Robert Małecki: Zadra. Czwarta Strona, Poznań 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Jakoś Robert Małecki w „Zadrze” nie przekonuje do siebie, chyba że komuś zależy na kryminale mrocznym i bez zaangażowania czytelników w akcję. Od początku królują tu chłód i dystans, dopiero z czasem (chyba dopiero z mocniejszym narracyjnym wejściem Dire Straits) klimat odrobinę się ociepli i pozwoli na śledzenie zachowań bohaterów. Jednak „Zadra” przez długi czas wydaje się tomem stworzonym na szybko i utkanym z dialogów, jakby autor nie wierzył, że komuś jeszcze chce się dzisiaj śledzić narrację bardziej złożoną, nie napowietrzoną przez wymianę opinii. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy śledczy angażują się w sprawę znalezionych w głębi lasu szkieletów – chociaż szczątki ludzkie są wyraźnie stare i leżą w pobliżu miejsca, w którym grzebano masowo ofiary mordów podczas drugiej wojny światowej, coś niepokoi zarówno komisarza Grossa jak i towarzyszącą mu aspirantkę Skalską. Żeby było jeszcze bardziej makabrycznie, autor niemal natychmiast wprowadza bezgłowe ciało powieszone na gałęzi – i w ten sposób zmusi postacie do przyjrzenia się tajemniczej sprawie.
Rozdziały są w tej książce rozbijane na dni – tak, by opowieść dotyczyła akcji w ciągu kilkunastu godzin i przerywała się z nadejściem czasu na odpoczynek, Małecki odrabia zadanie domowe z pracy policyjnych patologów i przedstawia czytelnikom szereg szczegółów dotyczących ciał. Nie oszczędza również bohaterów: narażeni na turpistyczne widoki, nie reagują zbyt profesjonalnie, zresztą trudno im się dziwić. Ale nie jest to klimat, który zachęca do pozostawania w świecie powieści dłużej niż to konieczne. „Zadra” jest misternie plecioną intrygą, tak, że w ramach akcji Gross i Skalska muszą się skupić na tym, żeby rozwikłać zagadkę, dokładając do niej stale kolejne wątki. Nie ma wtedy szansy na to, że opowieść na chwilę chociaż zwolni (dopiero w połowie książki autorowi przypomina się, że warto jeszcze dorzucić elementy zwykłego życia zaangażowanych w sprawę, tak, by chociaż odrobinę ich uczłowieczyć) i pozwoli czytelnikom odetchnąć od dusznego klimatu wszechobecnych zwłok. W „Zadrze” autor zajmuje się przedstawianiem drogi do rozwiązania tajemnicy – w tym celu sięga po opinie kolejnych znawców, którzy muszą rzucać nowe światło na zbrodnię. Sami śledczy niekoniecznie daliby radę wyciągać wnioski bez wyjaśnień i pomocy osób z zewnątrz – a to automatycznie oznacza, że pozostaje im tylko powiązanie faktów i danych, umiejętne kojarzenie przyswajanych informacji. Trochę brakuje więc ich własnej błyskotliwości – a czytelnicy siłą rzeczy będą musieli czekać aż ktoś przedstawi im przetrawione wiadomości.
Jest „Zadra” powieścią z dystansem, charakteryzuje się emocjonalnym chłodem i skupieniem na kształcie intrygi, a nie na ludzkich cechach postaci. Robert Małecki pisze tu trochę pod masową publikę – idzie w ślady skandynawskich autorów, a przez to też oddala automatycznie odbiorców od świata, który chce zaprezentować. Być może fanów gatunku zachwyci – ale przypadkowych czytelników raczej nie ma czym.