Wiesław Kępiński: Upragniony syn Iwaszkiewiczów. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Niby zapowiada się tę książkę jako opowieść o Jarosławie Iwaszkiewiczu – ale tak naprawdę o Iwaszkiewiczu autor ciągle pisze „pan Jarosław”, jakby w oficjalnej publikacji nie umiał się przełamać, albo w rzeczywistości nie czuł owym akcentowanym w tytule „upragnionym synem”. Wykorzystuje jedynie Stawisko, żeby zyskać szansę opowiedzenia własnej historii. W sumie ciekawej i oryginalnej, momentami fascynującej, a momentami przerażającej – ale oddalonej od życia sław tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Wiesław Kępiński do Iwaszkiewiczów trafił jako jedenastolatek osierocony przez najbliższych, za sprawą ogłoszenia prasowego, na które zareagowała Anna Iwaszkiewiczowa (czasami zwana tu „ciocią Hanią”). Już sama ta przygoda warta jest opowiedzenia, chociaż też trochę anegdotyczna. Autor tomu w pewnej chwili zorientował się, że oto będzie przebywał ze znanymi ludźmi, że do Stawiska wciąż przybywają głośni twórcy – ale nie zamierza analizować ani życia literackiego, ani wiążących się ze specyficznym miejscem możliwości czy zasad towarzyskich. W ogóle na Iwaszkiewiczów zwraca uwagę o tyle, o ile – ważniejsze są jego własne doznania, a te niekoniecznie muszą wiązać się z ważnym pisarzem. Owszem, czasami rejestruje wymieniane listy, gdzieś szuka informacji o sposobach rozwiązywania problemów – ale z reguły stara się chronić prywatność swoich opiekunów. Jeśli ktoś zatem sięgnie po tę książkę ze względu na Iwaszkiewicza – może się trochę rozczarować, nie znajdzie tu zbyt wiele nowych czy odkrywczych wiadomości. Powściągliwość Kępińskiego jest w pełni zrozumiała, w końcu ma on czym zapełniać strony – tyle tylko, że jako postać anonimowa dla społeczeństwa, nie wygrałby uwagi odbiorców bez podparcia się rozpoznawalnym nazwiskiem.
Ocala natomiast Kępiński własną przeszłość. Od początku nastawia się na rejestrowanie nawet ulotnych wrażeń, ale tych, które wiążą się z jego prawdziwą, biologiczną rodziną. Opowieści z dzieciństwa długo rozwleka, żeby jak najdłużej cieszyć się z możliwości przebywania w myślach z bliskimi. Nie zdradza tutaj znanego i smutnego końca – dopiero gdy przejdzie do czasów wojennych, przyjdzie moment na przedstawienie czytelnikom szczegółów koszmaru, który stał się jego udziałem. Przejście do Iwaszkiewiczów oznacza nowy etap, ale tu już wspomnienia robią się bardziej chaotyczne, pojawia się znacznie więcej przeskoków czasowych. Wiesław Kępiński z jednej strony wie, że czytelnicy będą od niego oczekiwać smaczków na temat Jarosława Iwaszkiewicza, z drugiej strony – sam chce opowiedzieć o sobie – i w tym kierunku stale się przemieszcza. Przeszłość odtwarza między innymi dzięki skrupulatnie prowadzonym zapiskom, z których spora część w formie reprintów przedstawiana jest odbiorcom.
Tom dzieli się na bardzo drobne części, każdy rozdział zapowiadany jest odrębną rozkładówką – nie o dzieło sztuki edytorskiej tu chodzi, a o nadanie objętości wspomnieniom. Co tu ukrywać: Kępiński nie opracowuje swojego materiału literacko, pisze trochę jakby zmuszony przez okoliczności i poganiany przez wydawnictwo. Nie ma ochoty rozpisywać się nad miarę, zależy mu raczej na przekazywaniu faktów niż na ich obudowywaniu w anegdoty czy barwne opowiastki. Sporo miejsca zajmą również zdjęcia czy fragmenty produkowanych przez małego chłopca albumów: przedstawia swoje rysunki dla Jarosława Iwaszkiewicza czy gromadzone wycinki prasowe – dopiero tu widać zaangażowanie i jakieś ocieplenie relacji. „Upragniony syn Iwaszkiewiczów” to próba autoprezentacji.