Recenzje

Wykrzywiona twarz zmanipulowanej sprawiedliwości

„Ława przysięgłych” Ivana Klimy w reżyserii Jakuba Krofty w warszawskim Teatrze Ateneum online – pisze Anna Czajkowska.

W nietypowej, niepewnej dla kultury rzeczywistości, życie teatralne wciąż się toczy – mimo trudności, nowych obostrzeń i ograniczeń wprowadzanych w związku z trwającą od wielu miesięcy pandemią. Teatry nie rezygnują z premier, z konieczności online, z cierpliwą nadzieją czekając na odmianę. Próbują przetrwać w internecie, szukając namiastki tych emocji, które znamy od wieków i które płyną z żywego kontaktu między widzami a aktorami oraz z przekazywanej sobie wzajemnie energii. Na nowej Scenie 20 warszawskiego Teatru Ateneum odbyła się właśnie taka premiera – pierwsza w historii tego teatru (i być może nie ostatnia). Jakub Krofta przygotował adaptację „Ławy przysięgłych” autorstwa swojego rodaka, bardzo słabo znanego w Polsce czeskiego prozaika, dramaturga i eseisty Ivana Klímy. Wczytując się w tekst, zwrócił uwagę na aktualność tematyki, odsłaniającej jawne i ukryte mechanizmy manipulacji, obecne w  postępowaniach sądowych w okresie komunizmu. Spektakl demaskuje  ukryte pod płaszczykiem sprawiedliwości zbrodnie, a także pozory i absurdy systemu oraz ludzkie dramaty, związane z sytuacją braku wyboru. W dzisiejszych czasach ten temat nie wydaje się anachroniczny – wciąż pozostaje ważki, niepokoi i ostrzega.

Pięcioosobowa ława przysięgłych ma wydać werdykt – ocenić winę lub niewinność mężczyzny oskarżonego o zabójstwo. Proces sądowy, w wyniku którego podejrzanemu grozi kara śmierci, od początku wydaje się dziwnie zmanipulowany. Brakuje jednego ławnika (powinno być ich sześciu), a sam oskarżony nie stawi się na rozprawie głównej, która ma wydać prawomocne orzeczenie. Mimo to, aby sprawiedliwości stało się zadość, przysięgli muszą wyrazić swoją opinię. Co więcej – dla ważności werdyktu wymagana jest jednomyślność.

Słuchowisko „Poruta”, radiowy debiut Ivana Klímy, miał premierę w 1967 roku w Niemczech. Czeskie radio wyemitowało „Ławę przysięgłych” na swych łamach w 1968 roku, a rok później przygotowano i wystawiono teatralną adaptację utworu. Spektakl zagrano tylko dwa razy, ponieważ w latach 1969–89 twórczość jednego z najwybitniejszych czeskich pisarzy objęta została zakazem publikacji. Czarna komedia, a właściwie dramat sądowy z dreszczykiem przyciągnął uwagę Teatru Ateneum, który zaproponował jego sceniczną adaptację Jakubowi Krofcie. Reżyser zmienił nieco treść, bohaterów osadził we współczesnej rzeczywistości, jednak ogólny wydźwięk utworu pozostał niezmieniony. Brakuje trochę realistycznego przełożenia sytuacji sprzed kilkudziesięciu lat na obecną, jednak Jakub Krofta stara się nadać całości rys uniwersalny. Muszę przyznać, że z powodzeniem. Sala sądowa staje się w przedstawieniu najbardziej zwięzłą formą wyrażenia poczucia niesprawiedliwości. Wynik toczącej się sprawy karnej do końca pozostaje tajemnicą (nie dla wszystkich, jak się okazuje), dzięki czemu widz nie traci zainteresowania przebiegiem wydarzeń. Jedna drobna uwaga – spektakl jest trochę nierówny, w pewnym momencie akcja traci dynamikę – w środkowej części pojawiają się dłużyzny, co wpływa na klarowność odbioru. Mimo to „Ława przysięgłych” trzyma widza w napięciu, poziom absurdu, związanego z nim lęku i strachu narasta, a realność zagrożenia i tragizm sytuacji bez wyjścia poraża. Fabułę dramatu można streścić w paru zdaniach, jednak ośmiorga bohaterów nie uda się już opisać w kilku słowach. Sens czarnej komedii, która wcale nie śmieszy, nadają znakomici aktorzy. Bohaterowie sądowego dramatu realizują się nie w działaniu, lecz w słowach, w dialogu, co reżyser znakomicie wykorzystuje. Autor nakreślił ciekawe, niejednoznaczne portrety psychologiczne, z kolei aktorzy postarali się, by na scenie ani trochę nie przypominały papierowych postaci z przeszłości. Niepozorni obywatele, zasiadający na ławie przysięgłych – dwie kobiety i trzech mężczyzn, różnią się wykształceniem, zawodem, poglądami. Ale jedno ich łączy – każdy z nich skrywa jakąś tajemnicę. Pomału odsłaniają rąbek historii swojego życia – tylko tyle i aż tyle. Pani przewodnicząca przypomina, że wybrano ich, ponieważ są godni zaufania oraz uczciwi i społeczeństwo może na nich liczyć domagając się sprawiedliwości. Zgodność postępowania z własnym sumieniem staje się coraz bardziej problematyczna i nieoczywista – władza wie wszystko o przeszłości bohaterów i wciąga ich w nieuczciwą grę, coraz dobitniej dając do zrozumienia, czym grozi nieposłuszeństwo. Pozory wolności są zachowane, jednak żaden z pięciu ławników nie ma wątpliwości – uczestniczą w zmanipulowanym procesie, nawet jeśli udają, że jest inaczej. Są zwykłymi marionetkami, lalkami na sznurkach, którymi porusza ktoś inny. Spektakl dobitnie pokazuje, jak małym, nieznaczącym trybikiem w  machinie całego systemu jest jednostka, z niewielką możliwością jakiegokolwiek buntu. Delikatnym pociągnięciem można ją zmiażdżyć. Jeśli któryś z bohaterów, pokonując ogromny strach próbuje się przeciwstawić wszechwładzy, jego ruch nie ma znaczenia. System wygrywa.

Aktorzy grają tak sugestywnie, że chwilami przez ciało przechodzą dreszcze. Maria Ciunelis kreuje postać demonicznej Pani Przewodniczącej – zimnej, bezwzględnej strażniczki „komunistycznej sprawiedliwości i prawomyślności”. Aktorka cyzeluje każde słowo, wplatając w swe kwestie ożywczą ironię (z powagą wspominając o „upoetycznieniu” sprawiedliwości). Z celowym spokojem, ograniczając gesty maskuje konieczny fałsz wypowiadanych kwestii, dzięki czemu jej kreacja przekonuje i poraża. Przemysław Bluszcz jako „systemowy” Prokurator, choć pojawia się tylko na początku i na końcu dramatu, zdecydowanie zaznacza swoją rolę w całej tej ludzkiej komedii. Żadne z jego słów nie jest przypadkowe, każdy ruch, grymas twarzy przemyślany. Janusz Łagodziński czyli Powrócony znakomicie oddaje rozterki swojego bohatera – gotujące się w nim uczucia przykrywa zewnętrznym opanowaniem. I może się tylko łudzić myśląc, że stać go na bunt czy  postępowanie według własnego sumienia wbrew wszystkiemu i wszystkim. Władzy nie przechytrzy… . Magdalena Schejbal jako urocza, chociaż opryskliwa Bizneswomen nie ma w sobie tego spokoju – pełna z trudem hamowanych emocji, wykazuje sporą odwagę ujawniając swoje wątpliwości. I jako jedyna dostrzega, że całą piątkę postawiono w tragicznej sytuacji bez wyjścia. Ściera się nieustannie z Lobbystą, człowiekiem niejednoznacznym, zatopionym w śmiesznym samooszukiwaniu się i usprawiedliwianiu. Grzegorz Damięcki próbuje bronić swego bohatera, uzasadnić jego postępowanie – czy skutecznie? Dorota Nowakowska w roli nieco histerycznej Sklepikarki bardzo dobrze pokazuje charakter tej groteskowej postaci, niepewnej każdego słowa, zapatrzonej w rzekomą „poetycką” sprawiedliwość, unosząca się ponad wszystkimi. I właśnie ona ma jej bronić. Jej bezwolność w uleganiu naciskom, przekonanie o obywatelskim obowiązku, strach przed opinią publiczną śmieszy i straszy. Podobne poglądy wyraża Fryzjer – Bartłomiej Nowosielski. Oboje oszukują siebie i innych, pozorując niezależność w wypowiadaniu własnego zdania. Natomiast w działaniu tych, którzy decydują o losie człowieka nie ma cienia chaosu – wszystkie kroki są zaplanowane, a reakcje obywateli (ława przysięgłych także) przewidziane i wykorzystane w jedyny słuszny dla władz sposób. Minimalistyczna scenografia spektaklu, współgrająca z klimatem sali sądowej nie rozprasza –  ciemna przestrzeń, stonowane kolory sprzyjają skupieniu i refleksji.

W czarnej komedii, jaką jest przecież „Ława przysięgłych” Ivana Klimy pojawia się czasami humor, ale tak niepokojący i pełen ironii, że śmiech wydaje się tu nie na miejscu. Smutna, przerażająca prawda o wysublimowanej manipulacji, stawianiu bezradnego człowieka w sytuacji bez wyjścia, łamaniu ducha i wolności sumienia skłania do przemyśleń. Reżyser i aktorzy z powodzeniem oddają atmosferę irracjonalności, zakłamania, którą umiejętnie nakreślił autor. Cieszę się udaną premierą – choć bez gromkich braw na widowni – i czekam na kolejne przedstawienia, już nie online (mam nadzieję…).


Fot. Bartek Warzecha

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , ,