Recenzje

Wdech i wydech

O spektaklu „Joga” Emmanuela Carrere’a w reż. Anny Smolar w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.

Joga czyli „autobiografia psychiatryczna”, jak mówi o niej jej autor Emmanuel Carrère, to powieść drogi – wyboistej, pełnej kamieni i cierni podróży w głąb siebie. Narrator nie oszczędza w niej nikogo: ani siebie, ani otaczającej go rzeczywistości i osób, które pojawiają się w jego życiu.

Spektakl w Starym Teatrze jest próbą uchwycenia dwoistego stanu cierpienia głównego bohatera – egzystencjalnego, mającego swoje źródło w doświadczaniu i reakcji na zło świata, nie dającej się racjonalnie wytłumaczyć przemocy (Carrère posługuje się tu między innymi przykładem ataku terrorystycznego na redakcję Charlie Hebdo) oraz tego bardziej przyziemnego, fizycznego, będącego skutkiem stanów depresyjnych i stwierdzonej choroby afektywnej dwubiegunowej. Wszystko to składa się na wątpliwie zlepioną całość, trzymającą się na ostatnich szwach konstrukcję, o której wiemy, że prędzej czy później runie.

Przestrzeń spektaklu, scenografia, tempo prowadzonej akcji wprowadza widzów w pozorny spokój, powolną kontemplację scenicznych wydarzeń. Scena dzieli się na kilka mniejszych stref (komfortu/dyskomfortu). Po jednej stronie umieszczono półkole krzeseł niczym w poczekalni lub na spotkaniu grupy wsparcia z dodatkowym „kącikiem kontemplacyjnym”, po drugiej łóżko i kanapę, w tyle sceny kolejne miejsca do siedzenia. W centralnym punkcie mieszkanie/pracownia/szpital i inne przestrzenie przepływające przez głowę głównego bohatera. Warto wspomnieć jeszcze o dwóch punktach – roletach za krzesłami, które tworzą obraz falującego morza a także rzeźbie – przeźroczystej wyspie, ułudzie stabilnego lądu, pośród przerażających i niedostępnych głębin.

Dlaczego poczucie wyciszenia jest złudne? Ponieważ pod płaszczykiem kontroli (nad swoim życiem, pracą, relacjami międzyludzkimi), „jogicznym” oddechem, którego bohater nie uprawia od lat kryje się przerażenie – niemocy twórczej, jak w scenie rozmowy z dziennikarzem (Łukasz Satwarczyk), lęku przed chorobą i śmiercią, jak w czasie pobytu w szpitalu psychiatrycznym czy w końcu dryfowania między granicami tego, co pisarzowi wypada a co jest zbyt daleko posuniętym ekshibicjonizmem (jak w scenie oskarżenia przez byłą żonę pisarza (Małgorzata Zawadzka) o opisanie ich intymnych zbliżeń.

W ukazaniu wielowarstwowości głównego bohatera pomaga zabieg, w którym to jego rolę powierzono dwóm aktorom – Radosławowi Krzyżowskiemu i Michałowi Majniczowi. Obaj używają innych narzędzi aktorskich, dysponują odmiennym emploi, co jeszcze dobitniej, szerzej ukazuje cierpienie, ból z jakim na wielu poziomach mierzy się Carrère.

Joga, oprócz bycia zapiskiem z wiwisekcji cierpienia jednostki, wydaje się być również gorzką krytyką wykorzystywania cierpienia innych, do „zrobienia sobie dobrze”.  Tak można odczytać ostatnią część spektaklu, w której to nasz bohater ląduje na greckiej wyspie, by w ramach rekonwalescencji pomóc uchodźcom przybyłym do Europy. Robi dla nich to, co potrafi najlepiej – organizuje warsztaty pisarskie. Choć nasz bohater może i ma najszczersze intencje, nie można oprzeć się wrażeniu pewnego systemowego fałszu, jaki towarzyszy intelektualistom wykonującym „pracę u podstaw”. Pytanie, komu chcą bardziej pomóc – przybyszom z Afryki czy swoim sumieniom, żeby mieć o czym perorować na różnych seminariach i sympozjach na temat kryzysu uchodźczego.

Towarzyszką niedoli naszego bohatera na wyspie staje się Erika (Dorota Pomykała), która podobnie jak Carrère zmaga się z neurotycznymi stanami, nie pozwalającymi jej  na funkcjonowanie w świecie na własnych zasadach. Tworząc iście ekscentryczną parę, znajdują pomiędzy sobą nić porozumienia, znak – że ból, choroba, wspólne doświadczenie zła, może  w paradoksalny sposób przynieść ukojenie, zbudować most między ludźmi. Jest to jednak tylko moment, chwila oddechu na przeźroczystej wyspie.

Na koniec wszyscy tańczą zorbę – taniec stworzony w latach 60. na potrzeby hollywoodzkiego filmu, mylnie postrzegany przez turystów jako narodowy, ludowy taniec Greków (choć do takowych nawiązuje). Psychologia mówi o zjawisku fałszywej pamięci – i nieważne czy w odniesieniu do greckiego folkloru, czy własnego życia, doświadczeń, przeżyć – uświadomienie sobie otaczającej ułudy, będącej konstrukcją własnej wyobraźni, mechanizmów wyparcia, jest jedną  z najtrudniejszych rzeczy na jakie można się zdobyć. Udaje się to nielicznym, ale próbować warto. Do skutku: wdech i wydech, wdech i wydech, wdech i wydech….

fot. Krzysztof_Kalinowski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , ,