O koncercie zespołu „Starzy Singers” w Klubie Remont w Warszawie pisze Robert Trębicki.
Z niedowierzaniem przyjąłem wiadomość o koncertach i niejako reaktywacji zespołu Starzy Singers. Zespół absolutnie nie należy do grupy moich zainteresowań muzycznych, ale zawsze miał w sobie coś tak zupełnie innego od powszechnych trendów, że pokochałem jego twórczość bezgranicznie. Może za szczerość, może za swój sposób widzenia muzyki? A może dlatego, że to zespół pochodzący z miejsca mojego urodzenia i wychowania. Z ulic i podwórek praskiej strony Warszawy, śmierdzącej pyzami z Bazaru Różyckiego, kojarzonych z metalową muzyką ze sklepu Dziupla na Ząbkowskiej, z piwem z knajpy Dunajcowa i oranżadą z kawiarni Śnieżka na Białostockiej, z obowiązkową konsumpcją Baru Rybacka na Brzeskiej czy wesołymi Dżordżami ze szkoły specjalnej na Tarchomińskiej. Cały ten syf dzielnicy słychać w gitarowych riffach i zespołowych rytmach każdej z piosenek.
Czterech fenomenalnych muzyków trzydzieści lat temu zechciało się spotkać i wymyślić swój rock’n’roll, który nie jest zbyt przyswajalny dla „gawiedzi”. Całe szczęście, że „na mieście” są jeszcze ludzie pamiętający tamte lata, gdy zespół tworzył swój kawałek muzyki bez oglądania się na panujące mody i trendy.
W Klubie Remont spodziewałem się na widowni geriatrii i kolesi z kroplówką na stojaku, może jakiegoś gościa przyniesionego na noszach, ale ku mojemu zdziwieniu okazało się, że wśród publiczności jest mnóstwo młodzieży, co jakby tworzy nową grupę fanów. I to dla niej zespół Starzy Singers mógłby się postarać o nowe piosenki, o nowe występy, o nowe płyty. Publiczność znakomicie reagowała na dźwięki płynące ze sceny. Jeśli zobaczycie w swoim mieście plakaty reklamujące koncert Starzy Singers, to biegnijcie kupować bilety, bo koncert będzie szybko wyprzedany!
A jak było w warszawskim Remoncie? Zaczęli od klasyka o chorej hrabinie – czyli najpierw „Expandor” i kolejne hity z przeszłości: „Freudowska pomyłka”, „Chamski”, „Hole’n’derka”, „Żampiony” i jeszcze kilka innych fantastycznych acz przerażających piosenek. Znakomity, fenomenalny luz na scenie, który kocham bezgranicznie, luz który pokazuje, że zespół chce a nie musi. Zniewala znakomite słowotwórstwo i poczucie humoru w dawno niesłyszanych piosenkach: „A wary miała karlowe”, „Maryna-boryna, szczygieł-peleryna”, „Wąs” czy szczere zwierzenie „W dni powszednie źle wyglądam, niepodobny do Belmonda” w piosence „Kręci się”. Obok świetnych tekstów, które są siłą wokalisty Seszela, mamy czterech znakomitych muzyków, których obecność na scenie nieprawdopodobnie cieszy. Ich samych zresztą też. To widać, to słychać, to czuć. Jakże pięknie ogląda się koncert, gdy obok radości publiczności widzisz radość muzyków. A muzycznie wcale nie jest tak łatwo. Łamane rytmy, mnóstwo zmian tempa, rewelacyjnie radosne gitarowe solówki Magneto, które trudno „ogarnąć” i żyjące swoim życiem perkusyjne rytmy niejakiego Macio Morettiego, który gra tak niefrasobliwie, że aż się mocno zastanawiam, czy to właśnie nie on jest najważniejszą osobą w zespole. A że czasem zdarzą się im jakieś pomyłki, to nie ma żadnego znaczenia.
Ilość „starych” znajomych spotkanych w Remoncie potwierdza tylko, że to był znakomity koncert świetnego zespołu, który gdyby zagrał raz w miesiącu, to bardzo by wspomógł zapewne nie tylko mnie w walce z szarą rzeczywistością. Lubicie inną, trudną rockową muzykę? To dźwięki Starzy Singers są dla Was, a najlepiej na żywo. Co mógłbym jeszcze powiedzieć, by zachęcić Was do przyjścia na kolejny koncert tego zespołu? Gdyby „te chłopaki” urodziły się w innym miejscu na świecie, to jestem wręcz pewien, że miałyby swój udział w legendzie muzyki grunge czy alternatywnego rocka spod znaku 120 minutes w MTV. Zespół Pixies mógłby się poczuć zagrożony. Sprawdźcie sami.