Ryszard Kapuściński: Jeszcze dzień życia. Agora, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut
Ryszard Kapuściński to autor, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. A jednak młodsze pokolenie przekonać się do niego może za sprawą… filmu animowanego, który łączy rysunek i grozę wojennego reportażu. Do kin wchodzi “Jeszcze dzień życia”, polsko-hiszpańska produkcja dotycząca wydarzeń z Angoli z 1975 roku. Z tej okazji też Agora decyduje się na ponowne wydanie tomu, którym Kapuściński “wkroczył do światowej literatury”. Dzięki temu książką mogą zainteresować się odbiorcy przyciągnięci przez kampanię promocyjną filmu. Zwłaszcza młodsi sięgną po publikację, która przecież dotyczy wydarzeń odległych w czasie i przestrzeni. A przecież można też czytać Kapuścińskiego przez pryzmat uniwersalności, ludzkich dążeń do wolności i walki o swoje, przez pryzmat zagubienia lub wewnętrznych konfliktów, agresji rodzącej się nie wiadomo kiedy.
Angola targana wojną domową w przeddzień uzyskania niepodległości to miejsce skrajnie niebezpieczne. Wszyscy dziennikarze opuszczają te tereny – Ryszard Kapuściński pojawia się tam, by wysyłać do kraju depesze z informacjami. Umówiony z redakcją na konkretne godziny nadawania wiadomości musi borykać się z licznymi trudnościami, zrywającą się łącznością – ale zdobywanie danych to igranie ze śmiercią. “Camarada” oraz “irmao” to dwa hasła identyfikujące “swoich” i “wrogów”. Uzbrojeni żołnierze, których spotkać można na każdym kroku, żądają samookreślenia, przez wybranie odpowiedniej nazwy na siebie. Pomyłka będzie kosztować życie. Kapuściński wie, że hasło podawać trzeba w miarę pewnym głosem, nie da się z niego wykręcić. Zna też cenę – ale reguły panujące w okolicy musi zaakceptować. To dostarcza mnóstwa adrenaliny i stanowi dopiero początek problemów. Ryszard Kapuściński uważa – i tej zasady bardzo się trzyma – że aby móc pisać o miejscowych, powinien ich lepiej poznać: tylko przeżywając coś z nimi, zyskuje możliwość i prawo do przedstawiania choćby wycinka ich losów. Stara się trafić do centrum wydarzeń, żeby zdobywać wiadomości z pierwszej ręki, a nie fałszowane przez media lub rządzących. Obserwuje i wyciąga celne wnioski. W książce może zawrzeć dużo więcej niż w beznamiętnych depeszach – daje upust literackiemu wyczuciu i rozwija opowieść tak, by przyciągnąć czytelników. Zapewnia mocne wrażenia w olbrzymiej ilości. Nie tylko prezentuje wycinek historii egzotycznego dla polskich odbiorców kraju, przemyca też sporo komentarzy na temat ludzkich zachowań i dążeń. Pokazuje mechanizmy rozprzestrzeniania się zła, a w zawoalowany sposób również przestrzega. Da się też “Jeszcze dzień życia” czytać jak podskórną opowieść o codzienności korespondenta wojennego: dużo tu wzmianek na temat specyfiki tej pracy, między wierszami daje się wyczytać codzienne wyzwania i komplikacje. Nie jest to wcale długa historia, za to przesycona wydarzeniami o silnym emocjonalnym wydźwięku. Można się na niej uczyć tworzenia reportaży: przypomnienie tej pozycji w nowej szacie graficznej staje się zatem wydarzeniem literackim – nie powinno się nad nim przechodzić do porządku dziennego.
W nowym wydaniu tomu “Jeszcze dzień życia” dodatkiem do tego, co fani Kapuścińskiego od dawna już znają staje się warstwa ilustracyjna. Kolejne wyzwania przetykane są (całkiem gęsto) kolorowymi i pełnorozkładówkowymi kadrami z filmu. Bez trudu da się je dopasować do konkretnych cytatów czy scenek, widać, jaką poetykę przyjęli twórcy – chociaż i tak starszym odbiorcom trudno będzie zaakceptować Kapuścińskiego przełożonego na rysunki jak z kreskówki. Na pewno oprawa graficzna stanie się tu wyróżnikiem, wskazówką dla tych, którym spodoba się film, zresztą wykorzystanie machiny promocyjnej w tym wypadku nie dziwi. Kapuściński dodatkowej reklamy nie potrzebuje, cieszy jednak fakt, że jego książka na rynek wraca i wzmacnia zainteresowanie wojennymi reportażami.