Eugène Ionesco„Krzesła” w reżyserii Piotra Cieplaka, Teatr Polonia w Warszawie – pisze Anna Czajkowska
„Krzesła” (w podtytule określone przez autora mianem tragicznej farsy) to obecnie klasyka teatru absurdu. Mimo upływu lat nadal inspirują odmienną od tradycyjnych dzieł kompozycją oraz niecodziennym kształtem scenicznym. Sztuka ta miała swą premierę w 1952 roku i nie od razu spodobała się widzom, szokowała bowiem formą oraz z pozoru banalnym purnonsensem. Eugene Ionesco, dramaturg pochodzenia rumuńskiego, lecz piszący po francusku, z powodzeniem wykorzystał groteskę, satyrę oraz czarny humor, by ukazać życiowe, egzystencjalne prawdy, a także swoistą mądrość, zmieszaną z szaleńczą grą. Po „Krzesła”, wielokrotnie wystawiane na naszych scenach, sięga reżyser Piotr Cieplak, by przygotować spektakl z okazji jubileuszu trzynastolecia działalności Teatru Polonia. Gorzki utwór Ionesco ukazuje ludzkie niespełnione marzenia i pragnienia, a także znany nam lęk przed pustką i rozgoryczeniem. Cieplak podkreśla elementy śmieszne i tragiczne zarazem, uwypukla cały smutek dzieła Ionesco, dodając do swej inscenizacji sporo ciepłej refleksji i wyrozumiałości. To dramat dla wszystkich: „Zawsze miałem nadzieję, że sztuka ta nie jest utworem awangardowym, przeznaczonym dla garstki wtajemniczonych” – pisał Ionesco. Czy rzeczywiście udało się reżyserowi oraz aktorom – Ewie Szykulskiej i Leonowi Charewiczowi – zaspokoić pragnienie poznania zagadki istnienia, a w tragizmie losu dwojga zagubionych staruszków wyjaśnić ostateczną tajemnicę ludzkiej egzystencji?
Para ludzi u kresu życia zamieszkuje dom zbudowany na wyspie, otoczony wodą i odcięty od reszty świata. Stary i Stara przygotowują się na przyjęcie, ale od początku jasne jest, że to tylko groteskowa gra, powtarzana już kolejny raz. Bohaterowie „Krzeseł” piją swoją nieistniejącą herbatę, przywołują wciąż te same wspomnienia i ustawiają krzesła – coraz więcej krzeseł dla wyimaginowanych gości. Odgrywając śmieszną, ale i tragiczną małżeńską komedię, przeistaczają się w kogoś innego. Zmiany zachodzą bardzo szybko, proporcjonalnie do napływu zaproszonych osób. Stary staje się dzieckiem, szlochającym w objęciach matki. W kolejnej odsłonie witając znajomą z lat młodości zwaną Piękną, w jednej chwili przeistacza się w uroczego, elokwentnego adoratora. Jego małżonka, Semiramida, potrafi być czułą matką, uroczą gospodynią, ale też frywolną, bezpruderyjną zalotnicą. I od razu ubywa jej lat. Jednak czasu nie da się oszukać, przeszłość pozostaje przeszłością, a ludzie są jedynie tragicznymi kukiełkami w rękach losu. Na scenie przybywa jedynie krzeseł, które ustawiają bohaterowie, zachęcając niewidzialnych gości do zajmowania miejsc, zanim rozpocznie się przemowa głównego bohatera. Stary chce zostawić po sobie przesłanie – „wyjaśnić prawdę życia i ukazać ludzkości lepszą przyszłość”, naiwnie ufając, że doświadczenie i lata rozmyślań pozwalają odkryć sens życia. Na końcu przybywa sam cesarz, czołobitnie witany przez bohaterów spektaklu. Jednak ostatecznego expose nie będzie.
Ewa Szykulska i Leon Charewicz to niewątpliwie dwie sceniczne osobowości, które świetnie odnajdują się w konwencji teatru absurdu i swą grą zadowolą nawet najwybredniejszych teatromanów. W dodatku znakomicie dopasowują się do siebie, uzupełniając wzajemnie, bawiąc się kontekstem, swymi rolami, wypowiadanym słowem. O Ionesco pisano, że potrafił jedynie wydobywać z rzeczywistości to, co w niej i tak jest zawarte. Trudno się z tym nie zgodzić, obserwując Ewę Szykulską i Leona Charewicza. Aktorzy doskonale potrafią podkreślać w granych postaciach to, co najistotniejsze – zmienność nastrojów, zagubienie, poczucie alienacji i pustki. Fascynujący duet ukazuje całą gamę emocji, coraz silniejszych, gdy groteska i absurd stają się poważniejsze, mroczniejsze. Chodzi nie tylko o absurd sytuacyjny, lecz także słowny. Stary i Stara, uwięzieni w schematach, próbują wyzwolić się z beznadziejnej rozpaczy, lęku przed końcem życia. Ich tęsknota za niespełnionymi marzeniami powoduje, że popadają z jednej skrajnej emocji w drugą – ekstazie towarzyszy smutek, poezji trywialność, nadziei poczucie wszechogarniającej beznadziejności, pustce zaś wybuchy radości. I chociaż wydaje się, że słowa, wypowiadane bez logicznego powodu przez bohaterów, pozbawione są sensu, to aktorzy potrafili nadać im znaczenie. Szara, nieciekawa wegetacja pary śmiesznych staruszków dzięki Szykulskiej i Charewiczowi nabiera barw. Ich zabawy, gry słowne, choć infantylne, są niezwykle sugestywne. I mają w sobie sporo słodko-gorzkiego humoru. Semiramida nie przestaje powtarzać mężowi, jak bardzo jest utalentowany – mógłby osiągnąć wiele, piastować najwyższe stanowiska, gdyby tylko chciał. To oczywiście jedynie smutne, groteskowe marzenia, wywołane pragnieniem czegoś lepszego. Stary i Stara karmią się tymi wygórowanymi wyobrażeniami o własnych możliwościach. Oboje opowiadają o niezaspokojonych oczekiwaniach i niewykorzystanych szansach. Jakież to pospolite, smutne i… uniwersalne, wręcz ogólnoludzkie w swej wymowie. Piotr Cieplak rezygnuje z roli Mówcy, łącząc ją ze Starym. To jemu przypada „zaszczyt” wygłoszenia ostatecznej, podsumowującej przemowy. Cały bieg akcji (choć – jak to w teatrze absurdu – jest ona zupełnie nietradycyjna) prowadzi do owego punktu kulminacyjnego. Atmosfera katastroficznego dramatu zagęszcza się coraz bardziej. Ale skoro „przedmiotem życia jest nic” (według komentarza Ionesco), końcowego referatu być nie może. Ionesco często ukazywał człowieka i jego chaotyczne działania, trochę sztuczne, pełne sprzeczności. Tak też wygląda sceniczna rzeczywistość – ukazana przez słowo poza granicami zwyczajnego rozumienia.
Mała obsada, treść i precyzyjna konstrukcja sztuki nie pozwalają na sceniczny rozmach – dwoje aktorów, skromna, surowa dekoracja, niewielki repertuar efektów dźwiękowych – wystarczą. „Krzesła” to sztuka nie tylko o ludziach, lecz także o teatrze. Aktorzy są tu najważniejsi, reszta pozostaje w wyobraźni. Liczne krzesła możemy traktować jako przedłużenie widowni, dzięki czemu publiczność również czuje się zaproszona na bankiet, wkracza do absurdalnego świata ludzkich marionetek, świata teatru absurdu.
Jak dojrzeć do przemijania, pogodzić się ze starością? Spojrzeć odważnie w twarz przeszłości, by móc spokojnie mówić o tym, co po nas pozostanie? Jaka będzie ta nasza ostateczna refleksja? Te i inne pytania nieustannie krążą między sceną a widownią. Nie ukrywam, to trudny spektakl. Wymaga skupienia, wczucia się w ten dziwny, pesymistyczno-nostalgiczny, surrealistyczny klimat. Ale warto, a cudowni aktorzy, prowadzeni przez sprawnego reżysera, ułatwiają zrozumienie całości i pozostawiają nas oczarowanych.
Fot. Katarzyna Kural-Sadowska
Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.