O spektaklu „Kopciuszek” w reż. Kaliny Rzeźnik w Teatrze Politechniki Warszawskiej pisze Robert Trębicki.
Czekając na wejście do małej salki w budynku wydziału matematyki Politechniki Warszawskiej z przerażeniem obserwowałem coraz większą ilość dzieci i to raczej w wieku nisko przedszkolnym. Bąbelki szalały w foyer, a ja usiłowałem sobie przypomnieć, czy aby nie przeoczyłem czegoś na plakacie, bo może oczekiwany „Kopciuszek” jest przedstawieniem dla dzieci? Na szczęście okazało się, że dla dzieci to on nawet nie jest wskazany, a ze znaną wszystkim bajką łączy go właściwie tylko tytuł, bo treść mimo pewnych podobieństw nie jest już tak bajkowa. Niesforne bąbelki przydały się, by pokazać pełen profesjonalizm twórców, gdy znudzone sztuką zaczepiały aktorów lub „wesoło” gaworzyły upominając się o soczek. Mamusie były w siódmym niebie, pozostali widzowie już nie do końca, ale artystom nawet powieka nie drgnęła, robili swoje. A robili zaskakująco dobrze, przedstawiając świetnie zrobioną komedię, choć czasem może w mocno czarnych barwach.
Proste, a właściwie znikome środki sceniczne, bo w małej salce wykładowej sceny po prostu nie ma, wykonawcy grają między widzami, sprytnie wykorzystując mikroskopijną przestrzeń. Do kostiumów doczepić się nie można, są eleganckie, modne i dopasowane do postaci. Muzyka, światło, makijaże – wszystko jest na poziomie, na odpowiednim miejscu i wykorzystane z pomysłem. Bal królewski to udane techno party w świetle choinkowych lampek, a ciemności lasu w jednej ze scen rozprasza punktowa mocna latarka – pomysł godny profesjonalnych scen teatralnych. A aktorzy? Powiem szczerze, że uśmiech z twarzy mi nie schodził, gdy oglądałem historię Kosi (Ada Świderska), która po stracie matki, w uroczy i krnąbrny sposób tworzyła swój „dorosły” świat. Sympatyczne siostry przyrodnie (Julia Korsakowska i Michalina Grzywacz) w zabawnych rolach robią wszystko, by to raczej one były tymi pozytywnymi postaciami opowieści. Świetny w dwóch rolach (ojca i króla) jest Piotr Pawluk, który wprowadza spokój i opanowanie w „trudniejszych” momentach przedstawienia. Pan Piotr jest już absolwentem PW, a teatralnej przygody nie chce kończyć… i bardzo dobrze.
No i teraz perły. Znakomita w roli Macochy jest Kaja Witkowska, która jest bardzo mocnym punktem spektaklu, szaleje w czerwonej sukni, dramatycznie opętana, czasem na granicy aktorskiej szarży, ale jej nie przekracza, tworząc postać chwilami postrzeloną, chwilami błazeńską, a czasami wręcz absurdalną. Energia niesamowita, ogląda się ją znakomicie. Duże, duże brawa.
Diamentem tej inscenizacji jest Szymon Mędykowski w roli wróżki… tak tak, osiemset siedemdziesięcio czteroletniej wróżki, która wszystko już widziała, dlatego woli zajarać przy metalowych riffach elektrycznej gitary niż czary odprawiać. Cóż ten człowiek wyprawia, toż to czyste aktorskie szaleństwo. Przykrótki golfik z odsłoniętym brzuszkiem, anielskie, a może bardziej motyle skrzydła, charakterystyczne słodko-męskie przeciąganie to rysowanie postaci tyle samo niespełna rozumu, co nawiedzonej. Ręce same składają się do oklasków. Duża aktorska odwaga, świetny chłopak, sceniczny psychopata.
Oczywiście spektakl kończy się happy endem, w końcu to bajka. Kopciuszek otrzymuje modny „bucik” zdjęty z nogi nieśmiałego księcia (Konrad Majewski)… Ale czy go naprawdę potrzebuje? Przesłanie twórców jest raczej inne. Wszystko w tym przedstawieniu jest dynamicznie i pełne młodzieńczej pasji dzięki mocnej ręce reżyserki Kaliny Rzeźnik.
Teatr Politechniki Warszawskiej udowadnia, że Teatr dla Wszystkich nie jest tylko czczym hasłem, a przyszli inżynierowie, chemicy czy inni na tej uczelni studiujący, pokazują twórczą pasję, ogromne serce i aktorskie umiejętności bez możliwości nazwania ich „amatorskimi”. Zupełnie się tego nie spodziewałem i jestem pod dużym wrażeniem. Czy artyści zostaną w przyszłości aktorami? Czy porzucą swoje ścisłe studia na rzecz szkoły teatralnej? Czy daliby radę na warszawskich scenach teatralnych? Proszę o to zapytać po spektaklu. Wejście na przedstawienia jest darmowe, za pomocą mailowych rezerwacji. Zapewne trzeba będzie polować na możliwość wejścia, bo będą tłumy chętnych. Ale naprawdę warto!