O spektaklu „Prawdziwy norweski black metal” Michała Kmiecika w reż. Marcina Libera w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie, spektakl dyplomowy IV roku kierunku aktorstwo (specjalność aktorstwo dramatyczne) Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie pisze Robert Trębicki.
Powiem szczerze, że to pierwsza premiera w moim krótkim życiu teatralnym, na którą tak bardzo czekałem. Autentycznie. Historia zespołu Mayhem, jednego z najważniejszych zespołów metalowych, ba, ekstremalne wydarzenia w Norwegii były śledzone z wypiekami na twarzy w całej metalowej Polsce. Wszyscy metalowcy w jakiś sposób utożsamialiśmy się z tym, kibicowaliśmy i marzyliśmy, by czołówki naszych gazet i telewizyjnych informacji zaroiły się od tego typu etyczno-religijnych relacji. Niestety, jedyne co nam było dane to próby podpalenia zakrystii gdzieś na głębokiej prowincji czy okładka ze zdjęciem aresztowanego Varga Vikernesa w „Infernal Death” – najlepszym polskim zinie metalowym, artykuł o świętej wojnie w „Thrash`em All”, prywatne listy wrogów black metalu czy podziemna korespondencja ze świadkami czy sprawcami wydarzeń w tamtym czasie w Norwegii.
Początek spektaklu nie nastraja optymistycznie, cały ten black metal przedstawia się jako żart, ekstremalny wygłup, komedię czy farsę, chwilami przechodzi to już w jakąś dziwną prezentację ludzi nie do końca zdrowych na umyśle, miałem wrażenie jakbym oglądał historię jakiś popaprańców z discopolo czy rocka chrześcijańskiego. Jest mnóstwo wrzasku, przekleństw, składania dłoni w „rogi” (charakterystyczny znak dla fanów metalu), no i muzycznego hałasu. Z głośników z wdziękiem płyną piosenki „Freezing Moon” z legendarnego albumu grupy Mayhem. Moim zdaniem trochę za cicho, ale widz obok zatyka uszy i komentuje to słowami: „Co za koszmarny hałas”. I już wtedy zaczynam być zadowolony, już się cieszę. Bo po, powiedzmy, takim sobie początku, z każdą chwilą robi się mroczniej, duszniej i ciekawiej.
Historia zespołu Mayhem to opowieść o dzieciakach, którym z norweskiego dobrobytu poprzewracało się w głowach, dodatkowe napięcia nerwicowe też dochodzą do głosu. Oglądamy wydarzenia z prób zespołu, ale i z dodatkowych „zajęć”, których zespół potrzebował do osiągnięcia światowego ekstremum albo własnej satysfakcji i wewnętrznego spokoju. Mamy więc pokazaną historię samobójstwa wokalisty Deada, morderstwo na geju dokonane przez Barda Fausta, rządy twardej ręki i fascynację złem lidera zespołu Euronymusa. No i zakończenie tej „sielanki” przez najważniejsze morderstwo z ręki Varga Vikernesa. Dodatkowo fantastyczne dokumentalne relacje telewizyjne z gaszenia płonących katolickich kościołów, norweskich stavkirke. Są też wątki o legendarnym koncercie z Lipska, wkrótce po upadku NRD, o istnieniu muzycznego sklepu „Helvette” czy fascynacji ideologią nazistowską. Radość z występu w byłym komunistycznym kraju, relacja z zabójstwa pederasty czy telewizyjna rozmowa na temat trudnej norweskiej młodzieży są bardzo dobrze zagrane i już nie wywołują wesołości wśród widzów, zaczynają zdecydowanie przerażać. Na widowni i na scenie atmosfera zaczyna coraz bardziej gęstnieć i niepokoić. Widz obok coraz częściej zatyka uszy, a za plecami słyszę: „Ja pierdolę”. Dla mnie to wszystko, co teraz oglądam jest fantastyczne. I robi się coraz ciekawiej, bo studenci aktorstwa odrobili wzorowo lekcję podczas przygotowań do spektaklu, zrobili głęboki research, i już nie bawią się w komedię, a zaczynają „robić” thriller.
Reżyser Marcin Liber miał bardzo dobre oko i świetnie obsadził role członków legendarnego zespołu. Znakomity, wręcz przerażający jako cichy psychopata jest Kacper Jan Lechowicz – Bård Guldvik „Faust” Eithun, skazany za zabójstwo mężczyzny, który zaczął z nim flirtować w parku. Świetnie wypadł Wojciech Wereśniak w roli Necrobutchera, basisty Mayhem, jako niezależny i niepokorny, choć czujący respekt członek i współzałożyciel zespołu, później jako śpiewający piosenkę mojego ukochanego Royksoop (ale może z natłoku wrażeń tylko mi się tak wydawało?). Całkiem nieźle z rolą Euronymusa poradził sobie Maciej Łączyński. Bardzo dobrze wypadły Helena Englert jako sceniczna przewodniczka, Janina Komorowska-Majkowska jako przerażająco spokojna matka Vikernesa. I perła spektaklu: Katarzyna Anna Dominiak, która zrobiła na mnie największe wrażenie, albowiem zagrała rolę Deada, wokalisty, którego samobójstwo i naszyjniki z kości jego roztrzaskanej kulą czaszki stworzyły kult zespołu Mayhem. Aktorka zagrała znakomicie zarówno przed, jak i po samobójstwie. To prawdziwa perła tej inscenizacji. Natomiast najszlachetniejszym diamentem jest to, co pokazał Adam Szustak jako Varg Vikernes, zabójca Euronymusa, absolutny psychopata wygłaszający w w końcowej fazie przedstawienia mowę absolutnej nienawiści do świata. Od pierwszej chwili spektaklu widzę przerażające zło, które jest przyklejone do ciała młodego aktora, a na twarzy spostrzegam autentyczną złość i nienawiść do ludzi i świata. Znakomicie to zostało przez młodego aktora zagrane.
Bardzo cieszy mnie fakt, że ten spektakl w ogóle powstał. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że środowisko metalowe może mieć mnóstwo zastrzeżeń, bo nie pokazano takich czy innych wydarzeń, bo karykaturalnie przerysowano postacie, bo na koszulce obok zespołów takich jak Bathory, Dark Funeral czy Mayhem pojawił się Napalm Death, zespół z „wrogiego” obozu muzycznego. Sam też bym pewnie wolał, aby utwory Mayhem czy Burzum zabrzmiały dużo głośniej, ale naprawdę cieszy mnie, że do szerokiej publiczności, czy do tzw. „niewiernych” trafił spektakl będący w jakimś wymiarze dokumentem i dowodem na to, że w świecie szeroko pojętej sztuki jest również coś takiego jak kultura muzyki metalowej, ekstremalnej, która całkiem nieźle żyje sobie obok głównych nurtów, ma swoje skandale, swoje legendy i swoich maniakalnych wyznawców. Żyje. Jeszcze i wciąż żyje.
Teraz pozostaje mi powiadomić Ambasadę Norwegii oraz Andersa Oddena, basistę grupy Satyricon, również uczestnika prezentowanych w spektaklu wydarzeń, doradcę od black metalu w obecnym ministerstwie kultury Norwegii, że w warszawskim Teatrze Collegium Nobilium zrobiono interesujące i poruszające przedstawienie o legendarnych norweskich wydarzeniach. Tam w Norwegii bardzo poważnie podchodzi się do swoich metalowych zespołów, bo przynoszą one budżetowi mnóstwo pieniędzy, ale przede wszystkim podnoszą kulturowy prestiż kraju. Mocno trzymam kciuki i wierzę, że Norwegowie zareagują, a studenci Akademii Teatralnej będą szybko wkuwać norweski, by pokazać swoje dzieło na teatralnych scenach Oslo, Bergen czy Trondheim.
Na koniec jeszcze tylko jedna mała dygresja. Mam nadzieję, że po niewątpliwym sukcesie spektaklu „Prawdziwy norweski black metal”, Anna Sroka-Hryń, genialna wokalistka, aktorka i reżyserka zainteresuje się metalem i zrobi muzyczny spektakl z piosenkami Romana Kostrzewskiego, polskiej metalowej legendy.
fot. Zuzanna Mazurek