O książce Stephana Ortha „Couchsurfing w Rosji. W poszukiwaniu rosyjskiej duszy” – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019 – pisze Izabela Mikrut
Rosja to ludzie. Ale wcale nie ci pijący na umór i zamieniający się pod wpływem alkoholu w filozofów. Owszem, tacy pojawiają się na trasie, jaką przemierza Stephan Orth – dziwacy, samozwańczy szamani, kombinatorzy lub ryzykanci – ale nie każdy nadużywa wódki. Wielu zresztą śmieje się ze stereotypów i odpowiednio je komentuje. Stephan Orth wszystkim daje szansę – a może po prostu jako przedstawiciel środowiska couchsurfingowego wie, jakie zasady tu panują – i skoro sam się do nich dostosowuje, starając się być miłym, nieuciążliwym gościem, liczy na wzajemność drugiej strony. Zdaje sobie sprawę również z inspirującego charakteru kolejnych spotkań – próbuje dobrze poznać ludzi, “kilkudniowych przyjaciół”: wypytuje o ich plany, tworzy portrety, akcentuje charaktery. Często w parze z młodością i otwartością idzie skłonność do szaleństw a nawet do brawury – a to tylko oznacza, że odbiorcy będą mieć więcej atrakcji w lekturze. To ludzie w końcu zapewniają tak miłą w tym wypadku nieprzewidywalność, czasami dawkę adrenaliny. Bo przecież autor sporo naczytał się i naoglądał ostrzeżeń przed przestępcami, wie, w jakie rejony lepiej nie zapuszczać się po zmroku i samemu. Ale nic nie przyjmuje na wiarę, znacznie bardziej woli weryfikować wiadomości u miejscowych, sprawdzać, czy warto się w ogóle przejmować. Z samych portretów gospodarzy mógłby zbudować tę opowieść, ale nie o to przecież chodzi – to jedynie barwny dodatek do relacji. Autor bowiem przemierza Rosję, żeby sprawdzić, jak się tu żyje, a ponadto – co ten kraj ma do zaoferowania, zwykle z dala od turystycznych szlaków. Odnotowuje echa komunizmu lub absurdy egzystencji, sprawdza stereotypy albo opisuje najdziwniejsze miejsca (jak dupa świata). Rosja w jego ujęciu jest bardzo daleka od powszechnie kojarzonych obrazków. Dzięki temu po tom sięgnąć mogą również ci, którzy ten kraj znają doskonale. Orth będzie wtedy odkrywcą charakterów i wrażeń. Wydobywane przez niego “prawdy o Rosji” budzą często śmiech – ale nie złośliwy czy drwiący.
“Couchsurfing w Rosji” to publikacja reportażowa, a nie przewodnikowa. Orth momentami wzoruje się na Billu Brysonie, operuje absurdami i sarkazmem, wprowadza tematy, których odbiorcy by się nie spodziewali. Uważnie obserwuje otoczenie, ale też chętnie uczestniczy w kolejnych potencjalnych atrakcjach, szuka tego, co charakterystyczne. Odnotowuje silne przeżycia, ale obok nich również elementy zwyczajności, potrafi rozróżniać to, co będzie rewelacją dla czytelników – ludzi z zewnątrz – od pseudowstrząsów. Uwypukla ciekawostki dostarczające rozrywki na różnych płaszczyznach. Przystanki w opowieści tworzą się przez zmiany gospodarzy – więc i zmiany miejsc. Nie ma tu jednak wrażenia skokowości, opowieść toczy się płynnie i jest przesycona przygodami. W swojej książce o Iranie był Stephan Orth dużo bardziej ostrożny – a może po prostu nie miał tylu tematów do wyeksponowania i do przeżywania. W opowieści o Rosji staje się bardziej swobodny, właściwie beztroski – gotowy na to, co przyniesie mu życie. Ta relacja skrzy się śmiechem i opiera w dużej mierze na międzyludzkich kontaktach, pozwala na podkreślanie nieprzewidywalności i przyjemnych niespodzianek, jakie czekają na tych, którzy odważą się na wyprawę.
“Couchsurfing w Rosji” to lekturowa przygoda, bardzo dobrze dopracowana książka. W dobie popularności publikacji blogerów Stephan Orth uwodzi rzetelną, gęstą narracją, opowieścią barwną i wypełnioną dobrymi pomysłami. Potrafi obserwować i cieszyć się każdym dniem. Udaje mu się znaleźć trafną charakterystykę tego, co nazywa się rosyjską duszą. Jeśli w tym celu nawet musi się czasem zmęczyć albo coś zaryzykować – efekt jest tego warty. Fani całej serii Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego wiedzą już, że powinni szukać tych książek – ale kolejne tomy nie zawodzą, a nawet przechodzą oczekiwania. Dla miłośników couchsurfingu to pozycja obowiązkowa, dla wszystkich innych – bardzo przyjemna podróż.