Recenzje

Walka o kobiety

Mona Chollet: Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet. Karakter, Kraków 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Mona Chollet pisze książkę, która feministki zachwyci, ale dla czytelników spoza kręgu najbardziej zaangażowanego w obronę praw kobiet będzie raczej średnio wartościowa – i to mimo naukowej podbudowy, zestawu odnośników do źródeł i opracowań. „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” to bowiem książka, w której akcentowanie istniejącego złego stanu rzeczy nie wiąże się z konstruktywnymi wnioskami czy choćby pomysłami na dalsze działanie. Chodzi autorce o to, żeby zauważyć, zaznaczyć i wykpić określone postawy, na tym właściwie kończy się jej inwencja – tam, gdzie tak naprawdę powinna się zaczynać.

„Czarownice” to w dodatku książka, w której rytm wyznaczają osobiste uwagi i przemyślenia – trochę brakuje w niej uporządkowania, dyscypliny myślowej i nastawienia na różne grupy odbiorców. Chollet zwraca się wyłącznie do tych, którzy myślą tak jak ona – i nie pozostawia miejsca na dyskusję czy choćby na polekturowe refleksje. Narzuca swój punkt widzenia, bez względu na to, czy dotyczy on historycznych uwarunkowań, czy też… interpretacji wytworów kultury masowej. To trochę mało, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę gęstość narracji – „Czarownice” nie są w końcu tomem napisanym na kolanie w ciągu dwóch wieczorów. Istnieją tematy-klucze, które autorce bardzo pasują do prowadzenia wywodów – i które też maskują szereg mniej oczywistych (czy też mniej stereotypowych) zagadnień wartych uwagi. Oczywiście skoro mowa o kobietach i ich roli w społeczeństwie, nie może się książka obejść bez dyskusji o słownictwo (tu: że w odniesieniu do kobiet używa się sformułowania pani lub panna, a w przypadku mężczyzn nie ma mowy o wskazywaniu stanu cywilnego), o wsparciu (kulturowym) dla poszkodowanych facetów (oczywiście przy założeniu, że kobiety mają znacznie gorzej), o traktowaniu buntowniczek, o podrzędnej roli kobiet (autorka odwołuje się tutaj do przykładu z własnego życia, kiedy to rzekomo miała zostać potraktowana jako tania siła robocza – i poświęcić się spisywaniu wywiadu, który nagrali ze sobą dwaj znajomi: przypisuje im intencje nie do końca wyraźne w samej relacji, pomijając już to, że przy chęci do wykonania takiej pracy nie rezygnowałaby wcale z własnych ambicji, co jednak zaznacza), o macierzyństwie lub niechęci do posiadania dzieci lub wręcz o stygmatyzującej bezpłodności (to temat rzeka i nie trzeba nawet wyliczać, o jakie struktury zahacza). W pewnym momencie zaczyna się wyświetlać jedno: dzisiaj kobieta może zdecydować się na wszystko, nikt jej nie zabroni iść własną drogą – tyle tylko, że jeśli jest wyczulona na negatywne sygnały płynące od strony przedstawicieli płci przeciwnej (lub innych wrednych kobiet pozostających poza kręgiem agresywnego feminizmu) – dostrzeże je wszędzie i zawsze będzie czuła się piętnowana. Nawet jeśli społeczeństwo ma za nic jej frustracje (a może zwłaszcza wtedy). Po ciekawym wstępie Mona Chollet mocno traci na impecie, tylko czasami przypomina sobie, że chciała o kobietach wyzwolonych opowiadać przez pryzmat losu czarownic – może gdyby ten cel miała przed oczami, książka wypadłaby ciekawiej.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,