Z reżyserką Joanną Zdradą rozmawia Wiesław Kowalski.
Już niebawem premiera nowego spektaklu w Pani reżyserii w warszawskim Teatrze Guliwer. Przedstawienie „Ale Kino”, mające być muzycznym spektaklem familijnym, oparte zostało również na Pani scenariuszu, w którym wykorzystała Pani postaci z popularnych wierszy polskich poetów. Zastanawiam się, w jaki sposób bohaterowie Konopnickiej, Krasickiego czy Sienkiewicza, którzy jeszcze tego medium nie znali, trafiają na plan filmowy?
Konstruując scenariusz spektaklu starałam się znaleźć kontekst, w którym znane wiersze znajdą nowy, świeży wydźwięk. Oś przewodnią spektaklu pt. „Ale Kino” stanowią fragmenty wierszy Jana Brzechwy o Panu Soczewce, filmowym operatorze (czytaj reżyserze), który zainspirowany niezwykłymi przygodami w dżungli postanawia nakręcić film (w mojej wersji jest to musical). Bohaterowie polskiej klasyki literatury dziecięcej przychodzą na casting – w ten sposób trafiają na plan.
Pożenienie klasyki polskiej poezji z tym, co charakteryzuje pracę na planie filmowym, tylko w pierwszym odruchu może się wydawać dość karkołomne. W końcu to w teatrze może dochodzić do nawet najbardziej niespodziewanych spotkań, do zderzenie różnych estetyk i konwencji. Jak u Pani te dwa światy będą z sobą koegzystowały?
Plan filmowy stał się dla mnie platformą, która uruchomiła wielopoziomowy świat kreacji, strukturą na tyle otwartą, by móc w niej zmieścić eklektyczny świat bohaterów wywodzących się z różnych epok i konwencji literackich. Film, który kręci Pan Soczewka jest bardzo teatralny, jak zresztą sama forma filmowego musicalu osadzonego w konwencjach scenicznych. W swojej pracy wzięłam na warsztat utwory bardzo zróżnicowane nie tylko pod względem treściowym ale i formalnym – inny wszak jest Tuwim, którego wiersze same w sobie są niemal muzyką, inny Brzechwa, który mocno bazuje na opowieści, inna Konopnicka, którą zajmuje charakter postaci, a jeszcze inni Sienkiewicz, czy Krasicki, których archaiczne już ,bądź co bądź, z dzisiejszej perspektywy wiersze, mają walor anegdotyczny. Mamy więc „Stefka Burczymuchę” Konopnickiej, osadzonego w konwencji filmów z Charlie Chaplinem, Zoo Brzechwy utrzymane w tonie zakulisowych plotek, „Ptasie Radio” Tuwima w sytuacji konferencji prasowej i wiele innych niespodzianek. Film, który próbuje wraz ze swoimi aktorami nakręcić Pan Soczewka jest dla mnie pretekstem do zabaw z formą oraz impulsem dla refleksji nad fenomenem procesu twórczego.
Bardzo ciekawe jest to, że to bohaterowie zwierzęcy będą próbowali stworzyć w tym spektaklu filmowe dzieło. Jaka będzie zatem w Pani realizacji rola lalek, a jaka samych aktorów?
Historia, którą opowiadam, jest swoistą dekonstrukcją procesu twórczego, pokazujemy świat filmu od kulis – studio, garderoby, bufet. Na oczach widzów nasi bohaterowie próbują wcielić się w postaci, zagrać role: zmagają się z tekstem, pozują do zdjęć, uczestniczą w próbach. W moim spektaklu aktorami są poniekąd wszyscy – wszyscy marzą, by zagrać w filmie: garderobiana, fryzjerka, charakteryzatorka, pomoc barowa. Zwierzęcy bohaterowie są mocno antropomorfizowani. Pracujemy głównie z maską, która podkreśla umowność kreowanego świata oraz ze zróżnicowanymi formami lalek.
Do realizacji tego przedstawienia zaprosiła Pani sporą grupę artystów, którzy będą odpowiedzialni m. in. za scenografię, kostiumy, muzykę choreografię czy animacje wideo. Czy to znaczy, że będzie to widowisko, w którym akcja jak na planie filmowym będzie zmieniała się jak w kalejdoskopie?
Tak! Uruchamiamy karuzelę marzeń! Autorka scenografii, Zofia Mazurczak–Prus stworzyła dla nas prostą, a zarazem funkcjonalną przestrzeń do gry, która eksponuje widowiskowe lalki, kostiumy i maski autorstwa Matyldy Kotlińskiej i Agnieszki Zdonek. Ogromnym walorem spektaklu są kompozycje muzyczne Miłosza Sienkiewicza, młodego, zdolnego twórcy, z którym współpracowałam m.in. przy realizacji „Švejka” w słupskim teatrze „Tęcza”. Autorem choreografii jest Kamil Wawrzuta. Całości dopełniają animacje video autorstwa duetu Agnieszka Głód i Wacław Marat. Mam zgrany, zaangażowany team, bez którego przedsięwzięcie to nie mogło by się udać. Uruchomiliśmy dużą machinę (w spektaklu bierze udział cały zespół aktorski Teatru Guliwer) – to logistyczne wyzwanie, zarówno dla nas, twórców, jak i dla teatru, który nas gości.
Jakie cele postawiła Pani sobie przystępując do realizacji tego spektaklu. Czy tylko poznawczy, czy też edukacyjny. I co o samym człowieku możemy się dowiedzieć z tej teatralnej opowieści?
Interesuje mnie analiza procesu twórczego. Pisząc scenariusz spektaklu „Ale kino” stworzyłam coś na kształt meta-rzeczywistości, która bierze pod lupę twórczy fenomen. U Pana Soczewki jak w soczewce właśnie ogniskują się procesy towarzyszące zbiorowej kreacji, jaką jest praca przy realizacji widowiska. Sytuacja, której na próbach doświadczamy jest dość zabawna, bo oto aktorzy grają aktorów, ja reżyseruję postać Pana Soczewki, czyli reżysera, w próbach uczestniczą panowie techniczni, którzy mają na scenie swoich „sobowtórów” czyli grane przez aktorów postaci technicznych itd. Jako twórcy przeglądamy się w naszych bohaterach jak w lustrze, przechodzimy wraz z nimi twórczą drogę. Mamy – podobnie jak oni wspólny cel – stworzenie widowiska. Twórczej pracy jak wiemy towarzyszy wiele emocji: trema, nieśmiałość, brak wiary we własne siły , rywalizacja. Udział w filmie staje się dla bohaterów spektaklu wyzwaniem, by przeskoczyć własne ograniczenia i wyzwolić w sobie kreatywną moc i to wydaje mi się najważniejszym przesłaniem, które chciałabym wraz ze spektaklem dać młodym widzom. Radość tworzenia, pomimo zmagań i trudności, jakie temu procesowi towarzyszą oraz umiejętność współpracy – to jest mój główny komunikat.
Co odnajduje Pani, jako reżyser jednak częściej pracujący w teatrach dramatycznych, w teatrze lakowym? Ostatnio wiele pochlebnych głosów zyskał Pani „Šwejk” zrealizowany w słupskiej Tęczy, który w corocznej ankiecie miesięcznika Teatr został uznany przez Annę Jazgarską i Wojciecha Majchrowskiego za najlepszy spektakl teatru lalek w minionym sezonie.
Bardzo mnie ucieszyło, że słupski „Šwejk” odbił się echem w teatralnym świecie. Małe ośrodki teatralne często bywają marginalizowane. To bardzo ważne, by ludzie pracujący w mniejszych ośrodkach oddalonych od kulturalnego centrum dostali profesjonalny feedback. Lubię pracować w teatrach lalek, łączyć psychologiczne aktorstwo z formą. W aktorach teatru lalek cenię wrażliwość na pracę z przedmiotem, niebywałą wyobraźnię, która daje tchnienie nieożywionej materii.
Wracając do kina w teatrze, swego czasu Marek Zakostelecky przygotował w Teatrze Lalka w Warszawie spektakl „Kino Palace”, w którym konwencja filmowa stała się tematem teatralnej gry. Czy w „Ale Kino” też takie działania odnajdziemy?
Widziałam ten spektakl. Bardzo mi się podobał. Zabawa z filmową konwencją nie jest u mnie głównym tematem, a wyłącznie jednym z aspektów pracy nad spektaklem.
A zatem zapraszamy widzów na spektakl, którego już premiera 12 października.