Grzegorz Kopaczewski: 1989. Silesia progress, Kotórz Mały 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Dwie grupy czytelników skusi swoją niszową wprawdzie, ale wartą uwagi – publikacją Grzegorz Kopaczewski. Tom „1989” trafi po pierwsze do kibiców Ruchu Chorzów, przynajmniej do tych spośród fanów Niebieskich, którzy interesują się przeszłością klubu i potrafią docenić anegdotowe smaczki. Po drugie – i tu zasięg książki będzie o wiele większy – do wszystkich tych, którzy przy dorastaniu w latach 70. i 80. zahaczyli nieco o piłkę nożną nie tylko jako sport do oglądania, ale też jako formę rozrywki podwórkowej lub powód cotygodniowych wypraw na stadiony, nawet te najmniej ważne dla komentatorów sportowych.
„1989” to przede wszystkim sentymentalna i ironiczna podróż w przeszłość, do sielskich czasów kilkulatków kombinujących, jak tu dostać się na mecz (lub – jak zrobić karierę piłkarską na miarę swoich idoli). Bez obaw, Kopaczewski nie zanudzi rejestrem wyników i nazwisk, chociaż w drugiej części książki tony gawędziarskiej beztroski trochę słabną – podporządkowywane relacjami z poważnych i prawdziwych boiskowych spotkań. Zanim to jednak nastąpi, zanim odbiorcy wkroczą w światek hermetyczny, związany z wynikami i nazwiskami – przemierzą zestaw wspomnień niemal pokoleniowych. I chociaż książka ukazuje się w serii wydawniczej Canon Silesiae / Ślonskie dzieje wydawnictwa Silesia Progress (więc rzeczywiście – o zasięgu regionalnym), zawiera sceny i komentarze, które większość czytelników, niekoniecznie ze Śląska, będzie mogła potraktować jako własne.
Mały bohater tomu ze swadą i w tekstach o charakterze felietonowo-gawędziarskim przedstawia swoją drogę do kibicowania. Piłka nożna w jego przypadku – tak samo jak w wielu domach – staje się celem i sposobem na spędzanie czasu. Dzieciak uczy się hierarchii podwórkowej i tego, jak w niej awansować za sprawą umiejętności sportowych albo przynajmniej możliwości zbliżenia się do „prawdziwych” rozgrywek, sprawdza, kiedy rodzice pozwalają na więcej (każdy w dzieciństwie miał swojego „Nowackiego”, dzięki któremu bezkarnie mógł naginać zasady wprowadzane przez mamę), pokazuje kolejne zasady piłkarskiego wtajemniczenia. Znajdą się w tej książce i próby poznawania piłkarzy, i szukanie płaszczyzny porozumienia z ojcem, który chodzi z kolegami na mecze i mógłby zabrać swoją pociechę (chociaż, jeśli akurat się nie wybiera, są inne sposoby dostania się na stadion), rozczytywanie zachowań kibiców i pojedynków między dopingującymi różne drużyny. Grzegorz Kopaczewski sięga po scenki charakterystyczne, w żadnym wypadku nie jednostkowe (wie o tym każdy, kto choć raz na stadionie usłyszał barwną i niewulgarną wiązankę wysłaną w kierunku sędziego), a czytelników przyciąga na dwa podstawowe sposoby. Przede wszystkim – zbiorem sentymentów. W tej książce łatwo odkryć własne dzieciństwo, przynajmniej – jego aspekt sportowy. Jeśli natomiast ktoś nie utożsamia się z grupą kibiców (kibiców, nie kiboli, bo to w „1989” nie funkcjonuje), może dać się ponieść wartkiemu nurtowi narracji, przesyconej dowcipem. Kopaczewski zwraca uwagę na puenty swoich opowieści, chce, żeby odbiorcy śmiali się nie tylko z sytuacji czy postaw, ale też ze sposobu ich prezentowania. I dzięki temu „1989” to książka, która może spokojnie wyjść z niszowości i dać się odkryć szerokiemu gronu czytelników.