O spektaklu „Handlarze gumek” Hanocha Levina w reż. Adama Sajnuka w Teatrze 6.piętro w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
„Handlarze gumek” Hanocha Levina, w reżyserii Adama Sajnuka, to spektakl, który przede wszystkim we właściwych proporcjach dawkuje to, co w naszym życiu tragiczne i śmieszne. To precyzyjnie skonstruowane i rewelacyjnie zagrane przedstawienie o pogubionych życiowo bohaterach długo zapada w pamięci, podobnie jak wyreżyserowane wcześniej przez tego samego twórcę, bodaj w 2016 roku w Teatrze WARSawy, „Ceremonie zimowe”. Głównie za sprawą rytmu, niemalże organicznego i silnie oddziałującego na emocje oraz znakomitej pracy całego aktorskiego tercetu, który jest porażająco sugestywny w przekazywaniu prawdy każdej scenicznej postaci. Bo to właśnie ludzie i ich słabości są najważniejszym ogniwem warszawskiej inscenizacji – ich życie, szara, banalna codzienność, ich dramaty, marzenia i niespełnienia, postawione niejednokrotnie również w kontekście spraw ostatecznych. Człowiecza udręka jest w tym spektaklu tak silnie namacalna, albowiem w pełni zespala się z ciałami aktorów i przez to równie intensywnie dotyka widzów. Wszystkie elementy scenografii Katarzyny Adamczyk wspaniale wyławiane światłem, a także grana na żywo muzyka Michała Lamży jak zwykle u Sajnuka potęgują wrażenie przestrzeni majaczącej gdzieś na marginesie istnienia, rzeczywistości, w której wyznawane wartości mogą w każdej chwili rozsypać się w proch, ulegając bolesnej degradacji.
W „Handlarzu gumek” Levina, pisarza pochodzącego z rodziny, która w 1935 roku wyemigrowała z Polski do Palestyny i zamieszkała w ubogiej dzielnicy południowego Tel Awiwu, nie trudno odnaleźć wszystkie cechy charakterystyczne dla całej dramaturgicznej twórczości autora „Kruma” i „Pakujemy manatki”. Zwraca uwagę zwłaszcza umiejętność budowania satyrycznych skojarzeń, krytyka izraelskiej mentalności, bezkompromisowość w poruszaniu spraw najbardziej intymnych, a także wiele elementów liryczno-poetyckich oraz wizualnych. Levin, uchodzący w Izraelu za buntownika i ekscentryka, wykształcił w swoim pisaniu, i to nie tylko tym dla teatru, bardzo osobisty, własny, nieco groteskowy charakter oraz oryginalny i nowatorski styl, nie pozbawiony odwołań do teatru absurdu i źródeł klasycznych (Czechow, Brecht, Artaud, Beckett). Groteska pozwalała Levinowi wydobywać najgłębszy pesymizm, a poezja przełamywać trywialność. W „Handlarzu gumek”, znanym między innymi ze wcześniejszej realizacji Artura Tyszkiewicza, obecnie dyrektora warszawskiego Ateneum, granej pod tytułem „Sprzedawcy gumek” w Teatrze Imka, mamy do czynienia z jednej strony z czarnym humorem, objawiającym się w cynicznym potraktowaniu życia mieszczańskiej prowincji, z drugiej z poetycko-egzystencjalnym dramatem o potrzebie miłości i koszmarze ludzkiej samotności. Wśród protagonistów Levina, przypominających niekiedy postaci rodem z Becketta, są i tacy, którzy stracili nadzieję na lepszą przyszłość i pragną swego szczęścia szukać gdzie indziej, choćby jak bohater świetnie wykreowany przez Grzegorza Małeckiego (Szmuel Sprol) pośród pól kukurydzianych na ranchu w Teksasie. Tyle, że ich próby wyrwania się z prowincjonalnej dziury w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej są najczęściej żałośnie śmieszne i, co najwyżej, mogą budzić współczucie.
U Levina banalne rozmowy i sytuacje, uchwycone w najboleśniejszym momencie, obnażają to, co najgłębsze i najważniejsze – istotę ludzkiego kontaktu. Komizm jest tutaj tylko odzwierciedleniem esencji tego prostego życia, które płynie nie poddane żadnemu porządkowi. Bardzo dobrze odnajdują się w tej materii i teatralnej konwencji Katarzyna Dąbrowska, Borys Szyc i Grzegorz Małecki, którzy kreując swoje postaci, niekiedy też duchem przypominające te z dramatów Czechowa, nie potrafią podjąć walki z przyrodzoną banalnością, aprobując w ten sposób nudną i pustą egzystencję na niższym poziomie. Są jak wyrzuty sumienia, są uosobieniem niespełnienia, niemożności, zaniechania, frustracji i poczucia porażki. Adam Sajnuk ową bolesną świadomość egzystencjalnego rozdarcia między marzeniem a rzeczywistością, potrafił wydobyć z aktorów szalenie sugestywnie i przejmująco. Wykreowane postaci, choć nie mają złudzeń, nie potrafią zrezygnować z uroku marzeń i nadziei na lepsze jutro. W ten sposób Levin dotyka najbardziej dojmujących, ale i abstrakcyjnych pytań dotyczących znaczenia i istoty ludzkiego istnienia. Czy miłość rzeczywiście może stać się pocieszeniem w obliczu i tak czekającej nas śmierci? Czy jest jedynym dobrodziejstwem i zyskiem? Katarzyna Dąbrowska (Bela Berlo) i Borys Szyc (Johanan Cingerbaj) są wspaniali w wyrazistych scenach spotkań, kiedy niesie ich ku sobie czułość, spokój, ciepło, melancholia, ale też i odpryski pogodzenia się z nieuchronnością ludzkiego losu. Sajnuk, podążając w interpretacyjnych tropach wiernie za myślą zawartą w tekście, pomógł aktorom pochylić się nad historią każdego bohatera, wejść w ich świat i pokazać to, co pomiędzy nimi się wydarza. Potrafił w każdej sekwencji wydobywać z jednej strony cały ogrom komicznej siły, z drugiej sytuacyjno-emocjonalny dramatyzm, a aktorzy na styku mieszania tych dwóch środków artystycznego wyrazu znakomicie poruszali się w meandrach ludzkiej empatii i mechanizmów, które nią rządzą, w wewnętrznym strachu, bólu, cierpieniu i przerażeniu czy też egzystencjalnej bezwolności była ich cała siła charakteru, z jednej strony śmieszna, z drugiej silnie dojmująca, liryczna i brutalna, w realizmie nie pozbawiona poezji, w absurdzie pełna tonów serio, w przerysowaniu nie unikająca groteski, w piosence kontrapunktująca burleskowy język żydowskiego wodewilu.
Borys Szyc, któremu Szmuel proponuje sprzedaż 10 000 prezerwatyw, odziedziczonych po ojcu, znakomicie ukazuje zarówno niepewność, niezdecydowanie, onieśmielenie, niemoc, skrępowanie i zamknięcie swojego bohatera w rezerwuarze ludzkich lęków, kompleksów i ekscytacji, jak i to w jaki sposób próbuje dojrzewać, przechodząc emocjonalną metamorfozę, do nadziei wiodącej ku przyszłemu życiu z ponętną aptekarką. Jednak czy związek wciąż jednak pojmowany jako swego rodzaju transakcja ma jakąkolwiek rację bytu? Czy ludzkie uczucia można kupić czy też sprzedać za pieniądze? Z Katarzyną Dąbrowską tworzą zjawiskowy w dawkowaniu emocji portret ludzi próbujących swoje życie uczynić sensownym i wartościowym w sytuacjach tyleż absurdalnych, co nie pozbawionych cierpkiej drwiny z tego, co może dać im los balansujący na granicy fizjologii z metafizyką, pragnienia i pożądania z niemożnością spełnienia, nieprawdy z tym, co w rzeczywistości namacalne i oczywiste. Ich scena uwodzenia, będąca egzemplifikacją tego, jak żądza posiadania pieniędzy może zdeterminować umysł i serce człowieka, w drugiej części spektaklu jest popisem aktorskiego kunsztu najwyższej próby. Ale nie tylko dla tej jednej sceny warto spędzić w Teatrze 6.piętro niemal trzy godziny. Najlepiej przekonajcie się Państwo o tym sami.
fot. Paulina Pander