Recenzje

Wolę pomagać psom niż ludziom

O spektaklu „Hercia” Ady Tabisz w ramach przeglądu „Teatr na faktach” w Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu pisze Jarosław Klebaniuk.

Ada Tabisz wyreżyserowała przestawienie, które stawia pytania o to, na ile niepogodzenie się ze stratą najbliższej istoty prowadzi do autodestrukcji, a na ile – do budowania na nim poczucia własnej wartości. A także inne: czy pomaganie komuś całkowicie zależnemu może być ucieczką od swoich nierozwiązanych problemów? Zrealizowany w minimalistycznej scenografii i prostymi środkami aktorskimi spektakl, choć o fabule chwilami nazbyt przewidywalnej, dotyczył fundamentalnych kwestii: miłości, przywiązania, samotności, izolacji, ucieczki od relacji z ludźmi.

Hercia oczywiście nie mogła być partnerką, narzeczoną czy kochanką, skoro żyła wszystkiego 13 lat i 2 tygodnie, a za życia kładła się pod rododendronami. Codzienne wizyty na cmentarzu i przesiadywanie tam nawet do czterech godzin wydają się ekstremalną formą ekshibicjonizmu, jeśli założymy, że odwiedzający grób ma świadomość bycia obserwowanym, ocenianym. Może jednak nie to było najważniejsze w historii, którą dostaliśmy. Czy przywiązanie sięgające poza śmierć ma jakieś inne funkcje niż autoprezentacyjna? Czy ktoś, kto zamiast pogodzić się ze stratą, spróbować robić coś konstruktywnego dla siebie i dla innych dogląda grobu, fantazjuje na temat bycia doń „przeszmuglowanym” po spopieleniu zwłok, eskaluje swój ból, napawa się rozpaczą, przeciąga cierpienie i nadyma tragizm, robi zarazem coś racjonalnego? Czy jego postępowanie ma tylko przyczynę, czy również jakiś cel?

Starszy człowiek, którego („na 99 procent”) żona opuściła bez wyjaśnienia kilkanaście lat wcześniej, spotyka przy grobie swojego psa czternastoletnią dziewczynkę, nielegalną wolontariuszkę, spędzającą wolny od szkoły i odrabiania lekcji czas w schronisku dla psów, wyprowadzającą czworonogi na spacery. Wydaje się, że on ucieka od ludzi we wspomnienia i nieco turpistyczną namiastkę tamtej relacji, ona zaś – podobnie jak on, choć zapewne z innych względów – także stroni od ludzi, nawiązując relację z samotnymi zwierzętami. „Ja chyba po prostu wolę pomagać psom niż ludziom”, konstatuje dziewczyna. „Psy wiedzą o mnie więcej, niż moja mama”, stwierdza. I pozostawia nas z domysłami, co jest nie tak w jej domu i dlaczego łatwiej otworzyć jej się przed zwierzęciem, które co najwyżej może ją ugryźć. Możemy jedynie domniemywać, że ona też została zraniona lub była wielokrotnie raniona przez ludzi. Być może nawet nie do końca zdaje sobie sprawę, w jaki sposób.

W spektaklu poszczególne sekwencje były zamykane i otwierane zapalaniem i gaszeniem świeczki na grobie. Zaskakującą sceną okazała się ta, w której mężczyzna odsunął płytę nagrobkową i niejako zmartwychwstał psa, wcielił się w niego, zagrał go. Wystraszył rozmówczynię, ale szybko wrócił do swojego podstawowego wcielenia.

O ile powyższe zdarzenie trudno uznać za humorystyczne, to dla mnie i dla Eli od początku była taką relacja o kontaktach z jasnowidzem, do którego trzeba było jechać przez całą Polskę i który wskazał jeszcze odleglejsze miejsce rzekomego pobytu zaginionej żony (Łomża!). Gdy ostatecznie odnalazł kobietę do złudzenia podobną do małżonki, skomentował „pomoc” udzieloną przez jasnowidza z Człuchowa na Pomorzu: „Pieprznął się facet. Ale w jaki zadziwiający sposób”. Jedyna salwa śmiechu w tym smutnym przedstawieniu buchnęła na widowni w tym właśnie momencie.

Osobnym tematem poruszonym w spektaklu była sprawa eutanazji, do której nie doszło z powodu wcześniejszego zgonu Herci, a którą jej właściciel dopuszczał w odniesieniu do własnej osoby. Jeszcze innym zaś, chyba najbardziej emocjonalnie, najżywiej przedstawionym zagadnieniem było bezinteresowne (nieinstrumentalne) okrucieństwo wobec zwierząt, na przykład wylewanie im wody z misek podczas letnich upałów czy fizyczne znęcanie się nad nimi. Ta różnorodność poruszanych spraw wynikała zapewne z dokumentalnego charakteru wygłaszanych kwestii. Tworzone na podstawie zapisów rzeczywistych wypowiedzi spektakle często nie są tak spójne, jak te z tekstem pochodzącym od dramatopisarza (i ewentualnie dramaturga czy innego adaptatora). Tak było i w tym przypadku. Wiele strun zostało poruszonych, wiele dźwięków wydobytych, ale nie stworzyło to jakiejś wdzięcznej do zanucenia melodii.


Autorka grafiki: Magdalena Gładysiewicz


Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,