Dorota Gąsiorowska: Karminowe serce. Między Słowami, Kraków 2018 – pisze Izabela Mikrut
Dorota Gąsiorowska żyje w świecie bajkowej fantazji, albo każe w takim świecie żyć swoim bohaterkom. To, co uwielbiają w ciepłych i krzepiących obyczajówkach czytelniczki, ta autorka doprowadza wręcz na skraj absurdu – przez przesadę. Postacie z powieści zamieniają się w idealistki i społecznice, wystarczy przeprowadzić poważną rozmowę, żeby każdego naprowadzić na właściwą drogę postępowania i każdy problem da się natychmiast rozwiązać. To sielanka, bez przełożenia na rzeczywistość – ale przekładająca się na doskonałe wyniki sprzedaży. W końcu nie można mieć pretensji do autorki, że pisze to, co jej odbiorczynie chciałyby najbardziej przeczytać. Można za to mieć trochę zastrzeżeń do warsztatu, o czym dalej.
Najpierw fabuła. Laura to jedna z tych bohaterek, które porzucają życie w wielkim mieście i przeprowadzają się do malutkiej miejscowości, daleko od gwaru, zabiegania i chaosu. Realizuje zatem nie tylko pragnienia wielu czytelniczek (które na tak śmiały krok się nie zdecydują, mimo rojeń) – ale i drogę, jaką podążało już mnóstwo wymyślonych powieściowych kobiet. Laura zasługuje na odpoczynek, a że pracuje zdalnie – nie musi się martwić o przyszłość. Zasługuje na odpoczynek, bo ma za sobą złe doświadczenia: mąż znęcał się nad nią, pozbawił ją największego szczęścia i zabrał najlepsze lata życia. Ucieczka będzie zatem też oderwaniem się od najgorszych wspomnień. Niby pozostawiona w samotności kobieta jest bardziej podatna na wszelkiego rodzaju tęsknoty i żale, ale Laura nie będzie miała na to czasu. W pełni realizuje bowiem schemat pomagania wszystkim w nowym miejscu, znów stały motyw obyczajówek bestsellerowych. Laura nie dość, że zjednuje sobie ludzi chęcią do pomocy i gotowością do poświęceń, opiekuje się niepełnosprawnym chłopcem, żeby jego matka mogła poukładać sobie życie uczuciowe, przygarnia bezdomną kotkę, spotyka się z serdecznością i życzliwością w miejscowej fabryczce czekolady (trudno o bardziej namacalny sygnał literatury, która ma działać jak gorąca czekolada), to jeszcze – i to znów kolejny schemat z czytadeł – nie może się opędzić od adoratorów. Nagle przykuwa uwagę i przystojnego brata nowej koleżanki, i szefa brygady remontowej. Żeby nie było zbyt miło, pojawią się też ciemne strony rzeczywistości: jeden z mężczyzn ma zazdrosną byłą żonę, w tle jest też miejscowy chuligan, dziecko porzucone przez matkę (i tu Laura postanowi się wtrącić, żeby naprawiać świat). Wszędzie przydaje się jej pomoc, Laura nawet na chwilę nie może odetchnąć – tyle tylko, że autorka jest w tych zabiegach bardzo przewidywalna. Porusza się w końcu po wytyczonych dawno szlakach, nie mówi nic, czego odbiorczynie by się nie domyśliły. Gromadzi wydarzenia charakterystyczne dla obyczajówek i układa je we własną opowieść – nie dorzucając nic nowego. Wiadomo, że musi być optymistycznie i że każda troska szybko przeminie. I, oczywiście, że znajdzie się miłość życia.
Niezależnie od fabularnych kalek Dorota Gąsiorowska męczy w jednym. Nie potrafi wprowadzać do narracji dialogów. Owszem, w opisach jest zbyt drobiazgowa i bardzo chętnie rozwodzi się nad każdym dostrzeżonym szczegółem, ale kiedy każe postaciom ze sobą rozmawiać, natychmiast musi – jako narrator – dopowiedzieć ich intencje i zachowania, i tak już oczywiste przez wypowiedzi. Nie potrafi Gąsiorowska zrezygnować z powtarzania ukrytych w przesłaniach wiadomości: tym razem dosłownie. Taki zabieg sprawia, że czytelniczki mogą się poczuć lekceważone: nie ma sensu za absolutnie każdym razem tłumaczyć bohaterki z intencji wyrażonych bezpośrednio. Jeżeli Laura powie “do widzenia”, to po co dodatkowo w “didaskaliach” dodawać “pożegnała się Laura” – i to przez ponad pięćset stron za każdym razem, przy każdej wypowiedzi? Ta maniera rozbija rytm lektury o wiele bardziej niż przewidywalna fabuła.