawień. „Big Bang” na Ochocie oglądany kilka dni po premierze, choć na wypełnionej tylko do połowy widowni, zdaje się ten fakt potwierdzać. Czuje się skupienie widza na opowiadanej historii, a reżysera na osiągnięciu jej przystępności, i jeden i drugi żywo reaguje na wszelkie zachowane aktualności, a podziw dla dobrej roboty aktorskiej, która w spektaklach Ratajczaka jest zawsze do zauważenia, spektatorów nie opuszcza. Tak jest zarówno w spektaklach wieloobsadowych („Niepodlegli”, „Český díplom”), jak i w monodramach, które od kilku lat przygotowuje z Agnieszką Przepiórską i Piotrem Rowickim.
W „Big Bangu”, podobnie jak we wszystkich poprzednich inscenizacjach tego reżysera nawiązujących do prostych opowieści zakotwiczonych w lokalnych realiach, bardzo istotne jest mocne osadzenie historii w przestrzeni i w formie. Już samo otwarcie ochowego przedstawienia, z dość długą sceną działań Sławomira Packa (Mietek Wroński) i Izabeli Dąbrowskiej (Hela, żona Mietka), wyraźnie wskazuje na sensy, jakie przyjdzie nam rozczytywać i na samą dynamikę poszczególnych scen. Wszystkie postaci tej opowieści o przybyłych kosmitach i chęci ich powitania są od początku okonturowane mocno rozpoznawalną charakterystycznością. Sceniczna organizacja jak zawsze u Ratajczaka, także i w tym spektaklu, działa znakomicie. Rozbijana na fragmenty pojawiania się kolejnych bohaterów narracja bardzo dobrze spaja świat przedstawiany, wydobywając z niego to, co najbardziej ostre czy obsesyjne. Atmosfera jest cały czas intensywnie podsycana niepokojem, który z jednej strony jest czekaniem na wizytę niespodziewanych gości, którzy wylądowali na polu Mietka i Heli, z drugiej eskaluje wrażenie jakiegoś spętania czy usidlenia nieznanym, niewiadomym i nierozpoznanym. Przy okazji wychodzą też na jaw i inne zaplątania wynikające z codziennego życia w tak małej społeczności. Bohaterowie, niemal wszyscy ogarnięci pasją i zaciekłością (alkohol jeszcze te ich zapalczywość wzmoże), są zamknięci jak w klatce między długim stołem a wersalką i widokiem z okna na pojazd z przybyszami z innej galaktyki. Daje im to możliwość pokazania jak bardzo są nową sytuacją dotknięci, zarówno w perspektywie dosłownej, jak i umownej, a nam widzom pozwala stać się świadkami tego, co się dzieje.
Ratajczakowi, jak zawsze konsekwentnemu i precyzyjnemu w detalu, dalekiemu na zagrywki nastawione na efekt czy błysk, w stosunku do filmu na pewno udało się dialogi zdynamizować i wyciągnąć ze scenariusza to, co najbardziej dowcipne i nośne w warstwie obyczajowej. Niczego autorowi nie dopisuje, niczego też na siłę nie aktualizuje, by nie zejść na rozdroża taniej publicystyki. Jakim nieszczęściem takie zabiegi reżyserskie się kończą można się przekonać na ostatnim widowisku „Kajko i Kokosz” zrealizowanym w Teatrze Syrena. Na szczęście w Ochu wszyscy realizatorzy i wykonawcy stawiają na uniwersalizm i umowność, a nie jakąkolwiek doraźność opowieści, której finałem nie stanie się możliwość wypicia brudzia z kosmitami, lecz wspólne uczestnictwo protagonistów w odjeździe gości tam, skąd przybyli. Chociaż nigdy nie wiadomo, czy kolejne lądowanie nie nastąpi gdzie indziej, może nawet tuż obok nas. W końcu potrzeba weryfikowania tego, jak żyjemy i po co, opuszczać nas nie powinna.
„Big Bang” to spektakl bardzo sprawnie zrealizowany i zagrany, do tego zabawnie zainscenizowany w surowych drewnianych dekoracjach, dlatego nikomu nie powinna przeszkadzać jego moralizatorska dobroduszność.
Fot. Robert Jaworski