Recenzje

W przeklętym kręgu barw

O spektaklu Katyń. Teoria barw Julii Holewińskiej w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pisze Aram Stern.

Rozpoczęte w 1940 roku fałszowanie i zatajanie szczegółów zbrodni katyńskiej, określanej przez historyków mianem „kłamstwa katyńskiego”, trwa do dzisiaj! Od początku ustawiane przez sowieckie władze tak, by obywatele także powojennej Polski nie mieli się o nim dowiedzieć. Czy ponad 80 lat później od tej tragedii wiemy rzeczywiście wszystko o polskich jeńcach, uwięzionych na terenie ZSRR od jesieni 1939 roku?

Czy może Muzeum Katyńskie w Warszawie („pierwsza w świecie placówka martyrologiczno-muzealno-badawcza dokumentująca zbrodnię katyńską”) „ustawia” nam jedynie słuszną optykę, naprowadzając swą narrację ku ofiarom tego mordu, do wyłącznie mężczyzn i oficerów, do tego „jedynie słusznej” orientacji seksualnej? Czy może także tej INNEJ – w jakiej ustawiają się do zdjęć bohaterowie sztuki Julii Holewińskiej Katyń. Teoria barw, której premiera miała miejsce 17 września 2021 roku w Teatrze Polskim w Bydgoszczy?

Oto bowiem jej reżyser i autor scenografii zarazem, Wojciech Faruga, nie dość, że jako jeden z pierwszych w polskim teatrze porusza na scenie katyńską traumę, to staje także w kontrze ze „zglajchszaltowaną” politycznie i martyrologicznie narracją historyków oraz polityków prawicowych, zastępując ją wielobarwną opowieścią „z samego środka” jenieckich obozów, opartą na zachowanych dokumentach, wspomnieniach Józefa Czapskiego oraz „licentia poetica” samej autorki dramatu. I wykłada ją niezwykłą paletą barw:

Różem –  teatr nie musi być wierny w opisie faktów, zwłaszcza historycznych. Na scenie zamiast jenieckich baraków możemy zobaczyć różowe łuki cerkwi, fragment teatralnej sceny z (różową) budką suflera oraz cokół dla twórców sztuki i ich „wielkich” historycznych dzieł. Wśród nich tkwią w różowych mundurach ONI – Jedni z Tysięcy (Michał Surówka, Jakub Ulewicz, Marcin Zawodziński), ustawiając się do kolejnych zdjęć, podyktowanych nudą uwięzienia, w której znika i pozór, i prawda celu. Sztuka przecież nie musi zawsze służyć tylko poważnemu przesłaniu, może udawać i nie poddawać się żadnym zewnętrznym kryteriom, być moralna czy niemoralna, historyczna czy ahistoryczna, może nie potępiać miłości i też jej bronić. Może Jednych z Tysięcy przebrać w róż, może też pognać ich nie do dołów w lesie, ale w krąg obrotowej sceny tak, by się już nie zatrzymali.

Czerwienią –  Wielka Kłamczucha Katyńska (rewelacyjnie aluzyjna Małgorzata Trofimiuk) ma wielki letni kapelusz i pięknie wielką czerwoną suknię, do której przypięła swastykę i sierp, i młot, i orła polskiego też, by czuli się „jak u siebie” w jej letnim „pensjonacie”. Ona nie krzyczy, nie wydaje poleceń, by ich nie straszyć, ignoruje jednakże ich wielogłos, wyłuskując jedynie ze zbiorowych ustawień Józefa Czapskiego – artystę (Damian Kwiatkowski), by go przesłuchać. Tylko on jej tu nie pasuje, kim wobec tego jest? Ta jego błękitna krew przecież musi być czerwona, jak wielka Armia Czerwona, to ona go „uratuje” – tak będzie myślał przez całe życie, jak roztrząsa teraz swe przedwojenne życie literata, krytyka i niedookreślonego malarza, pozbawianego obecnie swych barw – żadnymi nie namaluje już tego, co widział. Powinien grać kogoś innego, by przeżyć, przybrać rolę żołnierza (Paweł L. Gilewski), drugą, nieco bardziej doświadczoną postać i po wojnie dotrzeć do prawdy o losie swych towarzyszy niedoli. O ile Paweł L. Gilewski gra Czapskiego wyważonymi środkami, o tyle Damian Kwiatkowski jest w tej roli ukazany bez skrępowań, chwilami programowo nadfinezyjny, momentami zdezorientowany, ale przy tym niewątpliwie humanistyczny. Odrażający jest tylko świat, w którym rządzą czerwone prawa Stalina.

Błękitem –  inne kolory „wyblakną w mrokach historii”. Czy błękitno-czerwona krew Czapskiego, „homogenicznie” przelana za ojczyznę, będzie równie ważna, co krew przelana przez żołnierzy z opcji „hetero”? W realnym życiu Czapski nigdy otwarcie nie będzie opowiadał o swych inklinacjach, to nie było wówczas w modzie, jak wiadomo, nie przeleje krwi, a przed strzałem w potylicę uratuje go nie Wielka Kłamczucha Katyńska, lecz „błękitna” niemiecka ciotka.

Znów czerwienią – Julia Holewińska w swym dramacie Katyń. Teoria barw wśród pominiętych w historii nie zapomniała również o „jedynej znanej” kobiecie wśród ofiar katyńskiej zbrodni – pilotce szybowcowej i samolotowej, porucznik Janinie Lewandowskiej, zabitej w Katyniu w swe 32. urodziny. Dla tej dzielnej, nowoczesnej  kobiety największym upokorzeniem w obozie jenieckim jest czerwień krwi menstruacyjnej („czerwone maki na Monte Cassino, czerwone majtki w obozie w Kozielsku”) i podobnie jak Czapski pyta, czy ta „kobieca krew przelana za ojczyznę jest tak samo ważna, co męska krew przelana za ojczyznę?”. Czapski nie mógł poznać Lewandowskiej, on był uwięziony w Starobielsku, podczas gdy ona tkwiła w Kozielsku, to jednak zestawienie tych postaci w dramacie na zasadzie krwistego kontrastu działa tu niezwykle silnie. W kreacji porucznik Lewandowskiej, czyli Matki Boskiej Kozielskiej, mamy możliwość poznania talentu nowej aktorki Teatru Polskiego w Bydgoszczy, choreografki i tancerki, Katarzyny Pawłowskiej, której kobiece Dziady recytowane w rytm niebywale skomplikowanej choreografii robią piorunujące wrażenie, intensyfikowane jeszcze transowymi dźwiękami kompozycji Teoniki Rożynek.     

Zielenią – dobrze, że reżyser z siedmioosobowego wielogłosu zespołu w swym spektaklu sprawnie rozdziela napięcia iskrzące na obrotowej scenie, zaskakujące elementami komediowymi, jak chociażby monolog Wielkiego Artysty (świetny Michał Surówka, ucharakteryzowany we wstępie na Zbigniewa Cybulskiego ): „(…) warta, przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę (…)” lub „(…) KUNST = WURST (…)” czy żartami z wielkiego Oscarowego reżysera filmu „Katyń” (wybornie zabawny Jakub Ulewicz). Autor tej recenzji poczuł w tym momencie ulgę, że nie zdecydował się nigdy na obejrzenie tego filmu i ucieszył, że właśnie dzięki takim lżejszym zabiegom w spektaklu może „poznać” katyńskie ofiary jako krwiste postaci dramatu, bez uderzania w bogoojczyźniany hurrapatriotyzm przelanych łez w kinie.

Czerwień, błękit, zieleń, ulubiona żółć – Józef Czapski do końca swego długiego życia przez kolory wyrażał emocje, ale portrety współwięźniów w obozie w Grazowcu, do którego trafił wówczas, gdy koledzy ze Starobielska wpadali do dołów z kulą w czaszkach, malował tylko czarno-białe. Podobnie jak dziś maluje się historię. Julia Holewińska i Wojciech Faruga fenomenalnie i przejmująco przewrotnie opisują ją barwami: kolorami emocji, strachu, monotonii, radości i pragnienia bliskości, gdyż każda historia ma wiele tonacji. Może ona jednak być zbyt barwną dla oficjalnej narracji i już słychać głosy oburzenia w reżimowych mediach…

Dedykuję pamięci kuzyna mojej babci, Mariana Cabajewskiego (Lista Katyńska, Indeks 4258), warszawskiego policjanta zamordowanego w Twerze.

Fot. Natalia Kabanow

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , ,