Recenzje

Wrzucamy na luz

One Man Rutkowski Show – Stand-Up Rafała Rutkowskiego w Teatrze WarSawy – pisze Magda Kuydowicz.

Stand-up to sztuka dla odważnych. Aktorów i widzów. Niekwestionowanym mistrzem „one man show” jest Rafał Rutkowski. Jego stand-upy mają formę minispektaklu teatralnego. Mimo improwizacji widoczny jest szkielet pomysłu, wartka i logiczna konstrukcja słownego monologu, który wyraźnie prowokuje, bawi i zastanawia. Ponieważ przekazuje głębsze treści.

Wiele lat na scenie z kolegami z Teatru Montownia nauczyło Rutkowskiego sprawnie żonglować swoimi umiejętnościami. W jednej chwili przechodzi on od nostalgii do brawurowej fanfaronady, by za chwilę zadumać się nad głębiej rozumianą kondycją ludzką współczesnego mężczyzny po 40.

W sobotni wieczór w gościnnym foyer Teatru Warsawy na Nowym Mieście widzowie dopisali, tłumnie zasiadając w fotelach z drinkiem w dłoni. Część z nich była na tego typu spektaklu po raz pierwszy, co Rutkowski od razu wykorzystał, wygłaszając miniwykład na temat tego, o co w stand-upie chodzi. Tego typu humor nie ma granic. Śmiać się można ze wszystkiego i z każdego. Dosłownie. Dopuszczalne są dowcipy słowne o papieżu, Hitlerze, polityce, seksie, żonach, kochankach i teściowych. Brak w nich jednak kabaretowej dosłowności – żarty muszą sięgać głębiej i dotykać bardziej.

W sobotnim spektaklu Rutkowski dał popis swoich frustracji jako ojciec nastolatka, aktora grającego w serialu porno, zatroskanego losem kraju obywatela. Był także na scenie psem, mrówką, pszczołą zbierająca miód i Robertem De Niro. Oraz papieżem. Co ciekawe, jego dowcipy, choć dosadne, nie obrażają nikogo i niczego. Świadczy to dobrze o kulturze i rzemiośle aktorskim stan-upera. Ma świetne wyczucie i słowa, i widza. Nie pierwszy raz byłam na jego występie i za każdym razem umiał on dostosować się do publiczności. Ta sobotnia nie należała do najłatwiejszych. Popołudnie, piękna pogoda, ludzie nieco rozproszeni i popijający alkohol. Taka widownia żąda większej dawki energii i mocniejszego dowcipu. Trudniej o refleksję, zadumę czy odebranie dowcipu o podwójnym dnie. A jednak Rutkowski potrafił tak zagrać, że i tym razem to się mu udało. Chwilami tempo spadało, ale po chwili odzyskiwał je. Tak jak energię oraz  uwagę widza. Aż do końca mając go po swojej stronie.

Na pewno część widzów – w tym ja – znając  jego wcześniejsze występy ma już zaufanie do aktora. Rutkowski dokładnie wie, co ma do powiedzenia i nawet stare gagi ubierze w nową formę tak, że zabrzmią one oryginalnie. Nowi uczestnicy one man show są bardzo ciekawi tego, co im pokaże, dlatego chętniej reagują na słowne zaczepki. Para z pierwszego rzędu była na występie Rutkowskiego po raz pierwszy i zaśmiewała się do rozpuku, także wtedy gdy żarty dotyczyły domniemanej temperatury ich uczuć. Nie bali się tego. Bo pomimo całej wartkiej i gwałtownej chwilami narracji widz na tego typu spektaklu czuje się bezpiecznie. Chętnie siada w pierwszych rzędach, śmiało wstaje w trakcie i idzie do baru, by uzupełnić wino w kieliszkach. To wielka zasługa Rutkowskiego, on uczy nas także innej kultury, sztuki uczestniczenia w tego typu widowiskach. Stand-upy w Stanach od lat bawią Amerykanów w klubach jak kraj długi i szeroki. Oznacza to, że powoli i my wrzucamy na luz, także w teatrze. A to naprawdę bezcenna umiejętność. Pokochajmy stand-up, bo naprawdę warto. Szczególnie gdy na scenie pokaże się ten długi, chudy, łysiejący facet z pokaźny nosem i porcją absurdalnego humoru w kieszeni.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,