Recenzje

Uwięzieni w ciele lub w schematach życia

O spektaklu „Co gryzie Gilberta Grape’a” na podstawie powieści Petera Hedgesa w reż. Karoliny Kowalczyk w Teatrze Powszechnym w Warszawie pisze Katarzyna Harłacz.

Teatr Powszechny zaadaptował na deski teatralne powieść „Co gryzie Gilberta Grape’a” Petera Hedgesa, mówiącą o trudnym życiu przeciętnej amerykańskiej rodziny. Na podstawie tej książki powstał w 1993 roku znany film w reżyserii Lasse Hallströma z nominowanym do Oskara Leonardem DiCaprio.

Spektakl Teatru Powszechnego przyjął nieco inną konwencję niż książka, skupił się na relacjach rodzinnych. Nieporuszany był szeroko rozwijany w powieści wątek przyjaźni Gilberta i Becky – młodej dziewczyny, dzięki której Gilbert zmienił swoje spojrzenie na świat. Realizatorzy skoncentrowali się przede wszystkim na przeciążeniu problemami rodzinnymi i trudnościach w porozumieniu się z bliskimi, na uwikłaniach powodowanych problemami z niepełnosprawnością fizyczną, intelektualną i brakiem dojrzałości niektórych członków rodziny. Motyw ten został głęboko wyeksponowany.

Problematyka dramatu jest uniwersalna, niekoniecznie powiązana z amerykańską obyczajowością (choć chorobliwa otyłość jest charakterystyczną przypadłością akurat tego społeczeństwa). W każdym środowisku zdarzają się rodziny z osobami niepełnosprawnymi, których niedołęstwo ma wpływ na całą rodzinę. Podobnie problem otyłości jest coraz bardziej powszechny na świecie – zarówno, jeśli chodzi o zdrowie, jak i samopoczucie psychiczne, bo bycie osobą otyłą w świecie nastawionym na kult zgrabnego ciała często wiąże się z brakiem akceptacji społeczeństwa. Ale temat ten jest głębszy, zwykle nadmierne objadanie się powiązane jest z poczuciem nieradzenia sobie w życiu i z ucieczkowym stylem bycia – tak ten problem został ukazany w filmie Lasse Hallströmma i inscenizacji Teatru Powszechnego. Najmłodsza siostra Gilberta, Ellen, na widok zaokrąglającej się sylwetki wpada w panikę. Już w młodym wieku zaczyna nienawidzić swojego ciała, czuje, jakby spoczywała na niej klątwa otyłości, nieuchronna karma odziedziczona po matce.

Na Gilbercie, głównym bohaterze, w związku z trudną sytuacją rodzinną spoczął cały ciężar odpowiedzialności za rodzinę – musi zarabiać na jej utrzymanie i opiekować się wszystkimi jej członkami, włącznie z chorobliwie otyłą matką. Monotonne życie i odpowiedzialność przerastają go, przez co zatraca siebie, swoje potrzeby, całe swoje życie podporządkowuje rodzinie, a jednocześnie coraz częściej zdaje sobie sprawę, że jest nieszczęśliwy z tego powodu. Narasta w nim gorycz, żal do całej rodziny i do ojca, że go zostawił (ojciec popełnił samobójstwo, bo nie radził sobie z przeciwnościami losu). Wspaniale zostały pokazane „rozmowy” Gilberta z tatą. W ciszy i samotności, często w obrazowo pokazanych marzeniach sennych, Gilbert prowadzi swoje monologi. Wykrzykuje wszystko, co czuje, daje upust swojemu żalowi. Nikt nie słyszy jego skarg, pozostaje z nimi sam na sam. Czasami przeleje się czara goryczy i na jawie, w przypływie agresji, wykrzyczy rodzinie, co myśli. A potem znów spokornieje i wpasuje się do roli, jaka mu została wyznaczona. Wspaniała gra wrażliwego i chłopięcego, mimo dojrzałego wieku, Andrzeja Kłaka.

W roli otyłej matki wystąpił mężczyzna (Michał Jarmicki), co okazało się świetnym pomysłem – sugestią, jak brak zainteresowania życiem i nadmierna otyłość mogą wpłynąć na ciało, które robi się bezładne, zatraca swój kształt, fizjonomię i cechy płciowości. Matka całymi dniami nie rusza się z miejsca. Tusza i lęk przed życiem uniemożliwiają jej ruch i wyjście do ludzi. Prawie cały czas tkwi na antresoli, głównie przysypiając i oglądając telewizję. Stąd spogląda na rodzinę i na widzów (w ten sposób mimowolnie lub świadomie powstał bardzo ciekawy zabieg – pewne odwrócenie zasad tradycyjnej koncepcji teatru, w której aktor jest oglądany). I z tej góry matka wydawała rozkazy członkom swej rodziny głosem chrapliwym, bezpłciowym i nieznoszącym sprzeciwu.

Szczególnym zabiegiem (i kolejnym ciekawym pomysłem) okazała się gra niepełnosprawnego Daniela Krajewskiego. Podczas przygotowań do spektaklu z aktorem Teatru 21 i jednocześnie osobą niepełnosprawną reżyserka i aktorzy na pewno zderzali się z trudnościami w komunikacji i z mobilnością aktora. Ale dzięki temu został pokazany prawdziwy fragment życia – nie imitowanie i nie naśladowanie prawdy, ale totalne w nią wejście wraz z wszystkimi jej konsekwencjami. Dzięki takiemu pomysłowi (i dzięki wspaniałej grze wszystkich aktorów) powstało dzieło przejmujące i prawdziwe. Do tego Daniel Krajewski zagrał wyśmienicie – był autentyczny, pełen oddania swojej roli, skupiony i odpowiedzialny.

Spektakl Teatru Powszechnego wspaniale ukazuje głębię uwikłań rodzinnych: od ucieczki od problemów (śmierć samobójcza ojca i symboliczna śmierć za życia matki), do nadmiernej odpowiedzialności spoczywającej na młodym człowieku – odpowiedzialności tak dużej, że bohater nie miał czasu na własne życie, spotkania z przyjaciółmi, randki czy jakikolwiek rozwój i poszukiwanie przestrzeni dla siebie. Mocno podkreślana była też monotonia i powtarzanie co dzień tych samych rytuałów – rutynowych nawyków podtrzymujących życie, ale też ogłupiających swą powtarzalnością. Funkcjonując w takim schemacie, nie ma szans na cieszenie się życiem, naturą, zauważanie zmian pór roku czy dostrzeżenie wartościowej osoby na swej drodze.

Spektakl był wspierany konsultacjami specjalistów, zajmujących się tematem niepełnosprawności i otyłości, a także dyskryminacją, która może się z tym wiązać. To dojrzała, przenikliwa analiza i bardzo interesująca realizacja powieści Petera Hedgesa.

fot. Marianna Kulesza

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , ,