O „Chłopi” Władysława Reymonta w reżyserii Remigiusza Brzyka w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Ponad sto lat od powstania Chłopów, dzieło Reymonta ciągle zaskakuje swoją aktualnością. Jak to często bywa z utworami tej rangi, można czerpać z niego pod każdą szerokością geograficzną. Zawarta w powieści diagnoza, często zawiłych, dramatycznych międzyludzkich relacji, pozwala kolejnym pokoleniom twórców na reinterpretowanie wydarzeń opisanych w książce, czerpanie z nich, by poprzez nie opowiedzieć współczesnym o nas samych. Z tej okazji skorzystał Remigiusz Brzyk, który w krakowskim Teatrze Ludowym wyreżyserował gęsty, psychologiczny spektakl pełen bólu, krzyku i fascynującej ludowości.
Axis mundi sceny to kościół. W jego obrębie (czy to dosłownym, czy symbolicznym) dzieją się praktycznie wszystkie wydarzenia. Jest to bardzo ciekawy zabieg, ponieważ z jednej strony pokazuje przestrzeń na wskroś przesiąkniętą religijnością, z drugiej ascetyczne ramy świątyni (rzędy prostych ławek, prosty krzyż bez ornamentów) tworzą swego rodzaju ograniczającą klatkę – o czym później. Skromnie urządzona przestrzeń współgra z pozostałymi elementami spektaklu takimi jak światło czy muzyka, tworząc aurę tajemniczości i – jak się niebawem okaże – pozornego spokoju, życia wyznaczonego przez rytm pór roku.
Dzięki przedstawieniu Brzyka widz może przypomnieć sobie, jak w gruncie rzeczy smutną i straszną powieścią są Chłopi. Bohaterowie szczerze się nienawidzą (dość wspomnieć, że określenie „ścierwo” kierowane do poszczególnych mieszkańców społeczności Lipiec jest tu odmienianie przez wszystkie przypadki). Szczególne napięcie występujące między ojcem i synem, synową a teściem czy mężem a żoną nie wybrzmiewałoby tak mocno, gdyby nie świetna gra aktorów (w szczególności Macieja – Kajetan Wolniewicz, Antka – Piotr Franasowicz i Hanki – Weronika Kowalska). W swoich rolach są niezwykle wiarygodni, naprawdę każdy każdego utopiłby w łyżce wody. Napięcie pomiędzy bohaterami utrzymuje się praktycznie cały czas, może poza chwilowymi przerwami, a jakże, na wizyty w kościele np. z okazji świąt.
Tu dochodzimy do drugiego oprócz „wojny o miedzę” aspektu przedstawienia, a mianowicie swoiście pojmowanej religijności Chłopów. Mieszkańcom nie przeszkadza rozpoczynanie zdania od „pochwalony”, a kończenia go na złorzeczeniu rozmówcy. Gniew, nienawiść, zazdrość dziwnie koegzystują z uczestnictwem w nabożeństwach, przyjmowaniu komunikantów itd. Pobożność mieszkańców Lipiec jest powierzchowna, automatyczna, bezrefleksyjna. Duchowość bohaterów jest pusta niczym sceniczny kościół, który raz służy za salę weselną, innym razem za pole z ziemniakami czy miejsce intymnej schadzki Jagny z Antkiem.
Trzecim aspektem Chłopów, na który warto zwrócić szczególną uwagę, są postacie kobiece. W przedstawieniu Brzyka są one niezwykle silne, sprawcze. Co zaskakujące to nie Jagna (Justyna Litwic) a Hanka (Weronika Kowalska) gra w spektaklu pierwsze skrzypce. W każdej z ról: żony, synowej czy zdradzonej i głęboko zranionej kobiety wypada bardzo przekonująco. Z kolei Agata (Beata Schimscheiner) w ciekawy sposób łączy w sobie główne trzy tematy występujące w Chłopach z Ludowego (konfliktu międzyludzkiego, ludowej pobożności oraz kwestii kobiecej). Balansuje gdzieś pomiędzy tragedią i komizmem, wywołując u widza współczucie.
Dwa sposoby prowadzenia akcji tworzą w Chłopach osobliwą „czwartą ścianę”. Gdy ksiądz (Jan Nosal) wygłasza płomienną mowę na pogrzebie Boryny, ze sceny na głowy grzesznych mieszkańców Lipiec sypią się gromy. Duchowny ma swoje pięć minut, może napominać, pouczać. Audytorium ma spore, mówi do wszystkich widzów (uczestnicy pogrzebu przechodzą na miejsce publiczności). Z kolei gdy dochodzi do bójki Macieja z Antkiem, czy „dopadnięcia” Jagny przez tłum, wydarzenia dzieją się gdzieś poza sceną, dochodzą do nas jedynie bluzgi, krzyki itd. Zupełnie tak, jak gdyby mieszkańcy Lipiec wstydzili się tego, co robią lub zamierzają zrobić. To też symboliczne „rozjechanie się” teorii (kazań i przykazań) z życiową praktyką.
Mocni ci Chłopi – smutni, bezkompromisowi, brudni z akcentem na psychologię, motywacje działań i konsekwencje nieczystych zagrywek. Za przedstawiciela świata przyrody – osobnego bohatera Reymontowskiej powieści możemy uznać uroczego psa Łapę, którego obecność na scenie była niczym haust czystego powietrza w dusznej, zatęchłej atmosferze Lipiec.
fot. Jeremi Astaszow