„Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa w reż. Janusza Opryńskiego Teatru im. Kochanowskiego w Opolu na Opolskim Maratonie Teatralnym – pisze Magda Mielke.
Arcydzieło światowej literatury w inscenizacji Janusza Opryńskiego pozwala na nowo zakochać się w słowach Bułhakowa i dojrzeć złożoność świata, który rosyjski pisarz wyczarował ponad pół wieku temu. Opolska adaptacja „Mistrza i Małgorzaty” pozostaje wierna powieści, pokazując, że teatr oparty na słowie nie uległ wyczerpaniu.
Dla Janusza Opryńskiego równie istotna co teatr, a może nawet ważniejsza, jest literatura. Reżyser propaguje myśl, że nie ma teatru bez czytania. W jego spektaklach słowa ożywają i materializują się, a scena jest miejscem nie tyle tworzenia bogatych metafor czy szalonych wizualizacji, co dzielenia się myślą i płaszczyzną wymiany idei. Opryński uwielbia słowo i wierzy w teatr na nim zbudowany, co pokazał w swoich wcześniejszych inscenizacjach wielkich autorów: Camusa, Dukaja, Gombrowicza czy Littella. Szczególną miłością darzy literaturę rosyjską. Bułhakow plasuje się jednak na końcu kolejki jego ulubionych rosyjskich pisarzy, dlatego po realizacji „Braci Karamazow” Dostojewskiego i „Wszystko płynie” Grossmana, dopiero teraz przyszedł czas na Bułhakowa. Arcydzieła wielkiej literatury nie naginają się u niego pod naporem współczesnych interpretacji i patrzenia przez ich pryzmat na otaczającą rzeczywistość. Reżyser nie próbuje na siłę pokazywać prostych analogii, lecz daje widzowi możliwość ich dostrzeżenia w tekstach takich, jakimi były również dziesiątki lat temu. To przejaw wielkiego szacunku dla słowa.
Oryginalność opolskiej inscenizacji tkwi w oderwaniu się od popularnych dzisiaj sposobów postrzegania wątków czy postaci „Mistrza i Małgorzaty”. Po pierwsze, Janusz Opryński zniwelował humor do poziomu jedynie subtelnego żartu słownego. Świta Wolanda nie jest stadem komediantów, zabawiających się z mieszkańcami Rosji lat 30. Ukazanie psychologizmu tych postaci sprawia, że dramat ich nieśmiertelności przejmuje dogłębnie. Po drugie, cała świta została potraktowana bardzo poważnie. Zamiast tautologicznego podkreślania zwierzęcości, zyskali oni rys naturalistyczny. Zupełnie inny, gorzki Behemot, pozbawiony został demoniczności. Zabrana została mu także płeć. Wcielająca się w tę postać Katarzyna Osipuk intryguje bardziej niż sama Małgorzata. Kolejnym mocnym punktem spektaklu jest wydobycie z Bułhakowa nagości i rozwiązłości. Bal wiąże się tu więc także z seksualnym rozbuchaniem. Choć pozbawiony barokowego przepychu, zyskuje inny, intrygujący rys.
Na opolskiej scenie Mistrz jest jednocześnie Jeszuą Ha-Nocri, profesor psychiatrii Strawiński to także Poncjusz Piłat, a Iwan Bezdomny staje się równocześnie Mateuszem Lewim. Ta podwójność ról prezentowanych w tej samej przestrzeni i dekoracjach symbolizuje przenikanie się przedstawionych światów. Równoległość zdarzeń i postaci występujących w komunistycznej Rosji i w poddanej Rzymowi Jerozolimie wskazuje na uniwersalną wymowę znaczeń, ale także podkreśla schizofreniczność powieści Bułhakowa.
Ciekawe wydają się także sekwencje ruchowe. Jedną z inspiracji była dla twórców „Pieśń nad pieśniami”, skąd zrodził się na przykład pomysł będącej stale w ruchu Małgorzaty, która biegnie za Mistrzem. Jej lot na bal został ukazany poprzez akrobacje na szarfie, które wykonuje Martyna Pytel. Nad sceną przechadzają się po linach akrobaci. Są prawdziwym zaskoczeniem w scenie cyrkowej. Później jednak ich rola jest znacznie głębsza niż tylko występ cyrkowy. Akcja u Bułhakowa dzieje się nad miastem, stąd tutaj zagospodarowanie podniebnej strefy. Akrobacje nadają opartemu na dialogu spektaklowi efektowności, choć czasem zbliżają się w stronę zbędnego efekciarstwa.
Cyrkowe sztuczki, rockowy koncert, filozoficzne dywagacje i teatralność – w spektaklu odnajdziemy kilka ciekawych scen, reszta trochę nuży z uwagi na streszczeniowe potraktowanie powieści. To gęsty spektakl, wirujący, nie dający oddechu, który przypomina gonitwę po kartach powieści, w której żaden wątek nie zostaje wyeksponowany w szczególny sposób. Realizacyjnie – na początku – spektakl przypomina inną opolską produkcję – „Romea i Julię”, która także jest wystawiana na okrągłej, obrotowej scenie teatru. Usytuowanie widowni wokół przestrzeni gry przynosi efekt przebywania w niemal cyrkowej arenie. Różnorodność punktów widzenia koresponduje także – na zasadzie metafory – z wielopoziomowością powieści. U Bułhakowa motywy przeplatają się na zasadzie ostrych przejść niczym montaż w filmach akcji. Podołać temu w teatrze jest trudno, ale wykorzystanie przesuwanych elementów scenografii na kółkach okazało się świetnym rozwiązaniem. Dopełnieniem efektu są także wizualizacje, które publiczność siedząca dookoła sceny może oglądać na kilku ekranach. Jeden z nich – duży sześcian podwieszony pod sufitem – symbolizuje księżyc, przez co, podobnie jak w powieści, jest niemym świadkiem wszystkich zdarzeń. To także potężny symbol magii.
Niestety, inscenizacji Janusza Opryńskiego nie można uznać za udaną. Reżyser daje tutaj słaby wyraz swojej twórczej osobności, idąc na liczne – w moim odczuciu – kompromisy: pomiędzy teatrem a literaturą, dialogiem a inscenizowaniem, kunsztem a publicznością, wreszcie między Bułhakowem a sobą samym. Ograniczenie elementów cudowności, szaleństwa i grozy pozbawiło spektakl atrakcyjności literackiego pierwowzoru.
Fot. Edgar de Poray
Magda Mielke – absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.