Z Tomaszem Ciesielskim, choreografem, performerem i badaczem tańca z Łodzi, prezesem Fundacji Nowszego Teatru, rozmawia Wiesława Kowalski
„Po raz pierwszy w historii festiwalu Los Angeles Dance Festiwal w programie znalazły się propozycje z Polski, konkretnie z Łodzi. To ogromny sukces Teatru Nowszego, którego filmy taneczne „Daleko / Far” oraz „Odyseja” w choreografii Tomasza Ciesielskiego zostały zaprezentowane zacnemu gronu wprost z Hollywood 5 grudnia” – to fragment informacji prasowej, która w ciągu ostatnich kilku dni obiegła teatralno-taneczne portale. Proszę powiedzieć, jak doszło do tych pokazów?
Kilka lat temu na warsztatach w Teatrze CHOREA poznałem Rosannę Gamson, dziś dziekan The Sharon Disney Lund School of Dance w CalArts. Jest świetną choreografką, a przy tym bardzo ciekawą i ciepłą osobą. Od tamtego czasu z różną częstotliwością utrzymywaliśmy kontakt, aż wreszcie postanowiłem namówić ją na wspólny projekt. Przyjęła tę propozycję z entuzjazmem. Pojawił się pomysł pokazania w Los Angeles spektaklu „Odyseja”, a przy tym podjęcia pierwszej próby wspólnej pracy z udziałem tancerek i tancerzy z Polski oraz USA. Niestety z powodu pandemii, a właściwie nieprzewidywalności obostrzeń po obu stronach Atlantyku, musieliśmy zrezygnować ze spotkania na żywo i wymyślić dla niego nową, wirtualną formułę. To nie było łatwe, wymagało też przełamania naszych wewnętrznych oporów przed kolejnym działaniem online. Ostatecznie jednak okazało się być bardzo wartościowym doświadczeniem, tak dla nas indywidualnie, jak i dla Teatru Nowszego. Wciąż mam nadzieję, że to jedynie preludium dla dalszych wspólnych projektów.
A zatem film „Daleko / Far” jest efektem spotkań wirtualnych, a jego koproducentem jest uczelnia artystyczna CalArst w Los Angeles. Jak taka forma pracy online przy tego typu produkcji wygląda? Pomaga czy raczej wymaga poszukiwania innego rodzaju porozumienia? Która z technologii była wam w tym przypadku najbardziej sprzyjająca?
We wszystkich działaniach Teatru Nowszego staramy się, by każda ich uczestniczka/uczestnik był traktowany podmiotowo – jako współtwórca, a nie jedynie wykonawca. To oznacza, że z jednej strony ma prawo współdecydować o przebiegu procesu twórczego, a z drugiej musi też wziąć za niego odpowiedzialność. W pracy online to okazało się kluczowe. Poprzez spotkania ZOOMowe wypracowywaliśmy wspólne strategie, jakości i założenia koncepcyjne. Na ile było to możliwe przez małe okienko komputera prowadziłem i obserwowałem pracę zaangażowanych artystek/artystów w zespole. Wymienialiśmy się też materiałami audiovideo przygotowywanymi poza tymi próbami. Ostatecznie jednak wszyscy musieli podjąć szereg decyzji samodzielnie, nie mogli liczyć na mnie albo Pawła Szymkowiaka, bo to po prostu było fizycznie niemożliwe. W tym zakresie osiągnęliśmy sukces – zaufaliśmy sobie i każdy przygotował więcej, niż było potrzebne. Oczywiście, to oznacza także ogrom ujęć, których w ogóle nie wykorzystaliśmy. Było też kilka potknięć, trudności wynikających z błędów komunikacyjnych, ale one chyba były konieczne.
W filmie bierze udział siedmiu tancerzy z Łodzi i z Kalifornii. Jak dobierasz wykonawców do swoich projektów? Jakie umiejętności są dla Ciebie najważniejsze? Poza tym o czym już wspomniałeś?
Kieruję się dwoma czynnikami. Ważne jest oczywiście doświadczenie i posiadane kompetencje. W okolicznościach w jakich pracujemy – ciągłego braku czasu i pieniędzy – wybieram osoby, które są w stanie samodzielnie tworzyć, a jednocześnie mają niezbędne umiejętności, by szybko reagować na moje sugestie oraz innych uczestników procesu. To kluczowe, bo stanowi o efektywności współpracy. Z nią związany jest także drugi ważny dla mnie czynnik, czyli otwartość na niespodziewane, nasycona ciepłem i ciekawością drugiego człowieka. To może brzmieć jak głupi frazes, ale to właśnie tak opisałbym ludzi, z którymi czuję się bezpiecznie w procesie; ludzi, którzy potrafią po prostu powiedzieć „nie” zamiast odwracać wzrok i tańczyć coś, czego kompletnie nie rozumieją. Jednocześnie są gotowi na to, że nie zawsze od razu wiadomo do czego zmierza dana próba i trzeba dać temu szanse. Sarna Natalia Kladziwa określiła to po prostu jako pokorę wobec nieprzewidywalności takiej pracy.
W filmie, o którym rozmawiamy nawiązujesz do okresu lockdownu, którego skutkiem była izolacja, samotność, a nawet obcość – bliskość człowieka z drugim człowiekiem została ograniczona, a wielu ludzi było skazanych na samotność. Jak te doznania i emocje z tymi trudnymi stanami związane próbowałeś przekładać na ruch i strukturę swojego przedstawienia?
To paradoksalnie był dość prosty proces. Dość długo rozmawialiśmy o naszych indywidualnych doświadczeniach pełnej bliskości i destrukcyjnego dystansu, samotności. Z tych rozmów w dość naturalny sposób wynikły jakości i sytuacje ruchowe, które potem opracowaliśmy choreograficznie. Ciekawy był moment składania nagranych materiałów przez Pawła. Zrobił to pięknie, ale wszyscy czuliśmy się trochę tak, jakbyśmy wysłali komuś czułą wiadomość, a potem w samotności czekali długo na odpowiedź. To wszystko przypominało trochę pisanie listów, takich tradycyjnych z uwzględnieniem długiego czasu, jaki zajmuje podróż kartki za ocean. Gdy dostaliśmy odpowiedź, byliśmy już gdzie indziej, „czytaliśmy” odpowiedź na doświadczenia, które nie były już aktualne. To bardzo różne od normalnej pracy nad spektaklem, gdy z wszystkimi artystkami/artystami jesteśmy w bardzo bliskiej, szybkiej i dynamicznej relacji. Na początku to było dla mnie niewygodne, ale potem pomyślałem, że to musi takie być i dzięki temu jest jakoś spokojne. Wymusza inną wrażliwość niż ta dyktowana przez lajki pod tweetem.
W Los Angeles była też pokazana filmowa adaptacja przedstawienia „Odyseja”, które w naszym kraju można było oglądać na dworcach kolejowych i autobusowych. Czy tylko wykorzystany w tym spektaklu motyw podróży zdecydował o wyborze takiej przestrzeni, czy też zaistniały jeszcze jakieś inne okoliczności czy przesłanki, artystyczne oczywiście?
Motyw podróży był kluczowy, jednak ważna w nim była nie tylko przestrzeń, ale też czas. Wciąż jestem oczarowany filmem Kubricka, a on bardzo specyficznie operuje czasem. Pośpiech ludzi przechodzących przez dworzec wydał mi się genialnym tłem dla niespiesznego działania scenicznego. Nie chodziło mi więc tylko o kontekst kulturowy, ale też wartość scenograficzną dworców.
Jak z punktu widzenia tych odbytych już pokazów oceniasz ten projekt? Na ile on budził zainteresowanie wśród podróżujących? Czy zatrzymywali się na dłużej czy przyglądali się tylko waszym poczynaniom przez chwilę? I co tak naprawdę chciałeś Ty – jako twórca – wraz z wykonawcami osiągnąć?
Kiedyś napiszę książkę odpowiadając na to pytanie. Pod względem statystycznym to wielki sukces – kilkadziesiąt prezentacji, niemal zawsze nadmiar widzów, dobre recenzje. Wydaje mi się, że dopiero liczne spotkania z publicznością po kolejnych pokazach uświadomiły mi największą wartość tego spektaklu. Wielokrotnie mówiąc o swoich odczuciach widzowie wspominali, że czują się odprężeni. To naprawdę wraca w co drugiej rozmowie i to jest fantastyczne, bo oznacza, że podróż, którą proponujemy jest w jakiś sposób oczyszczająca. To znów brzmi dość banalnie, ale jest zupełnie unikatowe, gdy kłaniając się widzę ludzi, którzy mają rozjaśnione twarze wypełnione serdecznym uśmiechem, czasem lekkim wzruszeniem. Może nie wpisujemy się w ten sposób w żywy dziś i bardzo potrzebny nurt sztuki bardzo krytycznej, rozdrapującej traumy i wskazującej przemoc, ale to chyba nie jedyna wartościowa droga.
A czy w takiej otwartej przestrzeni daje się zachować intymność kreowanych przez tancerzy światów? Wiem, że performerzy wędrowali po różnych częściach dworców, od hali po perony?
Tutaj pomaga nam technologia. Celowo używamy indywidualnych zestawów słuchawkowych, z których korzystają zarówno widzowie, jak i performerzy. Dźwięk – muzyka, monologi, ambient – stają się dziurką od klucza, intymnym łączem pomiędzy obiema grupami. Wiemy, że to rozwiązanie się sprawdza. Kieruje uwagę widzów, a jednocześnie trochę odcina ich od otoczenia. Oczywiście, dla wykonawców to spore wyzwanie. Ciężko jest im tworzyć postać jednocześnie pilnując, czy nieoczekiwanie nie potrącą przypadkowych przechodniów. Zarazem jednak wymusza to na nich wielkie skupienie, które przenosi się na odbiorców.
Inspiracją dla tego projektu było z jednej strony dzieło Homera, ale odwołujesz się też w „Odysei” do rzeczywistości stwarzanej w filmach Stanleya Kubricka czy do „Biegunów” Olgi Tokarczuk. Czym Cię zainspirowali ci twórcy i jak to wpłynęło na Twoją pracę nad spektaklem?
Najważniejsi są Homer i Kubrick. Pierwszy genialne opracował topos, strukturę narracyjną, która stała się uniwersalna i komunikatywna. Drugi natomiast pokazał, jak ważny dla jego wydźwięku jest kontekst i przede wszystkim czas. Zafascynowała mnie kwestia długości ujęć, działań aktorskich w „Odysei kosmicznej”. Pod wieloma względami przeniosłem rozwiązania dramaturgiczne z filmu do spektaklu, pojawia się nawet ta sama muzyka.
A czym dla Ciebie jako artysty jest sama podróż w rejony sztuki, w którą zabierasz swoją publiczność? Jakie aspekty tego wspólnego doświadczenia interesują Cię najbardziej?
To się zmienia, ale chyba w tej chwili najważniejsza jest dla mnie wspólnotowość i bliskość, którą ta sztuka może wytwarzać. Stąd też najnowszy spektakl jaki zrobiliśmy nosi tytuł „Blisko”. To była praca, która bardzo wiele odkryła i wciąż odkrywa przede mną – jako twórcą – nowe obszary w stawianiu artystycznych celów.
Teatr Nowszy nie posiada swojej stałej sceny, a każdy członek zespołu pochodzi podobno z innego miasta Polski. Jaki to ma wpływ na waszą pracę? Z jaką częstotliwością się spotykacie i realizujecie swoje kolejne projekty czy pomysły?
Pracujemy dokładnie tak, jak większość artystów tańca w Polsce i nie tylko. Jesteśmy freelancerami. Z dużym trudem i kosztem ultramobilności koordynujemy próby, często wsiadając w pociąg lub samochód prosto z premiery jednego spektaklu na próby do drugiego. Jest to po prostu skrajnie wyczerpujące dla każdego, kto wejdzie w taki tryb. Oczywiście, robimy co możemy, by zachować jakąkolwiek higienę pracy. Spotkania układamy tak, by produkcja spektaklu opierała się na dwóch lub trzech dłuższych „setach” po dwa, trzy tygodnie. Wówczas staramy się zadbać o to, by każdy miał w miarę komfortowe zakwaterowanie, w miarę możliwości własny pokój, by realnie odpoczywać. Te założenia rzadko udaje się zrealizować w pełni, ale na ile to jest możliwe staramy się ograniczać zmęczenie, jakie generują warunki pracy, a nie sam proces twórczy.
Nad czym aktualnie pracujecie i ewentualnie kiedy efekty tej pracy będzie można zobaczyć?
W tej chwili jesteśmy tuż po premierze spektaklu, filmu i zakończeniu projektu „Poznawanie tańczącego słonia. Współczesne badania performatywne”. Ja i Asia Stasina byliśmy zaangażowani bardzo mocno w każdy z nich i w tej chwili koncentrujemy się na tym, by wszystkie te projekty były dalej pokazywane i mogły się rozwijać. W przyszłym roku razem z Uniwersytetem Łódzkim będziemy realizować projekt „Sztuka nauki – nauka sztuki”, w ramach którego w pięciu dużych miastach pokażemy dwukrotnie „Odyseję”. Towarzyszyć jej będą warsztaty dotyczące współczesnych praktyk badawczo-artystycznych. Wszystko wskazuje na to, że także „Blisko” doczeka się przynajmniej kilku prezentacji. Mamy też plany na kolejny spektakl, ale te na razie zatrzymamy dla siebie. To oczywiście tylko działania Teatru Nowszego, ale każda i każdy z nas pracuje jednocześnie na kilka etatach, dlatego artystów związanych z Nowszym można cały czas spotykać w wielu różnych projektach. Każdą i każdego z nich warto śledzić, to piękne i bardzo twórcze osoby!
fot. Maciej Andrzejewski