O spektaklu „Teściowe wiecznie żywe” Jakuba Zindulki w reż. Olafa Lubaszenki w Teatr Kamienica w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
Olaf Lubaszenko od dłuższego już czasu próbuje swoich sił w realizowaniu się nie tylko jako aktor, ale także reżyser teatralny. Czyni to ze zmiennym szczęściem, bo wszystko tak naprawdę zależy od materiału literackiego z jakim próbuje się mierzyć. A ponieważ z reguły realizuje spektakle komediowo-farsowe, które głównie mają dostarczyć rozrywki i zabawy, stawia – co oczywiste – przede wszystkim na śmiech, przewrotny humor i sceniczne szaleństwo oparte na komizmie sytuacyjnym. Sądząc po „Ludziach inteligentnych” Marca Fayeta, przygotowanych i granych z powodzeniem na scenie Spektaklove, Lubaszenko lepiej czuje się w repertuarze, który daje mu również szansę na psychologiczne pogłębianie rysunków postaci i taki rodzaj eksponowania przeciwieństw czy przerysowań, by nie zamykać poziomu refleksji często przynajmniej w farsach z różnych powodów zagłuszanego lub zwyczajnie, z woli autora, nieobecnego. Gdy takiej możliwości nie ma, stara się niekiedy dociskać gaz do dechy i szukać innych środków, które poza wątpliwą atrakcyjnością niewiele nowego do i tak wątłej dramaturgii wnoszą. Zrealizowana w Teatrze Capitol w Warszawie „Komedia odlotowa, czyli Lumbago” grzeszy zupełnie niepotrzebnymi inkrustacjami, które z fabułą mają niewiele wspólnego, a jedynie pokazują inne niż aktorskie umiejętności wykonawców. Również w „Akcie równoległym” w tym samym teatrze nie udało się poskromić aktorskiego żywiołu i skłonności reżysera do dygresji, czyli ulegania pokusie nieznośnego dopisywania do scenicznych wydarzeń aktualnych treści. Nie znalazł też pomysłu Lubaszenko, jako autor scenariusza i reżyser, na spektakle dla dzieci – „Projekt Tuwim”, „Brzechwa 2020” – też pozostające w repertuarze warszawskiego Capitolu. Na tle dotychczasowych dokonań reżyserskich Lubaszenki, ostatnia jego praca w Teatrze Kamienica w Warszawie bardzo pozytywnie zaskakuje, choć zastosowany charakter pisma może się wydawać podobny. „Teściowe wiecznie żywe” („Tchýně na zabití”) to bez wątpienia najlepszy spektakl tego reżysera, wreszcie dobrze obsadzony i zachowujący właściwe proporcje nawet jeśli chodzi o wykorzystane ingrediencje.
Peter Zindulka, współczesny czeski reżyser, dramaturg, aktor i kostiumograf, w swoim tekście wykorzystuje motyw teściowych, a zatem postaci, które obrosły wieloma anegdotami, bo zawsze były inspiracją dla różnego rodzaju żartów, facecji czy kawałów. Zresztą nie zawsze wysublimowanych. „Teściowe wiecznie żywe” są silnie osadzone w klimatach specyfiki czeskiego humoru, poza tym autor, jako że też od lat związany jest z teatrem (jest synem Stanislava Zindulki, też aktora o bardzo ciekawej biografii) zdaje się mieć doskonały słuch na to, jak konstruować sceniczny dialog, by był nie tylko śmieszny, ale by swoją błyskotliwością i życiowym prawdopodobieństwem dostarczał też refleksji nieco poważniejszej natury. I ten atut bardzo dobrze wykorzystują zwłaszcza Izabela Dąbrowska i Ewa Gawryluk jako tytułowe bohaterki, ale też Katarzyna Ucherska i Jakub Józefowicz w rolach dzieci zaborczych kobiet, w dążeniu do niezależności zmuszonych do wzięcia ślubu w tajemnicy przed zazdrosnymi rodzicielkami. Tym razem wzbogacenie scenicznej akcji elementami wokalno-choreograficznymi w wykonaniu młodej pary ma swoje uzasadnienie, bo podkreśla charakter ich związku i stosunek do wścibskich mamusiek. Poza tym w przekładzie Jana Węgłowskiego pojawianie się komentarzy do naszej obecnej rzeczywistości jest zgrabne i nie burzy dramaturgicznego napięcia.
Zindulka znakomicie skontrastował zwłaszcza postaci teściowych, również pod względem prezentowania ich kobiecości, co w pełni wykorzystują aktorki do pokazania swoich nie tylko komediowych talentów. Gene Sedláková Izabeli Dąbrowskiej i Karla Králová Ewy Gawryluk, jeśli nawet momentami pewne swoje zachowania przerysowują, nie wychodzą poza kanony przekraczania dobrego smaku i niezależnie od diapazonu emocjonalnego zaangażowania każda konsekwentnie realizuje program matki, która nie pragnie niczego więcej, niż małżeńskiego szczęścia swojej wychowywanej tylko przez nią, bez ojca, latorośli. Ewa Gawryluk jako elegancka materialistka, jednocześnie zimna, konfrontacyjna i apodyktyczna kobieta sukcesu, a Izabela Dąbrowska jako wciąż wierna filozofii i ideałom dzieci kwiatów hipiska i ekscentryczna luzaczka. Każda z nich ma diametralnie różny bagaż doświadczeń, własną wizję przyszłości swojego dziecka i inne sposoby jej realizowania. I właśnie ta konfrontacja dwóch biegunowo różnych postaw, temperamentów, charakterów, ale i światopoglądów jest dostarczycielką wyjątkowo intrygującej zabawy i inteligentnego, nie pozbawionego ciepła humoru, który budzi od początku do końca naprawdę szczery śmiech na widowni. Wspomnę jeszcze tylko, bo zdradzać tego nie wolno, że Zindulka posłużył się w „Teściowych…” bardzo ciekawym w strukturze konceptem dramaturgicznym, który znacząco zmienia perspektywę, odmienia losy tytułowych bohaterek, skazując je na odnalezienie się w zupełnie nowych okolicznościach i w przestrzeni zmuszającej do innego spojrzenia na całe ich dotychczasowe życie, zarówno swoje, jak i zawsze już obecnej obok partnerki.
fot. Rafał Latoszek