Recenzje

Uwikłani w historię i… wpuszczeni w maliny

O „Stramerze” Mikołaja Łozińskiego w reż. Marcina Hycnara, w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie, pisze Wiesław Kowalski.

Powieść Mikołaja Łozińskiego „Stramer” to obyczajowa historia osnuta wokół życia żydowskiej rodziny w Tarnowie między pierwszą a drugą wojną światową. Wiele w niej emocjonalnych zawirowań związanych z przeżywaniem rodzicielskiej miłości i z nadzieją na lepszą egzystencję ich dzieci, narracyjnych przebiegów ukazujących z dużą dozą dynamiki cały chaos wielkich historycznych zawirowań.  Styl i język tej ostatecznie przepełnionej optymizmem i zanurzonej w codzienności rodzinnej sagi, umiejętnie jednoczący humor z dramatyzmem, pozwala na bardzo szybkie wejście w rzeczywistość protagonistów i obserwowanie tego świata z perspektywy każdego z bohaterów – nieporadnego ojca powracającego z Ameryki, matki, która zdecydowała się poświęcić swoje marzenia na rzecz troski o dzieci i szóstki rodzeństwa, które zawsze może na opiekę rodzicielki  liczyć i schronić się w domu pod jej tkliwymi skrzydłami. Jest w wykreowanym przez Łozińskiego galicyjskim świecie dużo nostalgii, ale pozbawionej taniego sentymentalizmu, jest chwytające za serce ciepło w ukazywaniu codziennych zdarzeń konfrontowanych z przeobrażeniami społeczno-politycznymi, które też determinują życie bohaterów. Być może dlatego zło, pozbawione tutaj objawów okrucieństwa, działa z tym większą mocą. Myślę, że te wszystkie atuty powieści Łozińskiego, skłoniły Marcina Hycnara do napisania adaptacji, która miała dać szansę w dyplomowym spektaklu na pokazanie możliwości warsztatowych młodych adeptów sztuki aktorskiej. W końcu to powinno być w takich przedstawieniach najważniejsze, a nie popisy inscenizacyjne reżysera. Dlaczego zatem tak się nie stało, co poszło nie tak?

Bez wątpienia najsłabszym ogniwem tej realizacji jest właśnie pozbawiona współczesnego kontekstu adaptacja, która jeden do jednego, zarówno na poziomie idei jak i formy,  stara się pokazać losy wszystkich powieściowych bohaterów.  Z takiego potraktowania materii literackiej nie wynika zbyt wiele. Adaptacja takiej powieści jak „Stramer” tylko wtedy ma jakikolwiek sens, kiedy posiada dopowiedzianą do końca koncepcję inscenizacyjną, a ta wydaje się być w tym przypadku absolutnie chybiona. W rozciągniętym ponad miarę przedstawieniu brakuje przede wszystkim syntetyzujących skrótów i ekwiwalentów teatralnych oddających strukturę powieściowej narracji. Hycnar niczym naiwny realista próbuje komponować sceniczne sekwencje na kształt żywych obrazów, co ma decydujący wpływ na niezbyt wyraziste kontury poszczególnych postaci, które w ten sposób zlewają się w jedną, mało zindywidualizowaną masę. Mamy na Miodowej do czynienia z przedstawieniem szalenie  tradycyjnym, powiedziałbym,  że wręcz szkolnym, z ledwie znaczoną sferą  podtekstów czy odniesień kulturowych. A to jak wiadomo nie służy aktorom w budowaniu ról, w dookreśleniu relacji między protagonistami i w możliwości pokazania wewnętrznego dojrzewania postaci. Trudno znaleźć w tej galopadzie czas i miejsce na rozmowy ze sobą, a zbyt wiele słów rzucanych jest tylko w kierunku widza. Umowne traktowanie przestrzeni też jest dość przewidywalne, a  sceny zbiorowe choć mają swój wewnętrzny rytm i staranny, trzeba przyznać,  montaż, pozbawione są jakichkolwiek przełamań. Dlatego historia gna do przodu w zawrotnym tempie i nie chce się zatrzymać, co też nie pomaga w należytym wypunktowaniu wiodących zespoleń fabularnych.  Gubi się w ten sposób cała gęstość zagadnień poruszanych w powieści przez Łozińskiego i „ostrość” spojrzenia na losy bohaterów. Efektem braku stylistycznej różnorodności w konstruowaniu scenicznych obrazów jest inscenizacyjna zgrzebność pogrążona od początku do końca w realistycznej konwencji, stającej się niczym więcej jak linearnym zapisem zdarzeń. Szkoda, bo myślę, że powieść Łozińskiego pozwala na bardziej polifoniczną teatralnie formę.

Najbardziej żal w tym wszystkim młodych aktorów, którzy robili co mogli, by wyjść z tego przedsięwzięcia obronną ręką. Niestety, szans na stworzenie wiarygodnych i zapadających w pamięć postaci mieli niewiele. Dało się jednak zauważyć tkwiący w nich potencjał, zaangażowanie, świadomość bycia na scenie, żarliwość w podejmowaniu wyznaczanych zadań… Ale bez wątpienia stać ich na wiele więcej, co mam nadzieję pokażą ich kolejne spektakle dyplomowe.

fot. Bartek Warzecha

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,