Recenzje

Wszyscy jesteśmy Europejczykami

O spektaklu „Napis” Geralda Sibleyrasa w reżyserii Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie pisze Paulina Sygnatowicz.

„Napis”, grany na Scenie 20 Teatru Ateneum w Warszawie, to przedstawienie, które Arturowi Tyszkiewiczowi bardzo się udało. Ogromna w tym zasługa znakomitego aktorskiego zespołu. Szóstka aktorów ma dużo radości z tego spektaklu, świetnie bawią się i widzowie. Ale nie tylko o przyjemną rozrywkę tu chodzi.

Ani autor (Gerald Sibleyras), ani reżyser (Artur Tyszkiewicz) aktorom zadania nie ułatwiają. „Napis” to sztuka „kanapowa”, utkana z dynamicznych, komediowo soczystych dialogów. Trzy białe kanapy stanowią zresztą główny i jedyny (nie licząc dwóch lamp i ściany) element udanej scenografii Jagny Janickiej. Nie ma tu też rozbudowanych pomysłów inscenizacyjnych, poza świetną koncepcją, aby na ścianie wyświetlać obraz z kamer zamontowanych na klatce schodowej i w windzie. Aktorzy muszą więc ratować się dobrym, aktorskim warsztatem. A tego im nie brakuje.

Zderzenie światów

Francuski dramatopisarz rozpisuje sztukę na sześć postaci – trzy małżeństwa w różnym wieku, których łączy wspólna klatka schodowa i winda w apartamentowcu w luksusowej dzielnicy Paryża. Tuż po wprowadzeniu się państwa Lebrun ktoś wydrapał w windzie napis, który dotyczy i obraża pana Lebrun. Choć początkowo sztuka wydaje się być detektywistyczną zagadką, szybko okazuje się, że nie o odnalezienie sprawcy wandalizmu autorowi chodzi. W warstwie fabularnej niewiele się dzieje – Lebrun próbuje ustalić kto jest autorem niecenzuralnego napisu, odwiedza sąsiadów, upiera się, że sam go z windy nie usunie, wreszcie (gdy wydaje się, że wszyscy o sprawie już zapomnieli) zaprasza do siebie na parapetówkę. Przy kieliszku wina toczą się dyskusje, które muszą doprowadzić do światopoglądowego starcia.

Ceniący sobie prawdę Lebrun (budzący dużą sympatię Bartłomiej Nowosielski) oraz jego nosząca dzwony i fioletowe włosy żona (Paulina Gałązka) nie pasują do eleganckich białych wnętrz i sąsiadów, którzy nawet w domu nie zdejmują wyprasowanych w kant spodni oraz szpilek. Ona postanowiła rzucić dobrze płatną pracę, aby skupić się na życiu rodzinnym (co za niepopularny pogląd w świecie, który za miarę sukcesu uznaje równouprawnienie), on niekoniecznie ma ochotę dostosowywać się do większości i uczestniczyć w święcie chleba (choć przenosząc się do modnej dzielnicy, jej zwyczaje powinien przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza). Państwo Bouvier, małżeństwo na emeryturze (świetny duet Marzena Trybała – Krzysztof Tyniec), próbuje nadążyć za współczesnym światem – przynajmniej w kwestiach światopoglądowych. Wiedzę o nim czerpią z mediów i od nieco młodszych sąsiadów – Cholley’ów (którzy w tym towarzystwie zdecydowanie wiodą prym). Posługują się więc wyświechtanymi, niewiele znaczącymi frazesami. Wśród nich najważniejszym – jesteśmy wreszcie częścią zachodniej Europy. W tej Europie zaś nie tylko jesteśmy równi, ale też tacy sami. Życie na odpowiednim poziomie oznacza, że mieszkamy w identycznych mieszkaniach, a zimę koniecznie spędzamy w egzotycznych krajach, wszak „pogoda w Europie jest w tym czasie okropna”, jak podkreśla pan Cholley (fenomenalny Grzegorz Damięcki). W imię politycznej poprawności cenimy różnorodność (nie mówimy już „murzyn” tylko „czarny”), ale w zaciszu własnej kamienicy jej nie akceptujemy. Świetnie sportretowana przez Emilię Komarnicką-Klynstrę pani Cholley podkreśla, że żelazną zasadą jest niemieszanie się w sprawy sąsiadów. Jasne jest jednak, że ta zasada obowiązuje tylko wtedy, gdy ci sąsiedzi awansowali społecznie przeprowadzając się do luksusowego apartamentu z mało uroczego przedmieścia. Sporo w tym wszystkim pozerstwa, jeszcze więcej snobizmu.

Sami z siebie się śmiejemy

Sibleyras napisał „Napis” ponad dwadzieścia lat temu, jako satyrę na tolerancyjnych i postępowych Francuzów, którzy wraz z wprowadzeniem euro zachłysnęli się byciem Europejczykami (Francja była w pierwszej dwunastce państw, które w 2002 roku przyjęły wspólną walutę). Sztuka nie zestarzała się do dziś, a drobne przeróbki w tekście pozwoliły jeszcze lepiej wydobyć komiczny rys bohaterów. Choć większość recenzentów zwraca uwagę właśnie na to, że autor „piętnuje wady osób rzekomo wolnych od uprzedzeń”, obnażając ich hipokryzję, spektakl Tyszkiewicza pokazuje coś jeszcze – jak bardzo nie potrafimy dziś ze sobą rozmawiać, gdy różnią nas nie tylko poglądy ale i status społeczny. Jak bardzo nie umiemy tolerować ludzi, którzy są choć trochę inni od nas, którzy nie wpisują się w nasz schemat myślenia i postępowania. Choć pełna śmiechu i dobrej zabawy, to w gruncie rzeczy bardzo gorzka komedia.

Jak to w komediach bywa – postaci są przerysowane, a jednak w wykonaniu aktorów Ateneum do bólu prawdziwe. Krzysztof Tyniec i Grzegorz Damięcki z ogromnym wyczuciem balansują na cienkiej granicy, za którą przerysowanie postaci staje się po prostu błazenadą. Znakomita aktorska technika pozwala im tej linii nie przekraczać. Artur Tyszkiewicz w reżyserskich cuglach trzyma zresztą cały zespół, świadomie prowadząc do finałowej sceny, w której Lebrun zostaje sam na scenie bijąc się z myślami, czy ulec społecznej presji. To postać, która w całym spektaklu jest najbardziej serio. A to sprawia, że przedstawienie, które mogłoby być po prostu świetną rozrywką, staje się ważną diagnozą dzisiejszych inteligentów i klasy średniej. Cholley’owie i Bouvier’owie to dokładnie ci sami ludzie, którzy zasiadają na widowni Ateneum i śmieją się z samych siebie. 

fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , ,