Katja Klengel: Słuchajcie, dziewczyny. Marginesy, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Katja Klengel w wersji komiksowej ma 29 lat i chce szerzyć wiedzę o kobiecości oraz walczyć o prawa kobiet, a żeby dotrzeć do jak najszerszej liczby odbiorców, wybiera formę pseudokomiksu (to znaczy: nie ma tu klasycznej historyjki z podziałem na kadry, za to pojedyncze rysunki stanowią komentarz do wprowadzanych wcześniej krótkich wyjaśnień). Marzy o tym, że będzie sławna jak autorka „Seksu w wielkim mieście”, ale też nie jest w stanie uporządkować własnych przemyśleń, wrzuca kilka „historyjek” poświęconych różnym zagadnieniom i liczy na to, że to wystarczy, żeby podkreślić wagę problemu.
Wśród tematów, które Katja porusza, jest między innymi brak interesujących bohaterek w kanonie lektur szkolnych (i jako zamiennik proponuje autorka anonimową panią z metra, która oszukała natręta… trochę to niewspółmierne do wszystkich męskich superbohaterów, ale trudno). Autorka zajmuje się też cielesnością: jej postać przeciwstawia się unikaniu nazywania genitaliów czy czynności związanych z seksem (boli ją zwłaszcza to, że starsze pokolenie nie potrafi z młodszym rozmawiać i nie używa pewnych słów lub sformułowań… pytanie, czy w tym wypadku nie ważniejszy jest sam fakt podejmowania tematu, a nie sposób prezentowania go – rozmywa się tak sens całej dyskusji, którą autorka próbuje wywołać). Dalej: Katja już jako nastolatka przekonuje się, że owłosienie na całym ciele to problem wszystkich poza nią – koleżanki na obozie chcą obejrzeć włosy łonowe, brat krytykuje włosy na nogach, a pielęgniarka w szpitalu sugeruje, że owłosione łydki to wstyd dla dziewczyny. Autorka skupia się tutaj na presji otoczenia i na kwestiach higieny, ale zupełnie nie zajmuje się tym, co chciałyby ze swoim ciałem robić same dziewczyny: zakłada z góry, że żadna nie chce się golić, ale musi pod wpływem innych ludzi. To nie jest trafna argumentacja, bardziej szukanie powodów do krzyku – więc znowu zamiast coś czytelniczkom uzmysłowić, Katja Klengel skupia się na nie tym aspekcie, który powinna wyeksponować. Wreszcie – w oderwaniu od własnych twierdzeń o konieczności nazywania rzeczy po imieniu – bohaterka uczy się korzystać ze starej nokii jako wibratora. I to chyba najlepiej pozostawić bez komentarza, może miało wprowadzić czynnik humorystyczny.
„Słuchajcie, dziewczyny” to książka przedziwna. Niewielki tomik, który eksponuje codzienne problemy dojrzewających dziewczyn w społeczeństwie nastawionym patriarchalnie. Ale nie ulega wątpliwości, że część zmartwień, jakim poświęca czas autorka, wydaje się wydumana i mniej ważna: można było poświęcić energię na zajmowanie się istotniejszymi społecznie tematami (te dziewczyny, które są pewne siebie i silne psychicznie, nie będą bezmyślnie ulegać presji otoczenia i nie potrzebują dodatkowych wskazówek w tej kwestii, te, które są słabe, nie zmienią swojego postępowania tylko dlatego, że przeczytały o takiej możliwości w książce). Katja Klengel wykorzystuje raczej głośny temat, żeby coś powiedzieć, popisać się pomysłami i ironią – niż żeby faktycznie prowadzić do zmian.