„Po drugiej stronie: koncert na fortepian i ciszę”, reż. Diego Pileggi, Fundacja Jubilo – pisze Kamil Bujny.
Spektakle przygotowywane przez Fundację Jubilo zapadają w pamięć. Jeżeli chcielibyśmy wyobrazić sobie przykład wyraźnie zaangażowanego społecznie teatru, który nie tylko uwrażliwia czy zwraca uwagę na jakiś problem, tylko realnie zmienia, prawdziwie działa, to bez wątpienia moglibyśmy przywołać w myślach wrocławską organizację. Do tej pory miałem okazję zobaczyć dwie prezentacje zrealizowane przez Jubilo: „Kaina”, pokaz, w którym grają mężczyźni odsiadujący wyrok w Zakładzie Karnym Nr 1 we Wrocławiu, a także „Po drugiej stronie: koncert na fortepian i ciszę”.
Przedstawienie zrealizowano w Studio na Grobli. To bardzo dobre miejsce na tego typu spektakl – sam powrót, choćby w stronę miasta, miejsca, z którego można pojechać komunikacją miejską, daje czas na to, by ochłonąć. A taka dłuższa chwila po tym pokazie się przyda. Diego Pileggi przygotował rzecz bardzo ciekawą, dotykającą widza bezpośrednio nie tylko przez łamanie czwartej ściany i ciągłe zmniejszanie dystansu między oglądającym a aktorkami, ale także przez uniwersalny temat prezentacji, który – jak się wydaje – dotyka nas wszystkich, niezależnie od miejsca zamieszkania czy przynależności kulturowej, tak samo. „Po drugiej stronie: koncert na fortepian i ciszę” traktuje bowiem o stracie rozumianej bardzo szeroko – stracić można, zdają się mówić twórcy, wiele rzeczy: bliskich, przyjaciół, krajanów, majątek, bezpieczeństwo, spokój. Należałoby mnożyć podobne przykłady, mówiąc o tym przedstawieniu, jednak nie w wyliczeniach i ich potencjale tkwi jego siła. To, co uderza i intryguje, podczas oglądania, to nieokreśloność i niekonkretność ukazywanej straty. Gdy aktorki w pewnym momencie wysypują z worka wiele par butów, które następnie układają po całej scenie, by potem przypisać do nich konkretną postać (z imienia, nazwiska i narodowości), oglądający domyśla się, że chodzi o ofiary konfliktu zbrojnego lub ataku terrorystycznego; słowem: o tych, którzy oddali życie w sposób zupełnie nieuzasadniony, niesprawiedliwy. To właśnie w ich imieniu występują twórcy – upominają się przy tym nie tyle o pamięć o ofiarach, ile o konieczność namysłu nad tym, co dzieje się w wielu regionach świata, gdzie cały czas giną ludzie. Na tym poziomie spektakl korzysta z pacyfistycznego dyskursu: odrzuca gloryfikację poległych na rzecz podkreślenia wartości, jaką jest życie samo w sobie.
Przedstawienie Pileggiego zostało skonstruowane wokół ciągłego zwiększania i skracania dystansu między wykonawcami a widzami: raz zostaje ustanowiona przy użyciu parawanu ściana między widownią a sceną (wówczas oglądający niejako podgląda działania sceniczne, staje się niepożądanym obserwatorem), innym razem aktorki zwracają się bezpośrednio do publiczności. Znamienna pod tym względem wydaje się ostatnia scena, gdy postaci wykrzykują różne zdanie w kilku językach, których odbiorcą jest konkretne „ty” – widz. Jednym z ostatnich komunikatów (bo tak też, myślę, należałoby odczytywać tę wypowiedzi), który wybrzmiewa po angielsku chwilę przed opuszczeniem sali przez odtwórczynie, jest „widziałam cię w mieście, gdy jechałeś rowerem”, co w kontekście całego przedstawienia brzmi poniekąd jak zarzut. O co? Od kogo? Każdy z uczestników spektaklu musi sam to ocenić.
Zdjęcie: Paulina Anna Galanciak