Recenzje

widz_trebicki(nie)poleca: „W maju się nie umiera”

O spektaklu „W maju się nie umiera” Piotra Rowickiego w reż. Anny Gryszkówny w Domu Spotkań z Historią w Warszawie pisze Robert Trębicki.

Pamiętam, że po wyjściu z „Żeby nie było śladów”, w Teatrze Polonia, wraz z teatralnym partnerem milczeliśmy do samego rozstania. Zwykle wymienialiśmy uwagi co do spektaklu i gry aktorów wychodząc jeszcze z sali, tym razem nastało wymowne milczenie. Bo był to wstrząsający, świetnie zrobiony spektakl, w którym największe wrażenie zrobiła na nas Agnieszka Przepiórska w roli matki Grzegorza Przemyka. Dlatego też, gdy dowiedziałem się, że artystka robi monodram o Barbarze Sadowskiej, w pierwszej chwili pomyślałem o tym, dlaczego decyduje się na oddzielny projekt, a nie robi tego w teatrze?

Foteli w małej salce Domu Spotkań z Historią nie było, raczej niewygodne krzesła, została więc tylko podłoga… Widziałem już kilka monodramów w wykonaniu aktorki, dzisiaj Teatru Słowackiego w Krakowie, i każdy pozostawił w mojej głowie to coś, co jeszcze trwa kilka godzin czy nawet kilka dni. Jednak „W maju się nie umiera” należy z całą pewnością do najbardziej tragicznych i najbardziej dramatycznych spektakli firmowanych nazwiskiem tej wybitnej aktorki.

Życie Barbary Sadowskiej w scenariuszu Piotra Rowickiego to wydarzenia z dzieciństwa na emigracji, ze szkoły, z towarzyskich imprez artystycznej śmietanki w jej otwartym dla każdego domu w samym centrum Warszawy, a także działalność solidarnościowa; wszystko opowiedziane jest z sympatią, dużą dozą humoru i lekkości. Nawet już ostatnie chwile życia prezentowane są na spokojnie, patrzymy na Sadowską jako na osobę pogodzoną z onkologicznym wyrokiem. Jednak największe wrażenie robią wspomnienia z najtragiczniejszych momentów jej życia – śmierć syna opowiedziana przez matkę jest niezwykle poruszająca i przerażająca jednocześnie. Przeraża, bo matka ma świadomość, że to śmierć za nią, a może nawet przez nią? Przeraża, że to co się wtedy wydarzyło jest w dalszym ciągu aktualne i ludzie dalej giną na posterunkach milicji (przepraszam „policji”). Przeraża, że oprawcy stali się nietykalni – do więzienia nigdy nie poszli. Być może Grzegorz Przemyk był przypadkową ofiarą, ale w zakłamywaniu okoliczności jego śmierci nie było żadnego  przypadku…

Twórczyni monodramu  jest w znakomitej formie. Przy ascetycznej scenografii, świetnej ilustracji muzycznej i pięknych, wymownych wizualizacjach w tle, prezentuje całą gamę emocji, wywala z wnętrza całą siebie, ogromną matczyną złość na ten świat, a raczej na ten kraj, również na czas obecny, jako, że do tej pory, już za „demokracji”, sprawy śmierci Grzegorza Przemyka nie wyjaśniono.

Jestem od lat wielkim fanem Agnieszki Przepiórskiej – zaczęło się to chyba od spektaklu „I będą święta”. Zachwyciła mnie w swoich kolejnych produkcjach: „Tata nie wraca”, „Simona K” czy w monodramie o Zuzannie Ginczance. Czekam na realizację jej kolejnych pomysłów, którymi wciąż mnie zaskakuje. Choć wiem, że wzbić się ponad „W maju się nie umiera” może być trudno. Ale wiem też, że talent Przepiórskiej zdaje się nie mieć granic.

Lecz o jutro mnie nie pytaj ,  

bo nie wiem jeszcze,

czy w ogniu utonę,

czy w wodzie spłonę

„Gra w szczerość” Grzegorz Przemyk

(wiersz przytwierdzony na tablicy pamiątkowej na ścianie liceum im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego)

fot. Magda Hueckel/ mat. organizatora

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,