O koncercie „Paprocki in memoriam” w Filharmonii Narodowej pisze Robert Trębicki.
Rok temu miałem szczęście uczestniczyć w koncercie poświęconym pamięci Mistrza Bogdana Paprockiego, podczas którego wysłuchałem „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Z uwagi na warunki sanitarne chór umieszczony został na balkonach, przez co muzyka „atakowała” mnie ze wszystkich stron i mogłem zapisać to wydarzenie w mojej pamięci jako jeden z „koncertów życia”. W tym roku organizatorzy postawili na lżejszy repertuar i chwała im za to, bo pomysł brydżowych tenorowych rozdań i prezentacji wokalnych hitów, po cztery w każdym rozdaniu, okazał się znakomity w każdym momencie. Dodatkowa formuła uczestnictwa publiczności w głosowaniu owacjami na najlepszego w wokalnym rozdaniu powodowała dodatkowy dreszczyk emocji po obu stronach sceny.
Czterech znakomitych tenorów – Rafał Bartmiński, Dominik Sutowicz, Tadeusz Szlenkier i Łukasz Załęski – zapewniło i sobie i publiczności znakomitą zabawę. Nie będę rozwodził się nad wspaniałością głosów czy perfekcją wykonania, bo nie o to tego dnia chodziło. Panowie podeszli do tego koncertu z wielkim humorem, luzem i fantastycznym interpretowaniem utworów godnych Mistrza Paprockiego. I to on, mimo ich starań o koronę zwycięzcy, i tak został królem finałowego podsumowania. Na scenie wybrzmiewały hity operetkowe i operowe, wśród szesnastu pieśni w zasadzie same hity – wokalne przeboje muzyki klasycznej, które zna każdy. Między innymi: „O Sole Mio”, „Funiculi Funicula”, „Wielka sława to żart”, arie z „Rigoletta”, „Turandot” czy moja ukochana aria Stefana ze „Strasznego dworu” zinterpretowana tak doskonale, że do tej pory nie wiem czy te kuranty były wykonane na scenie czy „leciały” z taśmy. Ale to już zasługa znakomitej orkiestry Sinfonia Iuventus (aktualnie to moja ulubiona orkiestra), tym razem pod batutą Macieja Figasa. Radość grania młodych muzyków i eksplozja ich emocji widziana na scenie każą mi wypatrywać repertuaru następnych koncertów i niecierpliwie oczekiwać kolejnych spotkań z tymi muzykami.
Ogromną niespodzianką tego koncertu była prowadząca konferansjerkę Marzena Rogalska. Powiem szczerze, że mimo mojego sceptycznego, a nawet negatywnego nastawienia, zostałem jej zapowiedziami oczarowany. Były zabawne, czułe w reakcjach na życzenia widzów i doskonale puentujące „gwiazdorstwo” artystów.
Do poziomu wykonawców, orkiestry i pomysłodawców koncertu, niestety, nie dorosła tym razem publiczność, której zachowanie mogę z pełną odpowiedzialnością nazwać żenującym. Jeszcze na żadnym koncercie w Filharmonii nie widziałem tylu interwencji obsługi uciszającej gadających widzów, upominającej o nieużywanie telefonów w czasie koncertu, zarówno do pisania esemesów jak i grania w „pikające” gry. O robieniu zdjęć już nie wspomnę. To był prawdziwy horror i może organizatorzy (Stowarzyszenie im.Bogdana Paprockiego) powinni zastanowić się nad lepszą dystrybucją zaproszeń, by trafiały one do ludzi faktycznie zainteresowanych wielką sztuką. Nie traktujących wyjścia na koncert do filharmonii jako tylko obowiązkowego „zaliczenia kultury” raz do roku. To cykliczne wydarzenie powinno być dedykowane przede wszystkim dla słuchaczy autentycznie zainteresowanych sztuką i muzyką. Mam nadzieję, że tak już się stanie w następnym roku.