Recenzje

widz_trebicki(nie)poleca: „Cafe Sax”

O spektaklu „Cafe Sax” wg scenariusza i w reż. Cezarego Domagały w Teatrze Rampa w Warszawie pisze Robert Trebicki.

Kilka dni temu miałem okazję być w Teatrze Roma w Warszawie na spektaklu-koncercie „Najpiękniejsza” Anny Sroki – Hryń, tym samym mając wielką przyjemność obcowania z piosenkami skomponowanymi do tekstów Agnieszki Osieckiej. Niezwykłość i przepiękna sztuka wykonawcza, artystyczna, instrumentalna, wyzwalająca we mnie ogrom wzruszeń i szczęścia, spowodowała, że przez kilka kolejnych dni przypomniałem sobie niemal cały repertuar piosenek autorstwa Agnieszki Osieckiej. I bardzo dobrze – stwierdziłem, a co mi szkodzi, na warszawskich deskach teatralnych co jakiś czas pojawiają się przecież spektakle z jej twórczością. „Najpiękniejszą” już obejrzałem i jestem wciąż pod wrażeniem tego, co usłyszałem. Postanowiłem wątek poznawania twórczych interpretacji piosenek naszej niezwykłej poetki kontynuować i wybrałem się na „Cafe Sax” z 2017 roku do Teatru Rampa. To jeszcze pozostałość po poprzedniej dyrekcji, którą dzisiaj z dobrymi rezultatami i niespotykaną aktywnością sprawuje Michał Walczak.

Pierwsza piosenka „Okularnicy” okazuje się być kompletną klapą – aktorzy wychodzą z bocznych drzwi między rzędy widowni i próbują zachęcić niemrawych widzów do wspólnego śpiewania „itede, itepe”. Niestety, odbiorcy nie podejmują tej śpiewnej konwersacji. Po wejściu aktorów na scenę nie jest wcale lepiej. Widzimy bar z obsługującym, śpiewającym i rozmawiającym z klientami „wesołym” barmanem, trzy stoliki i charakterystyczną szklaną konstrukcję, która faktycznie mocno przypomina legendarną kawiarnię. Z tyłu mamy widok domu, który, owszem, jest kawałek dalej na tejże ulicy, ale na pewno nie widać go z okien „Cafe Sax”. Mieszkam na Saskiej Kępie od trzydziestu lat i miałem okazję wypić tam niejedną wódkę. Z tego co najbardziej pamiętam to kłębiący się tumanami papierosowy dym i wieże z popielniczek. Na Targówku widzimy tylko „zabawne” próby przypalania papierosa, udawanie wydmuchiwania dymu i strzepywania popiołu. Wygląda to tyleż komicznie, co żenująco.

Całość spektaklu to zestaw piosenek Osieckiej, które są tak sobie zaaranżowane i dość kiepsko wykonane. Mimo mikroportów, sporej części tekstów nie słychać, a przy układach choreograficznych ciężko cokolwiek zrozumieć.  Na przykład utwór „Nie ma jak pompa” jest kompletnie niezrozumiały. O ile wokalną przeciętność Katarzyny Kozak, Juliana Mere czy  Roberta Kowalskiego jestem w stanie zaakceptować, bo po prostu tak a nie inaczej śpiewają, i pewnie niewiele z tym można zrobić, o tyle wokalne popisy Małgorzaty Dudy-Kozery wywołują u mnie poczucie zawstydzenia. Zupełnie nie przekonuje mnie przesadna artykulacja i ekspresja, wrzaskliwy sposób operowania górnymi rejestrami, do tego zdarzają się nieczystości trudne do zaakceptowania. Legendarna „Małgośka” jawi się w tym spektaklu niczym amatorski wybryk, a o wykonaniu songu „Wariatka tańczy” chce się jak najszybciej zapomnieć.

Między piosenkami słyszymy dialogi, takie niby o życiu, o sprawach damsko-męskich, ale generalnie sprowadzono je do zamówienia następnej kolejki… dżinu, wódeczki czy miejscowego specjału – „haczyka z colą”. Czasem dla relaksu pojawi się na stoliku czarna kawa. Jak już jestem przy czerni, to w scenie, w której wysiadają korki, a na estradzie zapada ciemność, Julian Mere komentuje tę sytuację słowami: „Trzeba kupić węgiel!”. I ta reakcja wywołuje autentyczne brawa i szczery, niepohamowany śmiech na widowni. Zresztą całkiem uzasadniony. Pozostałe występy publiczność nagradza dość niemrawymi oklaskami, choć w finale jedna z pań gwałtownie wstaje i wymachując rękami zachęca koleżanki z grupy do wyrażania radości. Sami aktorzy, widząc niemrawość widzów, „wyciągają” z widowni osoby, zmuszając je do tańca. Całość kończy się owacją na stojąco, co dzisiaj jest już chlebem powszednim i zdarza się we wszystkich teatrach nawet po bardzo słabych spektaklach. Dlatego jakoś szczególnie mnie to nie zdziwiło.

O „Cafe Sax” chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Dzisiaj takie spektakle muzyczne robi się zupełnie inaczej. Wystarczy wybrać się na przedstawienia realizowane przez Annę Srokę – Hryń czy Wojciecha Kościelniaka ze studentami Akademii Teatralnej w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie.

fot. Marek Zimakiewicz

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,