O „Mizantropie” Moliera w reż. Edwarda Wojtaszka, w Teatrze Jaracza w Łodzi, pisze Magda Kuydowicz.
Nowa premiera w Jaraczu była z dawna oczekiwana przez publiczność i dziennikarzy. Dyrektor Marcin Hycnar zdecydował się wystawić bowiem „Mizantropa” Moliera w świetnym tłumaczeniu Jerzego Radziwiłowicza. Na nowo odczytany tekst francuskiego komediopisarza okazał się dla zespołu niemałym wyzwaniem. I dobrze się stało.
29 maja, w sobotę, w Łodzi, było na afiszu aż sześć teatralnych premier. Dlatego publiczność, mimo obostrzeń pandemicznych, mogła zasiąść bez problemów na widowni i w pełni docenić zmagania młodego zespołu Teatru Jaracza. To, co zwróciło od razu moją uwagę, to uroda języka, jego naturalność, dowcip i wieloznaczność. Jerzy Radziwiłowicz spytany przez dziennikarza, czy nie boi się konfrontacji z Boyem, szybko odparł: „Nie, a czego miałbym się bać?”. W końcu sam grając klasykę, wielokrotnie napotykał na problemy związane z archaicznym przekładem autora „Słówek”. Jeśli więc praktyk sceny bierze się za ten arcytrudny tekst, wie co robi – dla teatru i swoich kolegów po fachu. Dzięki temu bardzo pięknie, plastycznie i nowocześnie brzmią dylematy miłosne i moralne bohaterów Moliera. Takiej uczty literackiej warto posłuchać zawsze.
Druga zaleta to uroda kostiumów i niebywały rozmach scenografii Weroniki Karwowskiej. Pierwsza scena rozmowy Alcesta z Flintem dzieje się na siłowni. Alcest ćwiczy i mówi wprost, co myśli. Jego przyjaciel (Krystian Pesta) przestrzega go przed takim postępowaniem, zwracając uwagę na ryzykowne rzucanie oskarżeń pod adresem ludzi, których wzajemne powiązania tworzą silną, towarzyską sieć. Aktorzy grają w kostiumach stylizowanych na te z epoki Moliera, ale również w estetyce nowoczesnych, genialnie dobranych do charakteru ich postaci, tak że od razu wiemy z kim mamy do czynienia. To z kolei sprawia, że postać buduje się sama, na oczach widza, także poprzez sugestywną mowę ciała (bardzo sprawny fizycznie i naturalny w mówieniu wiersza, wiarygodny od pierwszej chwili Krzysztof Wach w roli Alcesta). Przezabawna, intrygująca ponad miarę Arsinoe (Iwona Karlicka) także znakomicie czuje się w skórze swojej bohaterki, a kostium tylko wzmaga jej naturalną ekspresję ciała. Agnieszka Skrzypczak (Celimena) gra swoją postać bardzo współcześnie – mówi szybko, zdecydowanie, bez wahania rzucając kolejne wyzwania zakochanym w niej mężczyznom. Taka interpretacja mogła początkowo nieco męczyć, ale w drugim akcie, zagranym na premierze w lepszym rytmie i przy umiejętnie budowanym napięciu między postaciami, aktorka przekonała mnie jednak do takiego wizerunku postaci.
Spektakl w reżyserii Edwarda Wojtaszka dotyka kwestii, które zawsze mnie bardzo intrygowały. Reżyser skupia się na emocjach i psychologii postaci. Na grze słów, na niewypowiedzianych pragnieniach bohaterów dramatu i ich wielkich życiowych rozczarowaniach. Ale także mówi nam za Molierem, że człowiek jest postacią nieodgadnioną, trudno definiowalną. Często zaskakuje sam siebie. A pragnienie bycia akceptowanym i kochanym często zwodzi go na manowce. Można dzięki temu odnieść molierowskie dylematy do świetnie nam znanych relacji w życiu codziennym, pojawiających się w pracy, w gronie zazdrosnych o powodzenie koleżanek czy w pełnym kompleksów gronie niespełnionych pisarzy czy poetów (przezabawny Oront Michała Staszczyka w scenie deklamacji swego poematu).
Serdecznie polecam ten spektakl, który w miarę grania tylko zyska na aktualności. Urzeknie widza wdzięczną grą słów płynących ze sceny. Z niecierpliwością czekam także na kolejne spektakle Jaracza, słusznie uznawanego od lat za jeden z lepszych teatrów w Polsce. Brawo Łódź!
Fot. Krzysztof Bieliński