Raynor Winn: Słone ścieżki. Marginesy, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Na polski rynek po „Na szlaku szczęścia” trafia kolejna powieść osnuta na faktach i opiewająca oczyszczającą moc przemierzania świata na własnych nogach.
„Słone ścieżki” to historia, którą Raynor Winn próbuje czytelnikami wstrząsnąć. Bohaterami są tu Raynor i Moth, małżeństwo o długim stażu. Ludzie, którzy na pewno nie szukaliby wrażeń i spędzali spokojnie czas na emeryturze, gdyby nie fatalny zbieg okoliczności. Problemy pojawiają się w ich codzienności z ogromną intensywnością i może dałoby się ich uniknąć, gdyby Raynor i Moth nie ufali ludziom tak bardzo. Najlepszy przyjaciel Motha popada w długi, a ponieważ Moth pomagał mu w rozkręceniu interesu, teraz ma stać się celem komorników. Błyskawicznie znikają oszczędności pary, a dom zostaje przejęty. Kilka dni na wyprowadzkę to niewiele – nic dziwnego, że Raynor i Moth podejmują szaloną decyzję. Nie mogą liczyć na pomoc dzieci borykających się z własnymi kłopotami finansowymi, są zdani wyłącznie na siebie. Z dnia na dzień stają się bezdomnymi. Jakby tego było mało, Moth poznaje diagnozę choroby dręczącej go od dawnego wypadku. Wie, że nie zostało mu zbyt wiele życia, będzie coraz słabszy, na razie jedyne co może zrobić, to unikanie wysiłków i stresów (oraz długofalowego planowania). I tak choroba obeszła się z nim łaskawie, ponieważ niepokojące dolegliwości utrzymywały się przez kilka lat – a normalnie organizm poddałby się w ciągu paru miesięcy. Moth nie ma już nic do stracenia, a Raynor nie potrafi pogodzić się z tym, że niedługo straci życiowego towarzysza. I ta para – nękana chorobami i dolegliwościami związanymi z wiekiem – udaje się na szlak wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża Wielkiej Brytanii. Z niewielką liczbą przedmiotów, z najcieńszymi (bo lekkimi) śpiworami i malutkim namiotem, bez doświadczenia w biwakowaniu. Kwota, jaką mogą wydawać tygodniowo, jest niemal symboliczna, ale Raynor od początku zakłada, że w wyprawie nie będzie mowy o luksusach: w końcu można się do woli kąpać w morzu, zakładać dzikie obozowiska i jeść wyłącznie najtańsze produkty (kluski dodają energii, a pozwalają zbilansować budżet). Kiedy nie ma się dachu nad głową, nabiera się automatycznie dystansu do codziennych problemów.
Raynor Winn opowiada o czymś, co zakrawa na szaleństwo. Trudno sobie wyobrazić, by mężczyzna, który dostaje już silne leki przeciwbólowe i nie może się normalnie poruszać, podołał trudom biwakowania – i radził sobie z przemierzaniem dalekiej trasy. Autorka nie zajmuje się jednak przesadnie logiką czy uzasadnianiem kolejnych decyzji, zapewnia postaciom siłę płynącą z wolności i wyposaża ich w spory zapas szczęścia (po ciemku można rozbić namiot nad urwiskiem). Dodaje odrobinę humoru (załatwianie potrzeb fizjologicznych w porze, w której psiarze wyprowadzają swoje zwierzaki na spacery, oznacza sporo kłopotliwych spotkań) i refleksję nad kruchością życia. Kompletnie jednak nie zajmuje się dramaturgią wydarzeń, stawia na czysty opis i zestawianie spotkań na trasie. Czytelnicy mogą jedynie pytać o to, jak i kiedy skończy się nietypowa podróż bohaterów – i zająć się samą melodią narracji. Trochę brakuje tu wewnętrznej dramaturgii.