O PŁATONOWIE w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie pisze Alicja Cembrowska.
Wachlarz osobowości, aura tajemniczości i potęgujące się szaleństwo. Godzinne dyskusje o wartościach, zdrady, poczucie, że życie to coś więcej niż siedzenie na kanapie i dyskutowanie. To idee, wielkie czyny. A potem pojawia się zgnębienie psychiczne i poczucie samotności w domu pełnym ludzi. Niechęć, brak sprawczości, motywacji, by coś zmienić. Załamanie jednostki. Obłęd – to charakteryzuje „Płatonowa”, którego obejrzymy na deskach Collegium Nobilium.
Strzępka zdecydowała się na raczej bezpieczne połączenie klasyki i współczesności. Wybrała z dramatu Czechowa postaci, ale nałożyła na ich barki kostiumy bliższe czasom obecnym. Dodała adidasy, luźne koszulki i modne plecaki. Scenografia Arka Ślesińskiego przypomina jednak, że zmiana maski nie wystarczy, by pozbyć się przeszłości – jej duchy krążą wokół bezradnych gości generałowej Anny i samej gospodyni, nie dają o sobie zapomnieć.
Bohaterowie nie są indywidualnymi, dorosłymi osobami, które kreują swoje losy. To trochę cienie, bezradne, przeciążone emocjonalnym spadkiem po rodzicach i dziadkach. Żyją tam, chociaż są tu. Kwintesencją całkowitego zagubienia jest właśnie tytułowy Płatonow (Jakub Kordas) – mężczyzna, którego współcześnie moglibyśmy posądzić o głębokie zaburzenia i polecić mu wizytę u specjalisty.
Analizując jego postać, zastanawiałam się, czy we współczesnym świecie jest jeszcze miejsce na takie indywidua? Bezczelny, zadufany w sobie, zakompleksiony, ale z drugiej strony elokwentny i błyskotliwy, z wrodzonym urokiem, który sprawia, że wszystko mu się wybacza i mimo wszystko lubi. Brzmi trochę jak synonim „socjopaty”. Czy nadal pociągają nas osoby, których życie jest emocjonalną karuzelą?
Ekstrawagancki i dynamiczny Michaił decyduje się na życie z Saszą (Małgorzata Kozłowska) – prostą, ale dobroduszną pulchną kobietą, która dla męża zrobi wszystko. A właściwie tak nam się wydaje. Tylko pozornie jest głupkowatą żonką, która przymyka oko na skandaliczne zachowanie partnera. Jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Warto podkreślić, że jako jedyna mówi z akcentem (rosyjskim czy po prostu wiejskim?), co od razu sytuuje ją poza towarzystwem – egzaltowanym, niby inteligenckim.
W kwestii językowej w ogóle sporo się w inscenizacji Strzępki dzieje. Momentami miałam problem z określeniem, co jest celowym zabiegiem, a co niedopatrzeniem. Bo czy chwilowe pojawianie się akcentu u brata Saszy, Mikołaja, to celowy zabieg pokazujący, jak bardzo próbuje on ukryć pochodzenie? Czy zwracanie się do siebie imionami spolszczonymi – a za chwilę wersjami rosyjskimi czy francuskimi – to znak totalnego zagubienia i zatracenia tożsamości? Czy niepasujące do sytuacji didaskalia, opóźnione lub przyspieszone, a później wizualizacje to próba potęgowania wewnętrznego chaosu bohaterów?
„Płatonow” Strzępki jest właściwie w ogóle zbiorem chaosów – zewnętrznych i wewnętrznych. Momentami bywa to zbyt obciążające (za dużo rzucania się, za dużo szarpania; maski spadają za szybko, wszystkie emocje wypływają jednym strumieniem z 200-procentową mocą), innym razem natomiast nużące (mówienie, mówienie; postaci wchodzą i wychodzą, mówią, mówią). A spektakl do najkrótszych nie należy – trwa trzy i pół godziny. Nie powiem, żebym się jakoś szczególnie nudziła, bo w ogólnym rozrachunku satysfakcjonująco spędziłam wieczór, ale niektóre sceny wydały mi się jakby „dopychane” na siłę, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Czuć było wręcz bijącą ze sceny niechęć do pocięcia tekstu – a szkoda, bo mogłoby to wpłynąć pozytywnie na tempo przedstawienia i płynność narracji.
Po dobrej pierwszej części następuje przydługawa i emocjonalnie rozbuchana ponad wszelką miarę (to nie jest komplement) część druga, trzecia natomiast to już trochę jakby błądzenie we mgle (chociaż zaczyna się piękną sceną szaleńczej wizji Płatonowa i śpiewem aktorek). „Do brzegu” – chciałoby się krzyknąć i przypomnieć, że dłuższe nie zawsze jest lepsze.
Na osobny akapit zasługują aktorzy. Lepsi lub trochę gorsi, ale z pewnością wychodzący na scenę z dobrze przygotowanymi rolami. Świetna jest Zuzanna Saporznikow jako zalotna, stawiająca na swoim Anna. Jej postać nawet po chwilowym zachwianiu od razu wraca do formy, zmienia się jak kameleon, a jednocześnie widać, że ma ukonstytuowany charakter i styl. Na wyróżnienie zasługuje również Jakub Gąsowski (Głagoliew/Szczerbuk/Bugrow) – za dobrą decyzję uważam obsadzenie aktora w trzech rolach. Dzięki temu jeszcze wyraźniej widać jego talent i umiejętność szybkiej metamorfozy.
Kilka dni przed premierą „Płatonowa” obejrzałam film Nikity Michałkowa „Niedokończony utwór na pianolę”, co pozwoliło mi na przemyślenie spektaklu przez trochę inny pryzmat. Reżyser zdecydował się na ostrą selekcję materiału. Dużo wyciął, trochę dodał od siebie.
Jednym z tytułów, pod którymi był wystawiany „Płatonow”, jest „Don Juan po rosyjsku” – i to zdaje mi się znaczące po obejrzeniu inscenizacji Strzępki. Teoretycznie w spektaklu dzieje się dużo, na pierwszy plan nieśmiało wysuwa się fantasmagoria emocjonalno-umysłowa głównego bohatera. Może dlatego warto było zrezygnować z osiemnastu wątków pobocznych?
Reżyser filmowy, Siergiej Jutkiewicz, żartobliwie zauważył, że „Płatonow” to nieudana sztuka napisana przez studenta. Postaci „19 razy płaczą, 9 razy szlochają, 28 razy śmieją się. Gdyby napisał to nie Czechow, a ktokolwiek inny, wszyscy by się uśmiali z niezaradności autora”. To wbrew pozorom ważna uwaga – obszerny, wielowątkowy, niedokończony utwór wymaga skrótów i pozbycia się nawet dwóch trzecich tekstu. Wykonania tej pracy trochę mi w warszawskiej inscenizacji zabrakło.
Fot. Bartek Warzecha