O spektaklu „A planety szaleją…” w reż. Anny Sroki-Hryń w Teatrze Współczesnym w Warszawie pisze Robert Trębicki.
Jedenaście osobowości, jedenaście krzeseł, jeden kolor… i wspaniała muzyka. Potrzebna jeszcze reżyserka i genialny kompozytor, aranżer. Tyle wystarczy, by zrobić znakomity spektakl. Zapytacie: po cóż kompozytor? – przecież utwory Maanamu są wszystkim znane. Owszem, znane, ale w tym przedstawieniu słyszymy zupełnie inny wymiar popularnych niegdyś przebojów. Tak, zdecydowanie największą gwiazdą tej muzycznej realizacji jest Mateusz Dębski – to człowiek, który przearanżował wszystkie szesnaście piosenek w tak zaskakujący sposób, że spokojnie można by zrobić z tego pełnowymiarową płytę „A tribute to Maanam” z coverami piosenek, które tak dobrze znamy i wciąż nucimy. Jestem pewien, że trafiłaby ona na top listy wielu stacji radiowych. Wspaniale byłoby, gdyby tak piękne piosenki i zaskakujące, poetyckie wykonania zagościły zamiast wszechobecnej popowej sieczki również podczas koncertów transmitowanych przez naszą telewizję.
Cover najczęściej kojarzy się z przeróbką dobrze już znanej piosenki. O co tak naprawdę chodzi w dobrym coverze? O zrobienie na bazie popularnego materiału muzycznego czegoś swojego i mocno własnego, indywidualnego, choć nie gubiącego charakteru czy poetyki pierwowzoru. Korzystając ze znanych słów i tonacji Mateusz Dębski zrobił z nich muzyczne perełki: zaskakujące, wstrząsające i wzruszające. Chylę czoła przed znakomitym muzykiem i jeszcze lepszym kompozytorem. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze w tym widowisku świetna ręka reżyserki Anny Sroki-Hryń, która z tekstów Olgi Jackowskiej wydobywa prawdziwą sztukę. Powiem szczerze, znam piosenki Maanamu od lat, zresztą jak każdy, kto przeżył boom polskiego rocka lat 80., ale dopiero teraz dostrzegłem w pełni całą ich poezję i to, jak nieoczekiwane emocje może ona wywoływać. Taki efekt to przede wszystkim zasługa całego zespołu aktorskiego, który – nie bójmy się tego powiedzieć – robi na scenie rzeczy magiczne. Ada Dec, Natalia Stachyra, zdobywające już laury w teatralnych podsumowaniach roku, Karolina Piwosz, Maja Polka, Jagoda Jasnowska, Olga Lisiecka, Maciej Dybowski, którego talent lśni w spektaklach Teatru Syrena, Juliusz Godzina, Wojciech Melzer, Maciej Kozakoszczak, Tomasz Osica są bez wątpienia artystami już ukształtowanymi i przygotowanymi do ciężkiej pracy, do sukcesu rodem z „Och, ten Hollywood”. Wszyscy pamiętamy taki mały skandal, kiedy Nina Terentiew zrobiła dodatkowy odcinek „Szansy na sukces”, byle tylko Justyna Steczkowska mogła zaśpiewać „Boskie Buenos” i zacząć muzyczną karierę. I trzeba przyznać, że zrobiła to świetnie, ale we Współczesnym wersja tej piosenki jest jeszcze lepsza. Trudno uwierzyć, prawda? Przekonajcie się Państwo sami.
W sumie każda interpretacja tego aktorskiego koncertu ma w sobie to coś, co mocno miesza w głowie i kompletnie rujnuje nasze dotychczasowe wyobrażenia. W Baraku żadna z piosenek nie jest podobna do oryginału i dopiero po pierwszych słowach tekstu dochodzi do nas, jaki utwór wzięto na warsztat. No, może gitarowa solówka w „Kocham cię kochanie moje” jest identyczna z oryginałem, ale reszta już zupełnie nie.
Szesnaście błyskotliwie wykonanych piosenek to nie wszystko. Chciałbym, żebyście Państwo koniecznie się na ten spektakl wybrali, by usłyszeć autentyczne cykanie „Cykad na Cykladach” , by przypomnieć sobie Grzegorza Ciechowskiego, który jakby wręcz napisał „Żądzę pieniądza” do tego spektaklu, zobaczyć świetnie tańczące dziewczyny w „Lipstick” i przejmujący dom wariatów w „Stoję, stoję, czuję się świetnie”, doznać wzruszenia w „Szarych mirażach” czy przeżyć piękno „Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech”.
„ A planety szaleją…” to pozycja obowiązkowa dla miłośników teatru muzycznego i dla fanów twórczości Kory. Mam nadzieję, że spektakl nie okaże się efemerydą i na długo zagości na deskach Teatru Współczesnego, wnosząc powiew świeżości, młodości i nowego pomysłu na dobry teatr.
fot. Vova Makovskyi