Recenzje

WIECZNA TĘSKNOTA ZA MIŁOŚCIĄ

O „Pannach z Wilka” wg Jarosława Iwaszkiewicza w reżyserii Agnieszki Glińskiej w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie pisze Magda Kuydowicz.

„Panny z Wilka” Agnieszki Glińskiej to jeden z piękniejszych spektakli, które widziałam. Mądry, głęboko wnikający w mroki kobiecej natury. Wszystko w nim aż tętni oczekiwaniem na spełnienie miłości, której obietnicę składał kolejno bohaterkom spektaklu Wiktor.

Znając tekst opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza i filmową adaptację Andrzeja Wajdy, wiemy, że wszystkie siostry – Zosia (Paulina Puślednik), Julcia (Dorota Segda), Kazia (Anna Radwan) i Jola (Ewa Kaim) – podkochiwały się w Wiktorze. Gdy niegdysiejszy korepetytor powraca do nich po kilkunastu latach do majątku w Wilkach, ich życie prawie zamiera. Każda z nich liczy na sfinalizowanie swojej miłosnej historii sprzed lat, ale Wiktor, jak niegdyś tak i obecnie, zaprzątnięty jest swoimi sprawami. Glińska podzieliła spektakl na kilka części – każda z nich poświęcona jest jednej z kobiet. Akcja często powraca do punktu wyjścia – przyjazdu Wiktora i kilku wydarzeń z przeszłości. Co by się stało, gdyby któregoś wieczoru Wiktor się nie pomylił i nie wszedł do pokoju Joli? To i inne pytania pozostają jednak bez odpowiedzi. Siostry zmieniły się przez lata: najpiękniejsza z sióstr Fela nie żyje, Julcia wyszła za mąż – ma dwoje dzieci i rozpaczliwie chce zachować młodość, Kazia się rozwiodła, żyje samotna i zgorzkniała, Zosia ma małe dziecko i czuje, że czar jej kobiecości powoli już przemija, a Jola uwodzi kolejnych mężczyzn, marząc wciąż o Wiktorze.

Historia każdej z kobiet zostaje opowiedziana przez Glińską z tkliwością i rozwagą. Chwilami także z poczuciem humoru. Wspaniała jest scena Anny Radwan w rozmowie z Wiktorem (znakomity Adam Nawojczyk) o naturze tej „brzydkiej i poukładanej siostry” czy ta z Ewą Kaim, która nagle śpiewa przeboje Marleny Dietrich. Rozerotyzowana Julcia Segdy, uwodząca młodych studentów, jest wzruszająca i autoironiczna zarazem. Zabawna, gdy z całą powagą zwraca się wprost do widzów – mówiąc o zaletach kremów i wklepywaniu jasnego pudru pod oczy.

W spektaklu Glińskiej każda z kobiet mimo tęsknoty za Wiktorem jest także świadoma swojej pozycji. Nie zamierzają niczego w swoim życiu zmieniać, bo dobrze wiedzą, czym grozi wyjście z tak zwanej strefy komfortu. Co innego pogoń za miłością, ale czym innym jest codzienne życie. I jego przewidywalny, spokojny rytm. To kobiety są centralnymi bohaterkami spektaklu Glińskiej i każdej opowiadanej historii. Wiktor jest tylko ich cieniem – asystuje niejako kolejnej bohaterce. Odwrotnie niż to było w filmie Wajdy. Nowocześnie potraktowana jest też postać najmłodszej kobiety – Tuni, która wiecznie fotografuje, twardo stoi na ziemi i ocenia realnie swoje życiowe perspektywy.

Ale najciekawszy sposób znalazła Glińska na pokazanie niedojrzałości i wiecznej wewnętrznej walki samego Wiktora. Na scenie widzimy ich dwóch – młodego i starszego. Jeden cytuje opis zachowania drugiego, a ten je nam przedstawia. Aż dochodzi do prawdziwej konfrontacji – symbolicznej sceny zmagania się z samym sobą na niewygodnej kanapie w salonie obu Wiktorów. Mężczyzna ma do oswojenia poważną wojenną traumę – uczestniczył w egzekucji przyjaciela. To ona nie pozwala mu spokojnie zasnąć, skupić się na przyjemnościach. Jednak Panny z Wilka widzą w nim swoje wyobrażenie sprzed lat i nie są w stanie towarzyszyć mu w tych zmaganiach z przeszłością. Wiktor jest ich pięknym miłosnym niespełnieniem, reszta w gruncie rzeczy mało je obchodzi.

Tylna projekcja pozwala nam przechodzić wraz z bohaterami spektaklu z salonu w dworku na spacer polami, do lasu i do sypialni jednej z sióstr. Akcja pomimo powolnego rytmu, który narzuca proza Iwaszkiewicza, nieustannie się dynamizuje wewnętrznie. Reżyserka oprócz prozy Iwaszkiewicza wplata fragmenty „Pani Dalloway” Virginii Woolf i „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna. Czujemy narastający, wszechogarniający, parny i gęsty „nastrój lata, który klimatem podobny był do miłości”, jak mówi Julcia z nostalgią w głosie w jednej ze scen spektaklu. Akcja urywa się nagle, zostaje pięknie zawieszona w finale przedstawienia.

Widownia ostatniego spektaklu w tym sezonie Sceny Kameralnej w Teatrze Starym była nabita po brzegi. Część osób siedziała już na schodach. Jak zaczarowani przeżywaliśmy emocje bohaterów ze sceny. Aktorzy grali wspaniale, lekko i jakby od niechcenia. Naturalnie i płynnie przechodząc od sceny do sceny. To było artystyczne wydarzenie, do którego wciąż powracam myślami. I którego nigdy nie zapomnę.


Fot. Krzysztof Bieliński

 

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , ,