Rozpoczynamy sezon 2024/2025 w Teatrze Wybrzeże. O tym, co się w nim wydarzy, z dyrektorem Adamem Orzechowskim rozmawia Monika Mioduszewska.
Monika Mioduszewska: Co to będzie za sezon?
Adam Orzechowski: Kolejny wybitny (śmiech). Zaczynamy od dużego uderzenia, czyli Wszystko szwindel na Dużej Scenie. Przedstawienie wreszcie zostanie pokazane w pełnym wymiarze, przy użyciu naszych wszystkich inscenizacyjnych możliwości. Premiera odbyła się w sierpniu na Scenie Letniej w Pruszczu Gdańskim.
Tekst traktuje o przewrotności postrzegania tego świata. Ale myślę, że jest tam też jakaś głębsza myśl o strukturze rzeczywistości, w której funkcjonujemy. To znaczy, jaki ona ma sens. Czy wszystko, co robimy, jest podlewane jakimś fałszem? Szwindel jest tam na wszystkich poziomach. Od funkcjonowania pod zmienionym nazwiskiem, po różne funkcje i charakter działań. Przede wszystkim, będzie to widowisko muzyczne, bardzo przyjazne publiczności. Autorzy i reżyser umieścili tę historię w gorącym okresie Berlina, czasie wolności kabaretowo-musicalowej w latach 30., przed dojściem do władzy Hitlera. Więc w tym muzycznym szaleństwie podskórnie czuć jakiś niepokój.
Od dramatu egzystencji do dramatu społecznego. Teatr Wybrzeże w czasie niepokoju to hasło twojej dyrekcji w latach 2021 – 2026. Teraz cały sezon nazywasz W niepokoju, dlaczego?
Mamy tak dużo niepokojów społecznych, że chcemy się skupić na rozbijaniu niepokoju. Żeby te niepokoje przepracować, oswoić, uleczyć. Niepokój jest pojemnym terminem. I może zamiast go wypierać, spróbujemy mu się przyjrzeć. Żyjemy w rzeczywistości, w której niepokój jest bardzo obecny. Codziennie słyszymy doniesienia o konflikcie, o obiektach przelatujących po naszym terenie. Wiemy, że mamy odkładać pieniądze na zbrojenia, musimy zaciskać pasa, o tym się mówi.
Ale to tylko jedna sfera tych niepokojów?
Ten niepokój jest też naszym niepokojem wewnętrznym. Nie tylko z powodu wojny. Stabilność wewnętrzna jest ciągle nieujarzmiona. Walczymy na poziomie politycznym. Jesteśmy w permanentnym stanie pobudzenia. Zamykamy się w bańkach, jesteśmy manipulowani, pewne grupy czy algorytmy dbają o to, żebyśmy nie zaczęli inaczej myśleć. Jeśli wyłamujemy się z tego, to jest to dla nas zawsze trudne. Zawsze mamy jakiś niepokój egzystencjalny. O świecie czerpiemy informacje z mediów, które nie pomagają. Jesteśmy podsycani, nasze emocje podgrzewane, to powoduje, że żyjemy na wulkanie emocjonalnym. Dlatego potrzebujemy ujścia emocjonalnego, albo jakiegoś wstrząsu, który rzeczywiście spowoduje, że się z tego wytrącimy i uznamy, że dajemy radę. To wszystko będziemy robić. Każda rzecz, która się w tym sezonie pojawi, mam nadzieję, będzie nas jakoś w niepokoju wspierała.
W kolejnej premierze przenosimy się do Francji i opowieści o wychodzeniu z biedy.
W listopadzie pojawi się Zmiana francuskiego młodego autora Édouarda Louis. Louis napisał kilka powieści. Każda z nich jest połączona wspólnym mianownikiem, czyli nim samym. Jego przynależnością klasową, orientacją seksualną. Te powieści bardzo dobrze się wchłania. Jest to dobra literatura. Nie skupia się tylko na wykluczeniu, ale na drodze, którą człowiek przebywa próbując wydobyć się ze swojej klasy społecznej. Ten podział społeczeństwa na klasy jest już też oczywiście trochę przestarzały, ale ciągle obowiązuje, i ciągle jest zauważalny na różnych poziomach – mieszkania, żywienia, ubierania się, wykształcenia. To wszystko bohater musiał rozpoznawać, przeżywać i pokonywać. Wykonał jakąś ogromną pracę. Zdobył pozycję. Ta opowieść jest bardzo autobiograficzna. Autor pisze bardzo otwarcie o swoim domu rodzinnym. Myślę, że chyba każdy może się odnaleźć w tej pozycji. Każdy, kto próbuje pójść na studia, zdobyć ciekawą pracę. Każdy, kto jest ambitny, komu nie wystarcza minimum, do którego go środowisko przyzwyczaiło. Są środowiska, które niczego od człowieka nie oczekują. Ludzie mówią: robotnicy są też potrzebni, po co ci studia. Tak, jak środowisko Louis. Jeśli masz taką filozofię wkładaną do głowy, to trudno być zmotywowanym do lepszego życia. Louis jest młodym człowiekiem, funkcjonuje w środowisku intelektualnej Francji, ale nawet tam czujemy zróżnicowanie klasowe.
Myślę, że siłą tej historii jest to, że to jest opowieść z teraz. Louis urodził się w 1993 roku. Ma dziś 31 lat. To opowieść o dzisiejszej Francji.
Tak. Pisze o ludziach, którzy mu towarzyszyli na jego drodze, którzy żyją dziś.
W tym sezonie zajmiemy się tematami gdańskimi.
Zajmie się nimi Radek Stępień. To człowiek młodego pokolenia, znany widowni z kilku przedstawień: Śmierci komiwojażera, Fausta, Koła Sprawy Bożej. Te wszystkie spektakle zrobił we współpracy z dramaturgiem Konradem Hetelem. Konrad pisze dramat pod tytułem Wspólny pokój. Będzie on mocno zanurzony w początkach Gdańska w 1945 roku. Opowie o trudach ludzi, którzy przybywali do Gdańska, żeby znaleźć tu dla siebie przestrzeń do życia. I to będzie na Scenie Malarnia.
Potem kolejny raz oddajemy scenę Michałowi Siegoczyńskiemu.
Potem będziemy mieli Potop. Ta premiera odbędzie się na początku przyszłego roku. Jest to nasza kolejna współpraca z reżyserem, który mierzy się z jakimś mitem. Pierwsze zadanie, wymagające, bardzo trudne, to było zmierzenie się z Romeo i Julią Szekspira. I ten spektakl jest ciągle żywy,wzbudza reakcji widzów. Romeo i Julia is not dead gramy z powodzeniem na Dużej Scenie. Potop również będzie autorską wersją sztuki, czyli Michał Siegoczyński pisze tekst i reżyseruje. Korzystając z postaci, czy całej mitologii tych postaci, pisze własny tekst.
Czyli to będzie znów zabawa kontekstami?
Sienkiewicz z dużym powodzeniem funkcjonuje w naszej kulturze. Znamy Potop, Ogniem i mieczem, Pana Wołodyjowskiego. Nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale kiedyś były to lektury obowiązkowe i wszyscy to czytali. W tej chwili na pewno wszyscy oglądali filmy pana Hoffmana, które powstały z wielkim rozmachem i są przypominane przez telewizję w każdym świątecznym dniu. Jeśli mówimy o tym marzeniu Mickiewicza, żeby poezja pod strzechy się dostała, to Sienkiewicz do nas trafia szerokim wachlarzem. Siegoczyński się będzie tym bawił. To nie będzie adaptacja książki pod tytułem Potop. To raczej będzie polemika ze zjawiskiem, jakim jest Sienkiewicz. Starsi widzowie pewnie pamiętają, jaki był spór o wybór aktorów do poprzednich wersji filmów – czy Oleńkę mogła zagrać Małgorzata Braunek, czy Azja z Pana Wołodyjowskiego mógł później zagrać Kmicica, mowa o Danielu Olbrychskim. Te hasła będą się w naszym przedstawieniu pojawiały. Ale podobnie, jak Romeo i Julia is not dead, będzie to przedstawienie o nas, a nie o bohaterach sprzed kilkuset lat. Duża Scena, duże przedstawienie, duży zespół.
Później mamy powrót Grzegorza Wiśniewskiego.
Powracamy do Racine’a. Autora, który nie jest powszechnie znany, nie jest często grany. Ale jest to autor, który w sposób bardzo lapidarny potrafi zagęścić świat, relacje między ludźmi. Wchodzimy w Brytaniku, bo taki tytuł nosi ten utwór, w świat starożytnego Rzymu. Mamy czasy kapryśnego władcy Nerona. Brytanik jest dzieckiem, które jest prawowitym władcą Rzymu. Neron przejmuje to stanowisko dzięki swojej matce, Agrypinie. Agrypina zabija własnego męża. Mamy cały splot wydarzeń, który powoduje, że relacje stają się coraz trudniejsze. Nie musimy znać historii Rzymu, poczet cesarzy nie jest obowiązkową lekturą. To, co się dzieje, jest bardzo proste. Wchodzimy w brudne relacje między ludźmi. Mimo, że mamy kostium antyczny zapisany przez Racine’a, te relacje wciąż mogą być na nowo odczytywane.
To propozycja bardzo klasyczna?
My, jako ludzie teatru, mamy prawo sięgać do klasyki, ale mamy też obowiązek sięgać do tekstów klasycznych, do przyglądania się temu dziedzictwu literackiemu, które ciągle stawia nas wobec pytania, czy to jeszcze nas obchodzi, czy to z nami rezonuje? Czy możemy się w tej materii oglądać? Są tam znakomite role dla Doroty Kolak, Kasi Dałek, Piotrka Biedronia, Roberta Ciszewskiego, Marka Tyndy i Jarka Tyrańskiego. Świat nasycony niedopowiedzeniami. Reżyser dobrze się czuje w materii takich klasycznych tekstów. A Brytanik w nowym tłumaczeniu Antoniego Libery nie był grany w teatrach, była tylko realizacja w Teatrze Polskiego Radia.
Jeśli jesteśmy przy Dorocie Kolak, to mamy dla niej kolejne wyzwanie aktorskie, i to dość niecodzienne. Irlandzka sztuka Królowa piękności z Leenane Martina McDonagha.
Tę pozycję zrealizuje młody reżyser, który wyreżyserował już u nas już Inteligentów, Radosław Maciąg. Pamiętam, że jak kończyłem reżyserię, to chciałem robić te irlandzkie sztuki McDonagha. Po latach przychodzi kolejne pokolenie, które się nimi interesuje, czyli to znaczy, że te teksty są wciąż dobre. Jest to historia toksycznej matki i córki, które są od siebie zależne. To będzie bardzo dziwne przedstawienie, bo będziemy mogli zobaczyć w tych rolach rzeczywistą matkę z córką, czyli Dorotę Kolak i Kasię Michalską.
Czyli teatr nam się przenika z rzeczywistością?
Przenika. Choć mam nadzieję, że relacje, które tam się ujawniają, bardzo brutalne, nie mają miejsca w rzeczywistości między naszymi aktorkami.
W lipcu Marcin Wierzchowski. Po sezonie nagród dla Pięknej Zośki to dość naturalny wybór.
Marcin Wierzchowski jest twórcą, który pracuje w wielu teatrach i zawsze z dużym powodzeniem. Aktorzy go kochają. Jego sposób pracy nadaje sens temu zawodowi. Pracuje na podstawie improwizacji, bardzo głęboko analizuje postaci. Sukces Pięknej Zośki oczywiście jest czymś wyjątkowym. Marcin Wierzchowski jeszcze szuka tematu, który będzie równie fascynujący, co historia muzy młodopolskich malarzy.
Potem Prowokacje w twojej reżyserii.
Tu bazujemy na tekście Trylogia rewolucyjna Esteve Soler, składającym się z trzech różnych części. Ta rewolucja dziś jest już chyba brana w nawias, natomiast wolimy się skupić na momentach, w których pokazujemy siebie, pewne sytuacje w sposób przesterowany. Świat w tych opowieściach jest abstrakcyjny i jest jakimś konceptem. Tych sytuacji jest kilkanaście i każda z nich stawia nas w zawieszeniu, pytaniu, na ile się w nich rozpoznajemy. Zadajemy sobie ciągle pytanie o naszą relację ze światem, ze społeczeństwem, w którym funkcjonujemy. Mimo, że jest tam jakaś dawka poczucia humoru, to jest wszystko bardzo brutalne. Jak rozbieramy to wszystko, widzimy że te sytuacje są nieprawdziwe, czy niezdarzające się w realności, ale one stawiają nas z takim znakiem zapytania, w którą stronę pędzimy. Każda z tych sytuacji jest wyostrzona. To jest dość trudne teatralnie. Mam nadzieję, że widzowie będą chcieli się mierzyć z tymi prowokacjami.
Prowokacjami zamkniemy sezon, ale w przygotowaniu będą kolejne propozycje, nad którymi zaczynamy pracę.
W tym sezonie rozpocznie z nami pracę pani Agata Duda-Gracz. Po raz pierwszy będzie reżyserowała w Teatrze Wybrzeże. Jest znakomita artystką. Zajmie się tematem Sądu Ostatecznego Memlinga. Chcemy, żeby to wybitne dzieło malarskie, które mamy zaszczyt posiadać w zasobach Muzeum Narodowego w Gdańsku ożyło na scenie. Bardzo skomplikowane dzieje obrazu, postaci, które przedstawia i samego Memlinga oraz jego konkurenta – to wszystko jest atrakcyjne i fascynujące. Agata Duda-Gracz zacznie pracę w tym sezonie, będzie intensywnie pracowała od marca, a jej premierą otworzymy kolejny sezon. To też będzie duża inscenizacja na Dużej Scenie. W tym sezonie nad nową realizacją zacznie z nami też pracować Ewelina Marciniak. Finał tej współpracy zobaczymy w listopadzie przyszłego roku, ale o tym jeszcze nie chcę wiele mówić.
Siedem premier mierzących nas z naszymi niepokojami.
To są nasze propozycje na nowy sezon, które będą nas wspierały w walce z niepokojami. Oprócz spektakli zaproponujemy szereg warsztatów pedagogiczno-teatralnych dla widzów, które będą przestrzenią do pogłębiania i przepracowywania poruszanych na scenie tematów. Będziemy też poszerzać ofertę dla widzów ze szczególnymi potrzebami, żeby do rozbrajania niepokojów zapraszać wszystkich. Nie stosujemy terapii wprost, ale teatr może pomóc w tym, żebyśmy pobyli razem. Jest miejscem bezpiecznym, tu się może wiele dziać. Lepiej, żeby coś się działo w teatrze niż w rzeczywistości. Ból jest bólem teatralnym. Te nasze niepokoje, które się ujawniają w teatrze, dobrze żeby powybuchały i się porozchodziły, a nie dały swój wyraz w rzeczywistości.
Dziękuję za rozmowę.
fot. Natalia Kabanow