Recenzje

Wszyscy chcemy dać się posypać wróżkowym pyłem

O spektaklu „Piotruś Pan” wg Jamesa Matthew Barrie’ego w adaptacji i reż. Anny Ilczuk w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Reda Paweł Haddad.

“Piotruś Pan i Wendy” oraz “Piotruś Pan czyli chłopiec, który nie chciał dorosnąć” należą do jednych z największych dzieł dla dzieci, przyciągających swoim urokiem i klimatem zarówno najmłodszych widzów, jak i dorosłych. Opowieść o chłopcu, który nigdy nie chciał dorosnąć, i o wspaniałych przygodach w magicznej Krainie Nibylandii zawsze wzbudzała emocje i zachwycała swoją niezwykłością. Jednak czy nowoczesne adaptacje tej klasycznej historii są w stanie przyciągnąć widownię z taką samą mocą, jak oryginalne napisane w 1904 teksty autorstwa Jamesa Barrie’go?

Terapia dla wszystkich

Sobotnie popołudnie przyciągnęło do Teatru Dramatycznego nie tylko dzieci, lecz także wielu ludzi dorosłego teatru. Aktorów, reżyserów i nawet kierownika literackiego najbardziej poważnego teatru w Polsce. Oczywiście większość przyszła z dziećmi, ale założyłbym się, że sami też chcieli zanurzyć się w Nibylandii i poczuć magię teatru tak, jak czuje ją dziecko, gdy pierwszy raz daje się wprowadzić w hipnotyczny stan teatralnej iluzji.

Zaczyna się bardzo tradycyjnie, przewidywalnie i spokojnie. Po chwili jednak zdajemy już sobie sprawę, że to nie będzie zwykłe przedstawienie. Spektakl powstał w cyklu “Terapia dla wszystkich” i poza akcją dramatyczną chwilami można poczuć się jak na kozetce u terapeuty lub kursie rozwoju empatii. Nic tutaj nie jest skomplikowane, ojciec (Pan Darling – Marcin Sztabiński) pracuje na rodzinę i martwi się finansami, matka (Pani Darling – Marta Król) kocha swoje dzieci i żadnego nie faworyzuje, dzieci są słodkie i pocieszne. Zaskakuje widoczny konflikt, zazdrość o Piotrusia pomiędzy Dzwoneczkiem (Marta Ojrzyńska) i Wendy (Agata Różycka). A więc jednak kobiety bywają zazdrosne o mężczyznę? Widz płynie tą familijną, spokojną rzeką, aż do momentu gdy Piotruś Pan (również Marcin Sztabiński) odkrywa przed nami, że nie ma mamy, bo kiedyś, gdy postanowił wyfrunąć przez okno i chciał wrócić, okno do domu było już zamknięte. Podobnie kilka chwil później widz wyrwany jest niespodziewanie z bajkowej melancholii, odpowiednio efektownym i głośnym wejściem Kapitana Haka (charyzmatyczny Mariusz Drężek) i równie mocną piosenką wprowadzającą tę mroczną postać na scenę. Cały zespół gra bardzo rzetelnie i tworzy ciekawą mieszankę żywych, kolorowych charakterów.

Przedstawienie ma dobry rytm (reżyseria Anna Ilczuk), prostą, funkcjonalną, wykonaną także przez dzieci scenografię (Mateusz Stępniak) i muzykę (Maciej Zakrzewski), która zostaje w uchu na dłużej. Pogłębia ambientowym tłem teatralny trans oraz pozwala uśmiechnąć się i machnąć nogą w rockowym rytmie.

Inkluzywność

Spektakl jest żywy, interaktywny z publicznością. Dziecięca widownia reaguje znakomicie na piękny i prosty świat teatru. Tak jak można się spodziewać, przedstawienie jest pełne barw, ciepła i słodkiej teatralnej naiwności. Kończy się, jak to w bajkach, piękną zgodą wszystkich ze wszystkimi, tylko Kapitan Hak jakoś dziwnie, po cichu ucieka w kulisy. Czy on nie mieści się w inkluzywności przedstawienia? Dlaczego on, chociaż zwierzęta, dzieci i mężczyźni, którzy płaczą, są włączeni w inkluzywyność Teatru Dramatycznego, musi wymykać się sam? Ale to nie jest najważniejsze. Wszyscy chcemy dać się posypać wróżkowym pyłem i oddać się temu pełnemu wdzięku, miłemu widowisku z obowiązkowym happy endem. Przedstawienie jest mądre, urocze – to bardzo udana propozycja teatru familijnego, dającego dużo do myślenia także dorosłym. 

fot. Natalia Kabanow

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , ,